W tym roku tak nagle zrobiło się tak zimno, a my będąc ostatnio z namiotem 1 września nie ogłosiliśmy końca sezonu namiotowego, postanowiliśmy korzystając ze znacznego nagłego ocieplenia znowu wyjechać by ten koniec ogłosić 😉
Wyjechaliśmy w sobotni, rześki poranek ( 6 st. C ) do Krupskiego Młyna bym mógł spłynąć dobrze znany odcinek Małej Panwi. Po dziesiątej ruszam na rekordowo ( jak dla mnie ) niskiej wodzie ( 22 cm.). Łatwo nie będzie. Myślałem że ta iście letnia aura sprawi, że na wodzie będzie tłoczno, ale na szczęście pomyliłem się. Luzik i spokój.
Tylko ja i rzeka
Dwie godzinki i powinienem przenosić, znam jednak dobrze to miejsce i wiem że przy obecnym, tak niskim stanie wody, spokojnie mogę pokonać przeszkodę bez wysiadania z kajaka. Skaczę , nawet nie zdążyłem włączyć aparatu 🙂
Taka przeszkoda
Kwadrans później przenoska już jest konieczna, i to w moim przypadku dzisiaj na dystansie 500 metrów. Nie chcę już trzeć dnem po suchej odnodze, przed jej połączeniem z młynówką, która zabiera prawie całą wodę.
Tutaj już będzie można popłynąć
… jednak niezbyt daleko , bo po niespełna czterech kilometrach znowu muszę obnosić. Obok progu przy MEW w Zawadzkich. Odniosłem wrażenie, że za progiem płynie ciut więcej wody, ale chyba się pomyliłem 🙁
Mogłoby by być troszkę więcej tej wody…
Wpływam w tereny najbardziej oblegane przez kajakujących dzięki komercji, ale dzisiaj spokój. Wody jednak jakby mniej i muszę się dużo i często odpychać się od piaszczystego dna. Walka z suszą zajmuje mi około trzy godziny, ale zwyciężam dostrzegając tuż przed metą jeden płynący kajak. Nie doganiam go bo jestem przywoływany do wyjścia na zabezpieczony i zarezerwowany przez moją ekipę brzeg. Tutaj dziś zanocujemy.
Ładnie, rok temu też tutaj spaliśmy
Dalej to już tradycja. Ogień, kiełbaski, udka, boczek plus napoje. Tak znieczuleni i zabezpieczeni przed chłodem nocy nie specjalnie odczuwamy jej skutki i wstajemy dla nowej przygody w pogodną niedzielę. Postanowiłem nie zrzucać dziś kajaka na tą (zbyt) płytką wodę i ruszyć w stronę domu rowerem. Piotrek zgodził się przerzucić transportowca, a Gosia zdecydowała się pojechać ze mną, toż to tylko 70 km. 😉 . Według google maps :-). Ośmiogodzinna wycieczka wydłuża się do 95 kilometrów i jest różna. Na pewno widoki nieco inne niż te z rzeki. Warto było 🙂
Sobie jedziemy do domu 🙂
Więcej o tym weekendzie tutaj.