Robiąc wczoraj „inwentaryzację” przepłyniętych w mijającym roku wód, doszukałem się pominiętego odcinka „mojej” Brynicy – od Czeladzi do ujścia.
Akurat tak się złożyło, że jeszcze nigdy nie pływałem w dniu 22 grudnia, a to od dwóch sezonów taki nowy bodziec do zejścia na wodę ;-), w pracy dostałem zgodę na wyjście o dwie godzinki wcześniej, żona zgodziła się mnie odebrać z mety, tak więc po dwudziestu minutach od wyjścia z pracy, byłem już na „mojej” Brynicy 🙂
Żona oprócz obiecanej mety, była ze mną również na starcie 🙂
Brynica, jak to Brynica – szału nie ma , regulowana rzeczka niosąca swe szerokie na 8 – 10 metrów wody, pomiędzy sztucznie usypanymi wałami, ale to „moja” rzeka i to do niej mam najbliżej. Płynę.
Typowy Bryniczny widok 😉
Moje dziewięć kilometrów to szybka droga z kilkoma mostkami, sporą ilością ptactwa wodnego, dwoma stadkami łabędzi, deszczykiem w połowie trasy, która ogólnie zajmuje mi niespełna 80 minut i metą na granicy Sosnowca z Mysłowicami, kilkadziesiąt metrów przed ujściem Brynicy do Czarnej Przemszy.
W oddali widzę już metę 🙂
Wczoraj był najkrótszy dzień w roku, dziś też niewiele dłuższy ;-), tak więc chwilę po spakowaniu kajaka na dach mego transportowca zapadł zmrok, który nie przeszkodził mi się cieszyć z mego udanego, spontanicznego wyjazdu. Generalnie zmieściłem się w całości w czasie który normalnie musiałbym spędzić w pracy. Fajnie 🙂
Kilka fotek z tego pływania do zobaczenia tutaj.