2024-08-24-09-01 Rowerem z domu do domu (665 km.)

Rowerowa 9 dniowa pętla z domu do domu przez góry i różne „Velo” (665 km.)

Mieliśmy w tym roku kontynuować objazd Polski rozpoczęty w poprzednich latach prowadzący przez szlak Green Velo z Białegostoku na południe kraju, ale obecna sytuacja na wschodzie na odcinku przygranicznym skłoniła nas do zmiany planów. I tak dzień po wylądowaniu z tygodniowego pobytu w formule all incklusive w Turcji, ruszamy w naszą podróż zastępczą, trasą prowadzącą z domu w stronę gór ze startem w sobotę o 10,30. Dzień gorący jak cały ostatni tydzień 😉 , a my będziemy się poruszać różnymi szlakami wzdłuż różnych rzek.

I tak na początek Szlak Dawnego Pogranicza wzdłuż Brynicy. Wjeżdżamy na niego tuż za Parkiem Tysiąclecia w Sosnowcu i kulamy się aż do jej ujścia do Czarnej Przemszy. Dalej w pewnej odległości od rzeki, głównie chodnikami obok ogólnie dostępnych dróg w tym DK 79 mijamy most nad Białą Przemszą kilometr przed jej połączeniem z Czarną i Trójkątem Trzech Cesarzy, który również odpuszczamy by nie być zmuszonym do wspinania się z rowerem na nasyp starej linii kolejowej. Sam Trójkąt odwiedzaliśmy już kilkukrotnie. Do Przemszy zbliżamy się jakieś trzysta metrów za Trójkątem i teraz wyboistą ścieżką położoną najbliżej rzeki docieramy za trasę S1 wracając na mało uczęszczane (w sobotę) publiczne drogi które doprowadzają nas do rynku w Jaworznie Jeleniu. Króciutka przerwa i zdjęcie z pomnikiem patrona i dalej znów blisko Przemszy mało komfortową, bo czasem piaszczystą ścieżką położoną pomiędzy rzeką a jeziorem Dziećkowice. Po przebyciu czterdziestu kilometrów dojeżdżamy do mostu Benedykta XVI od którego po wiślanym wale, asfaltową dróżką na spokojnie pedałujemy dwadzieścia kilometrów po Wiślanej Trasie Rowerowej zjeżdżając z niej na skrzyżowaniu z DK 781 tuż obok budowy nowego mostu nad Wisłą obok śluzy Smolice. Teraz kawałek po ruchliwej drodze i w Podolszu przekraczamy Skawę ,wzdłuż której w bliższej lub dalszej odległości będziemy jechać dzisiaj i trochę jutro. Zaczyna się nieco wspinania po którym wpadamy do Wadowic. Tam krótka wizyta na rynku gdzie spotykamy widzianego wcześniej piechura z kijkami. Okazuje się że idzie już dwadzieścia dni. Z Gdańska a celem jego podróży jest włoski Asyż. Jeszcze jakieś 1200 km. Okazuje się że to ksiądz i idzie w jedną stronę nie planując póki co powrotu. Czas ma do października :-). Robi się późno a dzień coraz krótszy, ruszamy zatem na szlak Velo Skawa który od Wadowic jest bardzo przyjemnym traktem pieszo rowerowym prowadzącym w większości byłą linią kolejową aż do zapory Świnna Poręba. Pamiętam tą linię bo w jednym roku dojechałem nią z czterema przesiadkami z Katowic do Czartaka na spływ Skawą. Dzisiaj Czartak będzie miejscem naszego pierwszego noclegu. Kończymy o 19,30 a pół godziny później robi się już ciemno :-(. Słychać tylko jakąś muzę płynącą chyba z knajpy Czartak oddalonej w linii prostej 400 metrów od nas, bliżej mamy do progu na Skawie, jakieś 50 metrów i co najgorsze 150 metrów do DK 28. Jesteśmy schowani, ale słyszymy wszystko 🙁 Za nami pierwsze prawie dziewięćdziesiąt kilometrów.

                                                                                                                W Wadowicach

Słabo pospaliśmy (DK 28), ale chociaż słonko już przygrzewa. O 8,30 ruszamy. Fajny szlak prowadzi do zapory zbiornika Świnna Poręba. Co prawda można by przejechać przez most na Skawie i poruszać się po północnej stronie jeziora Mucharskiego, ale my wybieramy południową stronę mimo że prowadzi DK 28. Będzie krócej i z niższymi podjazdami. Dwie godziny zajmuje nam pokonanie osiemnastu kilometrów podczas których dość często możemy podziwiać widoczki na jezioro i możemy zrobić sobie lodową przerwę pod Karczmą Rzym w Suchej Beskidzkiej :-). Po przerwie oddalamy się od DK 28 pokonując różne przewyższenia by w Makowie Podhalańskim podjechać do sklepu na uzupełnienie zapasów płynów , które w towarzyszącej nam ponad trzydziestostopniowej temperaturze ubywają w zastraszającym tempie :-(. Teraz ponad 10 kilometrów po DK 28, dobrze że w niedzielę mały ruch. Wreszcie Jordanów i zjazd a właściwie podejście chodnikiem ze schodkami, z tej drogi. Ruszamy na południe żegnając się ze Skawą i wspinamy się coraz częściej po coraz bardziej stromych pagórkach, by po dwunastu kilometrach dojechać do Raby Wyżnej od której towarzyszyć nam w trasie będzie rzeka Raba. Po ostatnich dziś zakupach kulamy się jeszcze sześć kilometrów wzdłuż tej rzeczki by po blisko dziesięciu godzinach dzisiejszej wędrówki dotrzeć do miejsca w którym dziś zanocujemy. To skoszona łąka z zebranymi balami słomy w najwyższych partiach miejscowości Sieniawa. Na niebie zbierają się niepokojące chmury, ale internet nie zapowiada jakiegoś armagedonu. Za nami dziś 61 km.

                                                                                                              Potok Bystrzanka

Internety miały rację, nic niepokojącego tej nocy się nie działo. Jest jednak pochmurnie i dosyć chłodno w porównaniu do poprzednich dni. Na tyle że ruszamy w bluzach z długim rękawami. Najpierw na dystansie 1,5 kilometra obniżamy nasz „pułap” o piętnaście metrów , tylko po to by przez cztery i pół kilometra wspinać się o sto dwadzieścia pięć metrów w górę. Na szczęście gdy jest pod górkę, w większości przypadków musi być i z górki i tak jest właśnie teraz. Zjeżdżamy dobre osiem kilometrów lądując przy Sanktuarium Maryjnym w Ludźmierzu . Tam chwila odpoczynku i spacer po kwiecistym parku znajdującym się za Świątynią położoną tuż obok Czarnego Dunajca. Ruszamy dalej by prawie w samo południe po przebyciu kolejnych dziesięciu kilometrów dotrzeć do głównego celu tej podróży, którym były Termy Gorący Potok w Szaflarach. Żona miała karnet dla dwóch osób więc troszkę odżyjemy ;-). Akurat niebo się przejaśnia i robi się coraz ładniej. Bardzo sympatyczny Pan z ochrony pozwala nam zostawić rowery za bramkami obiektu dzięki czemu jesteśmy spokojni że nic nam nie zniknie z osprzętu turystycznego. Lecimy się pomoczyć w wodzie o temperaturze ponad 38 stopni C. 🙂 Prawie pięć godzin relaksu w prawie wszystkich atrakcjach, najkrócej w saunie, wciąż nas trzyma ciepło ostatnich dwóch dni ;-). Z basenów do schłodzenia po saunie też nie korzystaliśmy, bo z kolei 18 stopni wody to stanowczo za mało :-).

                                                                                                               Ze zjeżdżalni

O siedemnastej odjeżdżamy z term w poszukiwaniu miejsca noclegowego przed dalszą podróżą. Po drodze pizzeria nad Białym Dunajcem z pizzą nie największą, a mimo tego ledwo mieszczącą się na stole ;-). Ciężko ruszyć po takim obżarstwie , ale trzeba bo za godzinę zacznie się ściemniać. Jedziemy jeszcze sześć kilometrów i kończymy w lasku nieopodal Grzebieniowej Skałki położonej w Kotlinie Orawsko-Nowotarskiej. Był plan by pojechać jeszcze kilkanaście minut w kierunku Białki i jej przełomu do którego na „strzałę” w linii prostej mieliśmy nieco ponad dwa kilometry, ale pod skałą słychać, widać i czuć grupkę młodych rozjeżdżających okoliczne łąki na kładach, motorach crossowych, a gdy my już mieszkamy w namiocie, słychać dodatkowo jeszcze jakieś stare samochody bez tłumików :-(. Korzystają , dewastując zbocza Grzebieniowej porośnięte bogatą flora roślin wapieniolubnych, bo obecnie planowane jest objęcie ochroną prawną tej skałki jak i sąsiadującej z nią skały Cisowej. Oby stało się to szybko. Długo w nocy jeszcze słychać ryk silników różnych jeździdeł 🙁 Dziś przejechaliśmy 36 km.

                                                                                                                       Już z górki

Choć słonko nie budzi nas z rana, to niedługo po starcie przebija się przez chmurki. Mijamy rozjechane przez nocną młodzież łąki u zbocza Grzebieniowej Skałki i na rozruch przez pierwsze sześć kilometrów możemy się łatwo rozpędzić bo mamy lekko z górki. W Krępachach robimy zakupy i czeka nas wspinaczka bo rezygnujemy z jazdy do Frydmana gdzie moglibyśmy wpaść w Velo Dunajec i jechać wzdłuż jeziora Czorsztyńskiego. Całkiem nie dawno tamtędy jechaliśmy, obieramy zatem kierunek na Dursztyn, Łapsze Niżne i Niedzicę gdzie w niedalekiej odległości za Zaporą wodną na Zbiorniku Czorsztyńskim wjedziemy na ten szlak. Wspinamy się zatem by na dystansie siedmiu kilometrów znaleźć się sto metrów wyżej. Widoki ładne, a w nagrodę za wspinaczkę, gdy słonko całkiem ukaże swe oblicze, my zaczniemy przez blisko osiemdziesiąt kilometrów zjeżdżać w dół, i to o czterysta metrów :-). I to będzie najbardziej cieszący oczy , widokowy zjazd, wzdłuż Dunajca przez jego przełom na Słowackiej stronie. Długo na szlaku Velo nie zabawiliśmy, bo przekonany byłem że już od Niedzicy prowadzi on prawym Brzegiem Dunajca .Nie przejechaliśmy zatem na lewy brzeg, którym faktycznie biegnie Velo Dunajec aż do Sromowiec Niżnych, gdzie kładką nad Dunajcem można przejechać na Słowacką Stronę. My do tej kładki dojeżdżamy słowackimi ulicami. Może to i lepiej bo chyba z tej strony dłużej można podziwiać widok Trzech Koron. Przejeżdżamy na chwilę na polską stronę, a ja jadę jakieś dwa kilometry pod prąd Dunajca, by zobaczyć czy wiele straciliśmy jadąc słowacką stroną a nie polską i nie odczuwam żalu, że jechaliśmy słowacką. Wracamy zatem na nią robiąc fotki przy kładce, która służy nie tylko jako przeprawa między dwoma krajami, ale również jako najlepszy punkt widokowy na Trzy Korony. Niespełna kilometr i mamy muzeum w Czerwonym Klasztorze z mnóstwem turystów. Takie dobre mamy czasy, że każdy nie niepokojony przez nikogo może sobie przejść, czy przejechać na słowacką stronę i pozwiedzać to co chce, a pamiętam gdy istniały jeszcze granice, to podczas spływu Dunajcem, dwóch ludków zechciało wyjść przy Czerwonym Klasztorze na piwko i zostali zatrzymani na przysłowiowe 48 godzin za nielegalne przekroczenie granicy i ze spływu Dunajcem niewiele już skorzystali :-). Tu nad rzeką ostatni raz można porobić sobie fotki na tle Trzech Koron i wjeżdżamy na Ścieżkę dydaktyczną Przełom Dunajca . Bardzo dużo spacerowiczów i rowerzystów na przeróżnych rowerach. Swoich , wypożyczanych, elektrycznych, zwykłych i nie zwykłych, z przyczepkami dla dzieci i bez przyczepek i dzieci 😉 . Ogólnie ciasno, ale widoki rekompensują wszystko. Ścieżka prowadzi brzegiem Dunajca nad którym górują ogromne skalne ściany zbudowane z tzw. wapieni pienińskich a sięgające nawet trzysta metrów w górę. Dunajec i ścieżka obok niego wije się i kręci wzdłuż tych ścian na dystansie około dziewięciu kilometrów, po pokonaniu których dojeżdżamy do Szczawnicy na obiad obok potoku Grajcarek.

                                                                                 Zakonnica na rowerze i Trzech Koronach 😉

Pojedzeni i napełnieni pozytywną energią przełomowych widoków jedziemy dalej. Trzy razy na piętnastu kilometrach przejeżdżamy to na lewą to na prawą stronę rzeki, by na sześćdziesiątym piątym kilometrze dzisiejszego etapu znaleźć się na torze kajakarstwa górskiego w Wietrznicach. Akurat młodzież trenuje przejazdy slalomowe, więc chwilkę oglądamy, ale trzeba nam jechać dalej więc jedziemy. Jeszcze dwie i pół godziny zmieniając stronę Dunajca jeszcze pięć razy. Przejeżdżamy między innymi przez Łącko znane ze słynnej Śliwowicy Łąckiej. Nie widzimy jednak po drodze zbyt wielu drzew śliwkowych, za to widzimy całe sady drzewek uginających się pod ciężarem apetycznych jabłek. Zrywamy trzy sztuki i dojeżdżając ostatecznie na nocleg nad dunajeckim brzegiem w granicach Starego Sącza, delektujemy się super smakiem owoców, żałując że nie nazbieraliśmy sobie większej ilości spośród tych leżących pod jabłonkami. Trudno. Szybko rozbijamy namiocik w jednym w miarę równym miejscu nad rzeką, nieopodal trójki dziewczyn leżących sobie na kocyku i rozprawiających o życiu. Sądziłem że skoro wkrótce się ściemni, dziewczyny zwiną się do domu, a tu nie. Im dłużej próbowaliśmy zasnąć, tym głośniej słychać było ich trajkotanie. Około 23 jeszcze je słyszałem, ale wreszcie padłem. Rano ich już nie było 😉 Przejechaliśmy dzisiaj ponad 91 km.

                                                                                                               W Starym Sączu

Za to rano po raz pierwszy obudziło nas słonko To będzie kolejny gorący dzień i chyba jeden z bardziej trudnych. Jedziemy przez Staro Sądecki rynek, który nie wprawia nas w zachwyt. Kawał placu wyłożony brukiem, a właściwie otoczakami granitowymi pochodzącymi z Dunajca. Zapewne było to czasochłonne i dosyć regionalne, ale w czasach wszechobecnej rynkowej betonozy nie spodobało się nam. Drobne zakupy i jedziemy na obrzeża miasta by zobaczyć Ołtarz Papieski – pamiątkę wizyty Jana Pawła II tutaj w czerwcu 1999 roku. Dalej jedziemy na kładkę nad Popradem i wzdłuż Popradu i dalej Dunajca dojeżdżamy do Nowego Sącza. Tutaj budowa nowej przeprawy przez rzekę przez co jest objazd dla rowerzystów. My jednak wybieramy przeprawę przez płotki i wał, czyli najkrótszą drogę i nią wjeżdżamy zobaczyć centrum miasta. Rynek i tu mało zielony, ale jest ratusz zajmujący trochę miejsca na tym placu, jest też kilka drzew, co sprawia że jest tu jakoś ładniej niż w Starym Sączu, choć niestety ratusz w remoncie i nie w pełni widoczny :-(. Jedziemy pod ruiny zamku w parku imienia Ireny Styczyńskiej skąd można pooglądać most Piłsudskiego nad Dunajcem a także nieźle prezentującą się siedzibę znanego producenta lodów – Koral. Robimy zakupy na dalszą podróż i ruszamy dalej, zatrzymując się na drugie śniadanie obok mostu za którym znajduje się kajakowy tor slalomowy na Dunajcu na którym akurat trenuje kilku młodych kajakarzy. Fajnie się ogląda, ale droga wzywa. Ruszamy. Fajnie jest przez około sześć kilometrów, ale przy fabryce Wiśniowskiego szlak się kończy i trzeba poruszać się drogami publicznymi. Za nami 25 kilometrów. Bardzo gorąco a my zaczynamy się wspinać. Na dwóch kilometrach sto dwadzieścia metrów w górę. Ciężko jest, ale za chwilę na chwilę będzie lżej bo następne dwa kilometry będzie zjazd o te same sto dwadzieścia metrów i kolejne podobne wzniesienie. W nagrodę widoki fajne i raczej ostatnie na Tatry. Kulamy się cały czas wzdłuż jeziora Rożnowskiego, raz w dalszej, raz w bliższej odległości od jego brzegów. Prawie dwadzieścia kilometrów. Pozostaje jeszcze dyszka lekko męcząca i w końcu mamy przeprawę promową między Tropiem a Wytrzyszczką. Stąd lewą stroną jeziora Czchowskiego na obiad tuż przed zaporą tegoż jeziora. Najedzeni, przemieszczamy się przez zaporę na prawą stronę Dunajca i tej będziemy się trzymać do końca dzisiejszego dnia czyli jeszcze dwadzieścia kilometrów z których pierwszy musimy się jeszcze pomęczyć ale dalej będzie już z górki. Wjeżdżamy w Ciężkowicko – Rożnowski Park Krajobrazowy i powraca Velo Dunajec. Po lewej stronie na wzgórzu widok zamku w Czchowie, a dalej i w oddali, choć z każdym kilometrem coraz bliżej widok wznoszącego się nad ścianą lasu wyglądającego na potężny zamek w Melsztynie. Dojeżdżamy do Zakliczyna. Dzień ma się ku końcowi, zbaczamy z trasy o ¾ kilometra, bo znowu potrzebujemy napojów. Będą na dziś i jutro. Wracamy na szklak przy którym pojawiają się drogowskazy do różnych ciekawych miejsc po drodze. Na jednym odległość 1700 metrów do Europejskiego Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lutosławicach. Dziś już jest zbyt późno, może wrócimy tu następnego dnia, jeśli uda się gdzieś w pobliżu zanocować. W miarę dobre miejsce z dojściem do ciepłego Dunajca znajdujemy dwa i pół kilometra dalej. Zobaczymy co będzie juto. Za nami 81 km.                                                                                                   W stronę zamku w Melsztynie

Dzień szósty rozpoczynamy mniej więcej jak pięć poprzednich, pomiędzy 8,30 a 9 rano. Od rana słonecznie, więc znowu będzie trzeba często dokupować płynów. W pierwszej godzinie jedyny dzisiaj trudny podjazd, ale z miłą niespodzianką po jego pokonaniu. Przy drodze wystawione darmowe poidełko dla spragnionych i zmęczonych podjazdem, lub podejściem. Jest dokładny opis tego co się pije i zaproszenie po więcej, dla tych którym posmakowało. Napój na bazie octu, co mi nie specjalnie przypadło do gustu ,więc jedziemy dalej. Mijamy drogi prowadzące do domu gdybyśmy złapali stopa ;-). Najpierw DK 94, później autostrada A 4, i po trzech godzinach i jednych zakupach dojeżdżamy do Biskupic Radłowskich, gdzie obok Dunajca w miejscu zniszczonego na początku II wojny światowej mostu, gdzie obecnie stoi Pomnik Bohaterów Września ku czci obrońców tego mostu. Po drodze mijamy również kilka cmentarzy żołnierzy z I wojny światowej a po przejechaniu już prawie pięćdziesięciu kilometrów dojeżdżamy do skrzyżowania tras Velo Dunajec z Wiślaną Trasą Rowerową w Wietrzychowicach. Stąd do ujścia Dunajca do Wisły około osiem kilometrów. By tam dojechać trzeba nieco zboczyć z trasy i polną dróżką dokulać się aż na cypel. Jadę sam, bo nie mógł bym zasnąć pokonawszy trasę „Velo Dunajec” a nie dojeżdżając do jego końca :-).

                                                                                                 Po prawej Dunajec, po lewej Wisła

Na cyplu kilka fotek i gonię żonę już Wiślanką , a dogonienie jej nie zajmuje mi zbyt wiele czasu . Akurat odjeżdżamy nieco od Wisły by przemierzyć Uszwicę po ostatnim moście nad nią przerzuconym. Trafiamy na MOR robiąc sobie chwilę przerwy i dochodzimy do wniosku, że pora na obiad a internet pokazuje w dość bliskiej odległości znajduje się jadłodajnia z dobrymi opiniami. Jedziemy i zamawiamy obiadek, a w czasie oczekiwania na niego, możemy pooglądać zwierzątka hodowane u właścicieli. Są różne ptaszki, wiewiórki, jelenie i daniele. I już jest obiad. Pojedzeni ruszamy w dalszą drogę. Jest po szesnastej i wciąż upalnie. Jeszcze dwadzieścia kilometrów i kolejne skrzyżowanie tras. Tym razem z WTR krzyżuje się Velo Raba. Jesteśmy w Ujściu Solnym. Tutaj ostatnie zakupy i po przejechaniu przez Rabę jedziemy zanocować u jej ujścia do Wisły. Jest pusto, choć gdy się kąpię zjawia się jeszcze potrójne rodzeństwo. Na szczęście tylko na kilkanaście minut pomoczyć nogi i podczas zachodu słońca idą sobie do domu zostawiając nas samotnych w spokoju. Możemy odpocząć po pokonaniu prawie 95 kilometrowego etapu. Tutaj przynajmniej w miarę cicho. Dochodzą tylko odgłosy DK 79 położonej na drugiej stronie Wisły w linii prostej jakieś 800 metrów od nas.

                                                                                                Po lewej Wisła, po prawej Raba

Znowu poranek z pełnym słonkiem , choć dziś po raz pierwszy spora rosa na trawie. Ruszamy tradycyjnie. 8,30 , i jako że żona znudzona już jest płaską, betonową, łatwiutką ścieżką po wiślanych wałach, dlatego zbaczamy na Szlak Dolnej Drwinki” i wzdłuż tej rzeczki dojeżdżamy do Puszczy Niepołomickiej a nią do Niepołomic. Za nami 35 kilometrów więc pora by coś przekąsić i uzupełnić zapasy płynów. Jeździmy chwilę po parku przed zamkiem i za zamkiem po czym wracamy na „Wiślankę” którą częściowo po wałach, częściowo drogami publicznymi dojeżdżamy do Brzegów. Tych z których najczęściej startuję kajakiem na wiślane wyprawy. Tutaj też obok hinduskiej Świątyni wracamy na wał i momentami rowerową autostradą dojeżdżamy do Krakowa. Odbijamy od brzegów Wisły by zobaczyć Fabrykę 'Emalia’ Oskara Schindlera . Sporo ludzi przed wejściem. Strasznie grzeje a nam znów brakło picia. Jedziemy na Plac Bohaterów Getta na obiad i zakupy po czym przekraczamy Wisłę i najpierw Bulwarem Kurlandzkim Inflancki omijamy bo w remoncie, dojeżdżamy pod Pomnik Psa Dżoka a następnie pod Wawelskiego Smoka. Obok beczkowóz z pitną wodą dla wszystkich. Że też akurat się obkupiliśmy napojami :-(. Dalej Aleją Gwiazd i Bulwarem Czerwieńskim pokonujemy podwawelskie zakole Wisły odbijając na północ mijamy stadion Cracovii, Błonia, ładny park Jordana, za nim obiekty klubu Wisła Kraków i kulamy się do pierwszych (według Google Maps) oznakowań rowerowego Szlaku Orlich Gniazd. Znajdujemy je i wzdłuż nich pedałujemy jeszcze przez osiem kilometrów podczas których wspinamy się sto metrów w górę i pozostajemy tutaj, jakieś pięćdziesiąt metrów przed szczytem górki, której zdobycie pozostawimy sobie na jutrzejszy poranek. Pozostajemy na łączce z widokiem na płytę lotniska Balice, mogąc co kilka minut obserwować startujące samoloty. Te lądujące tylko słyszymy. Mam nadzieję, że nocą loty się skończą i tak rzeczywiście się dzieje. Noc spokojna, choć dość dociera do nas dość głośny szum oddalonej od nas o około 1300 metrów autostrady A4 🙁 . Przejechaliśmy dziś 83 kilometry.

                                                                                                      Na rynku w Niepołomicach

Nocą trochę szumiało od A4, ale samoloty prawie do szóstej nie latały. Zmienił się wiatr, więc dziś startów nie widzimy , bo samoloty chowają się za lasem. Ruszamy nieco wcześniej bo w głowie jest już nadzieja na ostateczną metę – w domu, choć nieco w to wątpię, bo Szlak Orlich Gniazd to nie bajka :-). Najpierw pozostawiona z wczoraj wspinaczka a dalej lasy, wąwozy, pola, łąki , trudne polne drogi i o jedenastej zwiedzamy Krzeszowice. Przerwa zakupowa i drugo śniadaniowa a po restarcie w samo południe wjeżdżamy w Park Krajobrazowy Dolinki Krakowskie. Sama nazwa dolinki hm… wiadomo co nas czeka 🙁 Górkujemy aż docieramy do drogowskazu mówiącego o położonym 400 metrów dalej i niestety jeszcze wyżej Klasztoru Karmelitów Bosych w Czernej . Mamy już przesyt górek. Odpuszczamy klasztor, choć oglądając fotki w domu, troszkę żałuję że nie zajrzeliśmy tam. No trudno, w południe wjeżdżamy w Rezerwat Przyrody Dolina Eliaszówki. Jest miło widokowo. Nie byliśmy w Klasztorze, odwiedzamy za to zabytkowy drewniany Kościół Nawiedzenia NMP w Paczółtowicach . Dalsza trasa prowadzi obok jurajskich skałek a w jednej z mijanych miejscowości widzimy strusie zagrodowe :-). Jeszcze troszkę wspinania m.innymi obok ogromnego terenu z budowaną mega farmą fotowoltaiczną gdzie po raz pierwszy od tygodnia zbierają się nad nami ciemne chmury i nawet trochę grzmi , na szczęście po przebyciu pięćdzięsięciu kilometrów dojeżdżamy do Olkusza. Trochę czasu nam tu mija, bo najpierw rynek z podziemną trasą na którą dziś już nie mamy czasu. Szukamy jakiegoś obiadku, ale wszędzie długo trzeba czekać, a jak nie długo, to płatność tylko gotówką, której my już nie mamy. Kończy się na dość smacznych zapiekankach i jest już wiadomym, że do domu dziś nie dojedziemy. Trzeba zatem zrobić jeszcze zakupy i pedałować dalej. Zjeżdżamy z czerwonego (SOG) i kierujemy się na Pustynię Błędowską. Nim dotrzemy do punktu Róża Wiatrów musimy się jeszcze namęczyć z piaszczystym leśnym podłożem, po którym trzeba prowadzić rower. Część lasu ogrodzona taśmą z napisami, że teren grożący osuwiskiem z wzbronionym wstępem. W pewnym miejscu, za szlabanem gdy w oddali nic nie widać, podjeżdżam mimo zakazu zobaczyć to osuwisko. Okazuje się że nie ma tu ogromnej dziury a jest spore jeziorko. Skoro zakaz to szybko odjeżdżam choć chętnie byśmy się w nim popluskali :-(. Jedziemy jeszcze pół godziny i wreszcie osiągamy nasz pustynny cel. Jest 17,20 a tutaj pełno ludzi. Są foodtrucki, scena muzyczna, pełno tojtojek i plakaty mówiące o tym, że jutro odbędzie się tutaj impreza. Rajd rowerowy na trzech dystansach, od 6 do 40 km., jakieś imprezy towarzyszące, a na koniec koncert zespołu IRA. Jest mapka ukazująca możliwość objechania pustyni nie po piachu a ładną betonową drogą. Jedziemy. Droga ta jednak bardzo szybko się kończy kupą materiału który dopiero trzeba rozsypać i utwardzić. Maszyny też stoją. Roboty pewnie w tygodniu trwają. My zawracamy. Dostrzegam nawet tabliczkę, że to czym jedziemy to Velo Przemsza, ale póki co to tylko nazwa. Musimy szybko stąd odjechać gdzieś na nocleg. Obiecałem żonie, że skoro nie w domu to chociaż z dostępem do wody. Znowu pakujemy się w piach, bo tu są szlaki, tyle że konne. Robi się nerwowo, ale rzutem na taśmę, wąskimi ścieżkami dojeżdżamy wreszcie do stawów w Laskach. Ładne miejsce a na grobli siedzi jakaś samotna kobitka układająca tarota z kart. Jakoś ten widok dziwny dla mnie, jedziemy kawałeczek dalej. Jeziorka ładne, co i rusz ławeczki i worki na śmieci. Widzimy rybaczówkę i dwóch wędkarzy zwijających powoli swoje stanowiska. Udaje się rozbić namiot tuż pred zmrokiem i to chyba będzie najspokojniejsza i najcichsza nocka na tym wyjeździe. Przejechaliśmy dziś 76 km.

                                                                                           Róża Wiatrów – pustynia Błędowska

Nie budzi nas słonko, budzą nas odgłosy wędkarzy którzy już od szóstej rano ogarniają się naokoło jeziorka by o ósmej rozpocząć zawody wędkarskie. Jest dziś chłodniej niż w ostatnich dniach. Ruszamy o ósmej by po kilku minutach fajnej jazdy trafić jeszcze w piaszczyste dróżki błędowskich lasów więc i ostatniego dnia musieliśmy się troszkę przemęczyć. Po pięciu kilometrach zaczyna się lepsza droga, przecinamy Białą Przemszę i kawałeczek jedziemy wzdłuż rzeki, po czym w Okradzionowie odbijamy od rzeki jadąc dalej ulicą Białej Przemszy. Musimy się jeszcze troszkę powspinać po czym od piętnastego kilometra mamy już z górki. Na dwudziestym kilometrze zmuszeni jesteśmy pokonać remontowany węzeł trasy S1 z przystosowanymi do jego pokonania dróżkami dla pieszych. Jeszcze chwilka i jesteśmy przy jeziorze Pogoria 1. Wzdłuż jego zachodniego brzegu dojeżdżamy nie najłatwiejszą dróżką nad Pogorię 2 obok której jeszcze chwilkę męczymy się po nadbrzeżnych wąskich ścieżkach i wreszcie docieramy do Pogorii 3. Nad jej brzegiem przerwa posiłkowa i przy wychodzącym już pełnym słonku jedziemy mocno oblężonymi trasami rowerowymi obok jeziora a dalej przez park Zielona i wzdłuż Czarnej Przemszy aż do Będzina gdzie odbijamy na Czeladź. Czeka nas ostatnia górka na Syberce no i już przysłowiowy rzut beretem do domu. Chwilę po południu domykamy naszą dziewięciodniową pętlę po przebyciu w dniu dzisiejszym 41 km. co w ogólnym bilansie daje nam 665 kilometrów. To był udany wyjazd 🙂

                                                                                                   Początek ostatniego etapu

 

Więcej fotek z tego wyjazdu tutaj.