Drugi dzień majówki rozpoczynamy krótką wizytą we Wrześni, po czym jedziemy nieco wyżej bym mógł poznać nową rzekę – Wrześnicę.
We Wrześni
Zaczynam w Noskowie. To dziesięć kilometrów powyżej Wrześni a nie jest młoda godzina, bo już 11,20. Pół godziny niezbyt uciążliwego wiosłowania, ale po trzcinach i mam pierwszy most
Taka rzeka
Powoli zbliżam się do zalewu Wrzesińskiego, ale pokonanie go nie będzie najłatwiejsze bo w pewnym miejscu przejazd zawalony jest „pływającymi wyspami”. Dostrzegam jednak łabędzia, który znika mi w tej ścianie zielonej i suchej roślinności, więc próbuję podążać jego śladem.
Męczące
Po pokonaniu przeszkody już na spokojnie pokonuję ostatnie dwa kilometry dzielące mnie od końca jeziora. Tam jaz i krótka przenoska.
Blisko do przenoski
Za jazem wpływam w odcinek miejski i jestem zawiedziony, bo o ile miasteczko ładne, a wzdłuż rzeki i wcześniej zalewu, ciągną się ścieżki rowerowe tak rzeka jest dosyć zaniedbana. Pokonuję dwa niskie jazy dopingowany przez trójkę młodocianych cyklistów i wpływam w odcinek mierzący może z kilometr, gdzie nad rzeką od brzegu do brzegu rozciągnięte są żarówki , które jak się domyślam w nocy oświetlają lustro rzeki.
Drugi z przeskoczonych jazików
Moi kibice 🙂
Za miastem rzeka zaczyna mocno kręcić, a na dodatek zarastać i to tak, że trzeba wyjść , a nie ma jak bo teren podmokły. Widać, że niedawno była większa woda, która powoli opada a brzegi jeszcze wolniej wysychają.
Tego typu zarośla mam do pokonania
Teren jest momentami mało dostępny stąd natrafiam na znalezisko, którego nigdy wcześniej nie widziałem. To…
Żurawie jaja 🙂
Obok na łąkach tańcują i klangują żurawie, pewnie rodzice tych jaj:-). Nieco dalej na rzece widzę młode żurawi pływające wokół mnie, nie udaje mi się ich sfotografować, a szkoda bo ze świadomością co widzę, takie pisklęta widziałem chyba pierwszy raz. Na osłodę doznań wizualnych po dwudziestu minutach na brzegu jelonek, którego udaje się „upolować” 🙂
Tak upolowany 🙂
Rzeka wciąż mocno meandruje i co jakiś czas zarasta zmuszając mnie do kombinowania. Jest za to nagroda. Wyławiam dosyć nową futbolówkę, wiem że nowa bo okolicznościowa na okoliczność nadchodzących futbolowych Mistrzostw Europy które już w przyszłym miesiącu ruszają w Niemczech.
Takie zarośla do pokonania 🙁
Prawie godzinę płynę trzy kilometry do Gozdowa Młyn gdzie już kilka godzin czeka na mnie cierpliwa żona. Ehh, ale mam dobrze.
Tutaj czeka
Chwilka rozmowy, pozbywam się futbolówki i umawiamy się na następnym moście. Do niego niespełna trzy kilometry. Niestety uciążliwości na wodzie, w tym przeciąganie po drzewach obok jakichś szkieletów !!! sprawia że płynę ponad godzinę 🙁
Wspaniale 🙁 🙁 🙁
Już prawie jestem w umówionym miejscu, do mostu niespełna sto metrów, a tu jazik. Wprawdzie otwarty, ale tak nisko że muszę obnieść. Tak blisko mostu, a teren nie pozwala do niego dojść. muszę spłynąć te ostatnie pięćdziesiąt metrów.
Ostatnia na dziś przenoska
Wychodzę tuż za zabytkowym mostem z figurą św. Nepomucena. Jest już po osiemnastej. Czuję ogólne zmęczenie wczorajszym ponad ośmiogodzinnym i dzisiejszym siedmiogodzinnym etapem stąd decyzja, że kończę na dziś. Za mną niespełna 26 kilometrów.
Tak wygląda mostek tuż przed końcem dzisiejszego etapu
Filmik śladu pierwszego etapu:
Niestety okolice mostu nie nadają się do zamieszkania, dlatego odjeżdżamy kilka kilometrów nad Wartę gdzie spokój i cisza 🙂
Takie miejsce noclegowe na dziś.
Trzeci dzień majówki budzi nas , tak jak poprzednie , słoneczkiem i pogodą. Wracamy nad Wrześnicę i zaczynam płynięcie wreszcie o rozsądnej godzinie. O 9,30 . Most z rana prezentuje się lepiej niż późnym popołudniem 😉
Tak właśnie wygląda mostek z rana
Ruszyłem, a jeszcze nim żona zdążyła odjechać, już się przeciskałem przez zwalone drzewo. Udało się, ale kwadrans później zielony zawał był nie do przeciśnięcia.
Taka niespodzianka
Ehhh
Niespełna cztery kilometry w ponad godzinkę i mam most w Sokolnikach
Taki most
Rzeka momentami daje nadzieję na szybkie jej przepłynięcie, po czym bez ostrzeżenia pojawia się kolejny zawał przegradzający całą rzekę zmuszający mnie do wygrzebania z coraz ciaśniejszego 🙁 kajaczka co coraz bardziej mnie męczy…
(Za) Dużo takich przeszkód
Po godzinie dalej w zwalonym lesie 🙁
Męczę się już ponad 2,5 godziny a nie przepłynąłem jeszcze ośmiu kilometrów. Dobrze że nie próbowałem przebijać się wczoraj bo chyba brakło by mi sił w miejscu bez dojazdu i ratunku ;-). Na brzegach w Smarzewie gospodarstwa wchodzące wprost do rzeki, z przeróżnymi maszynami rolniczymi na brzegach. Dziwię się, że posiadacze takich maszyn, nie chcą wyjąć sobie z rzeki drzew których średnica przekracza w niektórych przypadkach nawet metr a długość nawet kilka metrów. Myślę, że z takiego drzewa można by jeszcze coś zbudować…
Kawał drzewa
O jakie…
Są gospodarstwa , które do rzeki wchodzą dosłownie i nie jest to wchodzenie godne naśladowania …
Właśnie tak
Cztery minuty (prawie) normalnego wiosłowania i znowu ogromne drzewo które trzeba obnieść 🙁
Ehhh
Na szczęście jeszcze tylko kwadrans i wpadam nareszcie w Wartę i tym samym przepływam w dwa dni kolejne nowe czterdzieści kilometrów nie znanego mi dotąd szlaku kajakowego. Takiego na jeden raz 🙂 Dzisiejsze piętnaście kilometrów zajmuje mi pięć godzin.
Jest Warta
Do spotkania z żoną jeszcze dziewięć kilometrów, ale po spokojnej Warcie to tylko godzinka i mam Pyzdry. Hurrra.
W Pyzdrach przed obiadkiem
Po spłynięciu Wrześnicy wygląda się tak 🙂
Sporo ludzi w miejscowym porcie, nigdy tylu nie widziałem przepływając tędy. No ale wolny, pogodny i ciepły dzień to nic dziwnego. Nawet nadrzeczny bar czynny. Zjemy tu obiad i w drogę nad kolejną rzeczkę i nocleg 🙂
Więcej zdjęć z tego spływu do zobaczenia tutaj.
A ślad drugiego etapu tu: