Ostatnimi czasy coroczna impreza stała się imprezą co dwuletnią. Dzisiaj, poprzednio w 2019 wcześniej w 2017, ale i tak skoro numer tegorocznego spływu to 34 to ja jestem tu po raz 32 🙂
Z moim współpartnerem z osady i jego żoną docieramy do Rybnika punktualnie o dziewiątej. Akurat rozpoczyna się weryfikacja a tu wyjątkowo mało ludzi. Covid czy cuś … ? Myślałem że z czasem ludki zaczną się zjeżdżać ale zjechało się bardzo niewielu. W sumie po rozpoczęciu na wodę zeszło około dwadzieścia kajaków. Dawno nie było ich tak mało 🙁
Odbywa się „ustawka”
Po wspólnym, lekko opóźnionym starcie lecimy ostro po prawie płaskich wodach jeziora w kierunku mostu na przeciwległym jego krańcu , by po nawrocie zacząć powoli odrabiać straty do wyprzedzającej nas jedynej załogi z naszej kategorii, czyli T2. Do odrobienia jest jakieś sto metrów, ale widzimy że straty odrabiamy 🙂 . Walczymy, tak więc żadnych fotek z tego odcinka nie ma. Jakiś kilometr przed metą doganiamy konkurentów na nieco szybszym kajaku od naszego, co niezmiernie nas cieszy i czego nie stracimy już do końca wyścigu. Przed nami tylko zawodnicy na kanadyjce, ale to przecież inna kategoria łodzi. Jest dobrze :-).
Tuż po wyścigu
Cóż, teraz szybkie przebieranko, ogniskowa kiełbaska i oczekiwanie na zakończenie poprzedzone restauracyjnym obiadkiem. Już nie tradycyjna roladka z kluskami śląskimi jaką jadało się „u Żyda” (a tego przybytku też już nie ma, jest Żabka), ale dość dobry i duży schabowy z ziemniakami i kapustą. Pojedzeni czekamy na wywołanie 🙂
🙂
Doczekaliśmy się zakończenia a tu… Okazuje się że jednak nie zajęliśmy pierwszego miejsca. Kanadyjkarzy uhonorowano przed nami. Trochę zaskoczenie bo bez uprzedzenia, ale Krystianowi zrobiono to nie pierwszy raz 🙁
Mina mówi sama za siebie 🙁
Zniesmaczeni odjeżdżamy w stronę domu zastanawiając się czy to aby nie był nasz ostatni start na tej imprezie…
Więcej fotek tutaj.