2021-05-09 Rowerkiem po Puszczy Białowieskiej

Wybraliśmy się z żoną na małą przejażdżkę rowerową po Puszczy Białowieskiej, wyszła 60 kilometrowa wyprawa z dwoma przedziurowanymi  dętkami (obie moje) i spotkaniem oko w oko z prawdziwym dzikim żubrem 🙂

W samo (niedzielne) południe wyjechaliśmy z Hajnówki nie mając do końca planu którędy dojedziemy do Białowieży i którędy z niej wrócimy. Plan to może i był, ale jakoś nie umieliśmy trafić w obrany szlak :-(.

                                                                             Tyle mieliśmy do wyboru…

W końcu się udało i wjechaliśmy w las (choć ja sobie go wyobrażałem trochę inaczej). Nie zbyt gęsty las (a miała być puszcza).

                                                     Taki rzadki ten las że pociągiem można wjechać 😉

                                                                                        Na rozdrożu

Po czterech godzinkach i kilku kryzysach dojeżdżamy wreszcie do Białowieży.

                                                                                            W Białowieży

                                                                                                     🙂

Jest już dosyć późno a do auta 23 kilometry, jeśli nie pobłądzimy 😉 , posilamy się zatem regionalnym daniem, by siły na dalszą drogę nam nie brakło 🙂

                                                                                           Mniam 🙂

Posileni możemy ruszać w drogę powrotną, a tu od razu atrakcje:                                           Choć na chwilę pasowałoby przekroczyć tą bramę 🙂

To też czynimy. A w parku zamknięte muzeum, bliskie spotkanie z bocianem, kosem i pałacem parkowym 🙂                                                                                    Taki pałacyk – dworek

Wyjeżdżając z parku przejeżdżamy przez mostek na Narewce którą bynajmniej w tym miejscu spokojnie można by było popłynąć do miejscowości Narewka z której ponad dwadzieścia pięć lat temu płynąłem. Dziś nie ma na to już czasu 🙁                                                                                               Narewka

Jedziemy Green Velo, to chyba nie pobłądzimy. Kilkadziesiąt metrów i kolejna atrakcja. Niby zamknięta , ale na minutkę można wjechać. Na więcej i tak się nie opłaca. To skansen.                                                                                                      Skansen

Wracamy na asfalt, teraz chyba już nas nic nie zatrzyma, a tu po niespełna kilometrze jakieś odbicie w bok. Ścieżka dydaktyczna która jak się okazało jest pierwszą leśną ścieżką przyrodniczą w Polsce, powstałą w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. To Żebra Żubra. Ten trakt do drewniane pomosty oraz żwirowo kamienne ścieżki na których zaleca się poruszanie gęsiego. Na szlaku tym którego długość wynosi blisko trzy kilometry obowiązuje zakaz jazdy rowerem o czym my dowiadujemy się wyjeżdżając poza jego teren 🙂

                                                                                           Żebra Żubra 🙂

Zaraz po wyjeździe z zakazanego dla rowerów obszaru, widzimy pokazową zagrodę żubrów. Wprawdzie to nie po drodze, ale być tutaj  i nie zobaczyć żubra. Niee. Jedziemy. Wysokie i długie ogrodzenie za którym nie widać ani pół żubra, a brama już zamknięta. Tak od pół godziny. Kicha 🙁                                                                   No i po raz kolejny potrzeba wracać

Odjeżdżamy niespełna sto metrów a tu strzał, polowanie czy co? Nieliczni spacerowicze rozglądają się co się dzieje, rozglądam się i ja i co? Nic, nagle nie mam powietrza w tylnym kole. Bajka :-). Już jest tak późno, co tak mnie stresuje, że nawet nie sprawdzam czy coś nie zostało w oponie, wymieniam dętkę i w drogę. Po kilkuset metrach mijamy gościa z kijkami, który uprzedza nas o wędrującym samotnym panu żubrze. Ale fajnie, jednak zobaczymy? Nieco spokojniej i uważniej pokonujemy kolejne metry z biegiem których powoli zapominamy o ostrzeżeniu piechura, aż tu nagle jest. Stoi, pół metra od ścieżki rowerowej, jakieś 50 metrów przed nami. Czad…                                                                                         Prawdziwy i żywy

Czad czadem, żubr na żywo zobaczony i co dalej. Czas goni , żubr na drodze a toż to przecież dzikie zwierze i dość duże, którego zwyczajów nie znamy, a w tej puszczy to i nie poznamy bo internet nie chodzi. Faaajnie. Trochę hałasujemy a on nic, chyba się nie boi. Stoi i się gapi. Moja odważna żona rusza na niego 😉 (jak na zdjęciu wyróżniającym) no i żubra przestraszyła. Ustąpił, odskoczył na dobre pięć metrów od ścieżki. W tym momencie można było zobaczyć jego ogrom. Jest się czego bać. Idziemy powoli prowadząc bicykle. Na wysokości skrzyżowania ze zwierzem jesteśmy od niego jakieś pięć metrów. On tylko się gapi. Rzucam komendę spier…….my, wskakuję na rower i już mnie nie ma. Dobiega mnie jedynie głos czekaj, czekaj jeszcze ja.  Okazało się, że żona nie miała tak szybkiego startu jak ja, ale szczęśliwie dogoniła mnie, nie pozwalając dogonić się żubrowi który na szczęście pozostał w bezruchu na swoim miejscu. Ufff. Ochłonęliśmy a nasza droga do szosy zamienia się w bagno :-(. Coraz więcej prowadzenia roweru niż jazdy. Trafia się na szczęście agro turystyczne ranczo , którego właścicielka pozwala nam się przedostać przez swój teren do drogi. Krótka opowieść o naszych przygodach dętkowo – żubrzych , na co pani mówi że bardzo trzeba uważać na takie samotnego byka i raczej się oddalić.

                                                                Ścieżka przez „ratunkowe” ranczo

Oddalamy się zatem bo do auta jeszcze piętnaście kilometrów. Udaje się powrócić na asfaltową szosę (green velo), więc teraz czad. Żona rozpędzona chyba jeszcze moją przyżubrową komendą już kilkadziesiąt metrów przede mną, no chyba mnie nie usłyszy że już jej nie dogonię. Słyszę syczenie. To uciekające powietrze z tylnego koła. Drugiej zapasówki już nie mam 👿 . Usłyszała. Uff. No ale co teraz. Żona oddaje mi swój rower i wysyła po auto. Godzę się obawiając się trochę o trzecią gumę, ale ruszam. Przez lasy po godzince docieram wreszcie do auta.

                                                                                          Przez ładne lasy

Auto zaparkowane przy nowoczesnej cerkwi, tak więc szybkie foto owej budowli i szybka jazda po żonę.

                                                                                                Taka cerkiew

Podsumowując, wycieczka jednak udana, dużo przygód i tereny dotychczas nie poznane, za mną 60 km. rowerowania podczas których przejechałem niechcący przez sam środek zaskrońca który nagle wypełzł mi na drogę. Mam nadzieję że przeżył, bo gdy się obróciłem jego na drodze już nie było. Inauguracja mojego sezonu rowerowego zaliczona 🙂

Więcej fotek tutaj.