2017-10-22 (Mocno) jesienny Orz

 

Jak co roku tydzień przed Świętem Zmarłych jeżdżę do Łomży  przy okazji spływając kawałeczek Narwi.  W tym roku postanowiłem coś zmienić…

Złota polska jesień (w mijającym tygodniu) i wysokie stany wód z czasu gdy jesień nie była złotą sprowokowała mnie do wymyślenia na tegoroczny wyjazd innej rzeki.  To lewy sześćdziesięcio kilometrowy dopływ Narwi – Orz.  Swoją drogą,  pojęcia nie mam jak to się stało że jeszcze nim nie płynąłem?W necie doszukałem się informacji skąd ludzie pływali Orzem (od Dzwonka ), a  wiedząc że poziom wody na wodowskazie w Czarnowie  to 181 cm.  czyli wysoki,  na pewno mnie również uda się go spłynąć na tym odcinku.  Jadąc w sobotę do Łomży przejechałem nad Orzem kilkanaście kilometrów powyżej Dzwonka i ujrzałem pełne koryto szerokiej na trzy metry rzeczki. To będzie miejsce startu,  pomyślałem :-)W niedzielę prognozy synoptyków się sprawdzają – koniec z jesienią złotą,  zaczyna się szara. Na termometrze ledwo 6 stopni ciepła i pochmurno, ale przynajmniej nie pada. Jedziemy do Gniazdowa.  Na trasie z której widziałem wczoraj wodę,  nie da się bezpiecznie zaparkować dlatego wjeżdżamy w wioskę gdzie przy niskiej kładce,  którą i tak musiałbym obnieść,  wystartuję.  To jakieś tysiąc metrów od mostu na DK 677.

                                                                                                    Startuję

Najpierw pośród łąk,  kanałowo przez kilka zastawek z których jedną obnoszę,  płynę dosyć dobrym tempem w stronę Narwi. Po 1,5 godzinie niestety zaczyna kropić deszcz,  robi się zatem mniej ciekawie, a i fotki nie wyjdą już takie jak bym sobie życzył 🙁 . Mijam Czerwin, a dwa kilometry dalej malutki zalew, za którym muszę przenieść kajak.              W deszczu 🙁

                                                                                                Malutki zalew

Dwa kilometry dalej wreszcie Dzwonek czyli od teraz trasa pływana 😉 . Na niej sporo prożków, które przy tym stanie wody są prawie nie zauważalne . Po drodze ogromne stado ptaków, których nie umiałem rozpoznać. Wyglądały jak dzikie gęsi, ale odgłosy dawały jakieś inne. Kiepski ze mnie ornitolog ;-). Były też żurawie, choć myślałem, że już dawno odleciały do ciepłych krajów. Były łabędzie , czaple białe i Kunin. Taka miejscowość na trasie 😉

                                                                                        kościół w Goworowie

Cały czas moczony z góry płynę ku Narwi z kilkoma pomysłami zakończenia spływu, ale (może na szczęście) najpierw nie zgrywamy się czasowo z żoną pod mostem na DK 60, później wspomniany Kunin, ale dochodzimy do wniosku i porozumienia, że od Kunina to już tylko kawałek do Narwi i nie ma co go zostawiać na kiedy indziej. To cenne porozumienie, zważywszy na to że deszczyk wreszcie ustał. Ostatnie dwa kilometry prowadzony jestem przez dwa dorosłe i siedem młodych łabądków. Młode były już prawie dorosłe, co dało się zauważyć w momencie ich odlotu. Plecy miały już prawie całkiem białe;-)

                                                                       Prowadzony przez łabędzią rodzinkę 🙂

Będąc jeszcze na Orzu i zataczając ostatnie zakręty rzeki widzę z daleka na wysokim brzegu swojego transportowca. Po sześciu i pół godzinie i prawie czterdziestu pięciu kilometrach jestem obok niego, zaparkowanego na prawym brzegu Narwi dokładnie naprzeciw ujścia. Żona spisała się na medal 🙂 . Dziękuję.

 

Więcej fotek tutaj.