To był rodzinny weekendowy, pełen atrakcji wyjazd pod hasłem „dla każdego coś fajnego” 😉 i mam nadzieję, że każdy uszczknął w nim coś dla siebie. 🙂
Weekend krótki, szczególnie gdy droga daleka, a dla najmłodszego członka naszej rodziny – mojego wnusia – najdalsza w jego życiu. Wymyśliłem, że w piątek po pracy ruszymy na drugi koniec Polski zatrzymując się na nocleg w znajomym miejscu. Na 710 kilometrze Wisły w Ciechocinku. Przez pewne perypetie w trasie, na miejsce noclegu dojeżdżamy akurat gdy zapada zmierzch i co jeszcze gorsze zaczyna padać deszcz. Wnuk zdążył akurat zasnąć, rozbijamy zatem szybko namioty w deszczu by szybko się w nich schować i przetrwać do rana. Na szczęście udaje się , bo i deszcz ustaje i ranek nadchodzi bez większych niespodzianek. Nawet Wisłę widać po wyjściu z namiotu, co nie jest tak oczywiste. Wciąż pamiętam mgłę z ubiegłorocznej wyprawy. Szybkie śniadanko i jedziemy na krótki spacer po Ciechocinku. Pogoda coraz lepsza więc po dziesiątej ruszamy w dalszą drogę. Kierunek Gdańsk. Miałem nadzieję, że w sobotę jazda będzie łatwiejsza. Myliłem się. Na A1 wielki ruch a po drodze korki i to najgłupsze na jakie można trafić. Ponad 20 minut w korku kulamy się do bramek autostrady, przy których musimy pobrać bilet. Było by to normalne gdyby przy wyjeździe z autostrady trzeba by zapłacić za przejazd, ale od dłuższego czasu nie płaci się za przejazd samochodu osobowego. Dalej jest jeszcze gorzej, aplikacja pokazuje wypadki na drodze i opóźnienie w podróży o kolejne pół godzinki. Zjeżdżam z autostrady by po kilkudziesięciu kilometrach wjechać do dobrze znajomego tak z kajaka, jak i może bardziej z roweru Tczewa, akurat na obiad :-). Do Gdańska docieramy o piętnastej i jest to godzina dla całej grupy odpowiednia. Wszyscy mają plany na późne popołudnie i wszyscy plany realizują. Dziadkowie z wnukiem idą pokazać mu Bałtyk , a widząc jego reakcję dochodzę do wniosku, że w poprzednim wcieleniu był żółwiem, wykluł się na plaży i szybko pobiegł do wody ;-). Tego dnia wodę tylko pooglądałem i zmoczyłem w niej dłonie. Czekam na jutro. Poniżej kilka fotek z Ciechocinka, Tczewa i Gdańska
Niedziela zaczęła się pięknie, dlatego już przed dziesiątą meldujemy się w progach najstarszego trójmiejskiego klubu wodnego, działający nieprzerwanie od 1947 roku. Tam od Kolegi z naszych młodzieńczych kajakarskich lat dostaję kajak (dziękuję Przemo) i z ojcem mego wnuka ruszamy na wycieczkę po Gdańsku. Najpierw na Motławę by zobaczyć Bastion Żubr. Tam sporo rzęsy wodnej, dlatego płyniemy Motławą kawałeczek dalej w stronę ujścia Raduni, zawracając jednak już pod pierwszym mostkiem łączącym ulicę Przybrzeżną z Olszyńską. Spotykamy rodzinkę łabędzi i całą grupę kajakarzy którzy najpewniej popłynęli za nami, albo według wskazówek Przemka, który odradzał płynięcie Opływem Motławy z powodu zarośnięcia rzęsą i zamkniętych wrót przy ulicy Elbląskiej.
Ja jednak postanawiam spróbować pokonać zaplanowany wcześniej szlak, czyli pętlę przez Opływ Motławy i dalej jak w tytułem tej opowieści. Rzęsa nieco rzadsza niż ta na powyższej fotce więc płyniemy w kierunku Martwej Wisły. Po ponad dwóch kilometrach opływu i czterech całej dzisiejszej wycieczki, pojawiają się zamknięte wrota za którymi, nieco ponad pięćset metrów już bez rzęsistej wody doprowadzi nas do Martwej Wisły.
Decyzja jedna. Przenosimy, a to przenoszenie prowadzi przez czteropasmową ulicę Elbląską. Trochę kicha, ale do przejścia dla pieszych tak po lewej jak i po prawej stronie jest więcej niż sto metrów, zatem bieg i udaje się. Schodzimy szybko na wodę i już po dwustu metrach, jeszcze przed mostem na ulicy Mostek, pojawiają się przycumowane większe jednostki pływające, czyli przeszkód już być nie powinno.
Uciecha z faktu, że już bez przeszkód trwa jedynie do Martwej Wisły. Tu już nie przelewki. Fale od wiatru, fale od przepływających co i rusz szybkich pływadeł, powoduje że nasz stabilny i dosyć wysoki kajak (Vista) co jakiś czas bywa zalewany wodą. Mój załogant dziś debiutuje na kajaku, więc w tych warunkach raczej nie najlepiej się bawi. Szybko zatem pokonujemy ten trudny kilometr podziwiając naprawdę duże jednostki przycumowane wzdłuż Nabrzeża Kesonowego i przy skrzyżowaniu wód, za Polskim Hakiem, naprzeciw wyspy Ostrów wpływamy na Motławę obierając kierunek Śródmieście. No ta bene, wcześniej miałem w planie opłynąć także Ostrów, ale zastane warunki i może bardziej zakazy wpływania tam kajaków, sprawiły że odbiliśmy w lewo.
Po skręcie mimo wzmożonego ruchu jednostek turystycznych, buja nas mniej więc spokojnie płyniemy w stronę starej Karuzeli Gdańskiej, gdzie czeka na mnie żona z butlą mineralnej, którą zapomniałem zabrać. W samą porę bo czuję już prawie odwodnienie. Po uzupełnieniu płynów znowu skręcamy w lewo, tak by na spokojnie Kanałem na Stępce opłynąć wyspę Ołowiankę podziwiając położony na niej, ogromny Diabelski Młyn (AmberSky Koło Widokowe)
Gdy wróciliśmy na Motławę zauważam mostek, za którym jest jakiś kanał którym jeszcze nie płynąłem. To Kanał Raduni. Wpływamy pod mostem Wapienniczym w kanał biegnący obok ładnie prezentującego się budynku restauracji Vidokowa, a dalej prawie jak w Wenecji ;-). Blisko kilometr płyniemy obok różnych budynków i pod coraz bardziej wyczuwalny nurt, aż przed rozwidlenie z Małym Młynem gdzie jest już zbyt płytko by płynąć dwójką. Przez chwilę dopada nas opad deszczu który przeczekujemy pod drzewem, a po którym nie ma już śladu po naszym nawrocie :-). Dziesięć minut i znów jesteśmy na Motławie dostrzegając jeszcze postawiony tuż obok Vidokowej, pomnik Rotmistrza Witolda Pileckiego. Skręcamy w prawo, i dopływając do Starego Żurawia Portowego odbijamy w lewo by obok Narodowego Muzeum Morskiego wpłynąć na Nową Motławę, by tą po kilometrze płynięcia wzdłuż pięknych zabudowań i straganów „Jarmarku Dominikańskiego” skręcić w prawo w Starą Motławę.
Pozostało blisko trzysta metrów do ostatniego zakrętu, za którym kolejne dwieście i jesteśmy z powrotem pod Żabim Krukiem. Dziękujemy bardzo za kajaczek , trzy godziny podczas których pokonaliśmy prawie piętnaście kilometrów szybko nam minęły, przed nami długa jazda do domu, a za nami widoki bardzo wielu ludzi odwiedzających dziś miasto Gdańsk 🙂
Takie były tabuny na mostkach
Poniżej galeria a pod nią filmik z trasy.