Jakoś po tej kubańskiej przygodzie nie mogę dojść do siebie (zdrowotnie), już dwanaście dni przeziębienia, no ale Krystian zgłosił nas na wyścig więc nie mogę mu tego zrobić i jadę. Może coś się i ze zdrowiem w końcu wyjaśni…
Nad jeziorem meldujemy się około dziesiątej. Pusto, ludzie pochowani bo wieje. O tym nie pomyślałem. Kontrolowałem tylko prognozy temperaturowe a te oscylują od minus jednego, do plus jednego stopnia. Po raz pierwszy od lat na brzegach sporo śniegu. Weryfikujemy się, odbieramy kajak którego widok pośród ładnych szybkich sprzętów mocno nam obniża morale zawodnicze, ale cóż. Przecież to tylko zabawa 😉
Nasz kajak na starcie
No i my obok tego kajaka
Otwarcie i start dosyć planowe z jedną zmianą. Taką że wszyscy razem wypłyniemy w jednym czasie. Na wodę „spuszczamy” się po betoniku i nie świadomi tego że nasza łódka zakończona jest kilem, mało co nie lądujemy obok kajaka. Udaje nam się jednak podeprzeć i uratować ale kajak nabiera kilkadziesiąt litrów wody, którą jeszcze przed startem musimy wylać :-(.
Tuż po zejściu musimy do brzegu by wylać litry wody 🙁
Trudno jest pod falę i wiatr ustawić równą linię kilkudziesięciu kajaków na starcie, dlatego nam z czasem udaje się stanąć w pierwszej linii i po startowym gwizdku dość dobrze wystartować wraz z dwoma mikstami i jedynką typu Tedi.
Ustawiamy się na linii startu
Coraz bliżej do startu
Po gwizdku okazuje się, że nasz lichy kajak całkiem nieźle wystartował i przy łódce za którą musimy odbić w lewo jesteśmy trzeci , a przed nami dwa miksty. Morale się podnosi, nadzieja powraca, oddechu brakuje, Krystianowi co któraś falka obmywa jajka, ja w szachcioku bezpieczny. Przed nawrotowym mostem wyprzedza nas tylko jedynkarz na Tedim i możemy ustalać naszą pozycję. W tym roku wydłużono wyścig o paręset metrów robiąc nawrót trochę wyżej ujścia Rudy, która w miejscu nawrotu była dość płytka i zamulona. Udało się nakręcić a widok kajaków dopływających dopiero do mostu pozwolił mi nawet na cyknięcie fotki tuż po nawrocie.
Mamy sporą przewagę dlatego mogę zrobić zdjęcie.
Machamy chcąc jak najszybciej pokonać drugą część trasy. Okazuje się, że mijamy tylko miksty a pierwsza załoga męska to ma do nas chyba z kilometr. Możemy spokojnie wiosłować, choć boczny wiatr utrudnia nam zadanie ściągając kajak ciągle w lewą stronę. Zmuszeni jesteśmy do wiosłowania praktycznie jedną stroną. Męczące, ale dajemy radę. Bez straty pozycji i ludzi dobijamy do mety. Wygraliśmy męskie dwójki.
Zaskoczeni ale szczęśliwi
Szybkie przebieranko w suchy ciuch i idziemy do świetlicy gdzie zaczekamy na obiad i zakończenie imprezy.
Tutaj też jesteśmy pierwsi 🙂
Po obiadku rozdawanie nagród no i nic się nie zmieniło. Jesteśmy pierwsi w swojej kategorii. Do tego okazuje się że jako klub dla którego robiliśmy jako jedyni punkty zajmuje trzecie miejsce i wygrywamy puchar, a na deser zostaję doceniony jako weteran- uczestnik z najdłuższym stażem na OBWK i z tej okazji dostaję szklany wazon i dyplom. Miło, bo faktycznie nie byłem jedynie na dwóch edycjach tej imprezy. Na pierwszej i trzynastej. Jest mobilizacja do dalszych startów 🙂
Brak trzeciego miejsca, chyba wyjechali przed końcem.
Wyróżniony 🙂
Myślę, że z powodów zdrowotnych i rodzinnych to był ostatni w tym roku spływ, ale kto mnie tam wie 😉
Ślad tegorocznego wyścigu
Więcej fotek do zobaczenia tutaj