Październik, a ja jeszcze nie byłem w tym roku na Wiśle. Pora to zmienić 🙂
A tak po prawdzie, to trafiła się okazja przerzutu auta z której nie wypadało nie skorzystać. Szczególnie że pogoda fajna choć troszkę chłodno, a ja ubrałem się na słonko a nie na termometr :-(. Zostawiam auto na przy hotelowym parkingu, a sam maszeruje czterysta metrów do Wisły. Wypływam w Goczałkowicach kilkanaście minut po południu.
Tuż za startem
Kilkanaście minut i wiem już że płynę nie po najniższej wodzie, choć i zbyt wysoka też nie jest. Prożku na drugim kilometrze jednak nie zauważam :-), za to kawałeczek dalej z daleka widać już przepust rurowy. Z bliska widzę, że nie przepłynę. Większość rur zastawionych naniesionymi patyczakami, a dwie skrajne z dosyć wysokim spadkiem. Obnoszę.
Taki wybór przepustu
Dobra decyzja, teraz Wisła zaczęła jakoś takoś płynąć. Ujście Białej i płyniątko dalej. Niebo zaczyna być coraz mniej widoczne. Słonko się schowało, ale nie przeszkadza to latającym nad moją głową przeróżnym ptaszkom. Całe stado czapli szarych, kilka srok, kaczki a nawet krogulec. To wszystko w jednym miejscu .
Gdzieś tutaj latało mnóstwo różnorodnego ptactwa
Z dziczyzny – to dojrzałem jeszcze sarenkę, której nie udało się zrobić foty, a później pojawił się łabądek który holował mnie prawie do mety. Zdziwiłem się w jednym miejscu, gdy zobaczyłem go skaczącego przez drzewo. Nie widziałem jeszcze że ja też będę musiał skakać. Właściwie obeszło się bez skakania, ale przeciąganie po kilku metrowym zatorze z patyków i śmieci do lekkich nie należało. Dałem radę 🙂
Taki zator
Dalsza droga już bezproblemowa, najpierw ujście Pszczynki, dalej Gostynki a po dwudziestu minutach widok metowego mostu w Bieruniu i ostatnie widzenie łabędzia – holownika :-).
Żona czeka – fajnie 🙂
To była udana niedziela, za mną 32 kilometry z przepłynięcia których więcej zdjęć zobaczyć można tutaj.