2017-08-24-25 Bauda

 

Nad tą rzeką przystanąłem kiedyś w 2002 roku, w czasie spływu Pasłęką, ale czas, ujrzane drzewa i kolorystyka wody zniechęciły mnie wtedy do przepłynięcia jej wód. Teraz po piętnastu latach, gdy wody na której jeszcze nie byłem, na moich mapkach jest coraz mniej  😉  , trzeba było powrócić na Baudę 🙂

Za mną trzy dni na zwałkach, miałem nadzieję że Bauda nie da mi się tak mocno we znaki, jak dwie poprzednie rzeczki. Jak wiadomo nadzieja to matka głupich 😉 , ale Bauda wydała mi się mimo wszystko najfajniejszą z tych trzech. Płynięcie rozpocząłem na jednej z odnóg w Kraskowie.  Rzeka z wystarczającą głębokością z dosyć bystrym nurtem. Nieco mętna i ze śladami tego, że całkiem niedawno jej poziom był o blisko 1,5 m. wyższy od poziomu 110 cm.  po którym przyszło mi płynąć. Dziś, gdy to opisuję poziom Baudy wynosi 251 cm. i opada bo jeszcze przedwczoraj wynosił prawie alarmowe 373 cm. Wtedy gdy płynąłem też opadał bo drugiego dnia wodowskaz w Nowych Sadłukach wskazywał 100 cm. Już kwadrans od startu musiałem obnieść małą zwałkę.

                                                         taka niby bezproblemowa, a musiałem obnosić

Bauda nie należała do najłatwiejszych, pierwsze 11 km. do mostu na drodze S 22 zajęło mi cztery godziny. Po drodze widziałem jednak jelonka i sporą wydrę, która zanurkowała pod jedną ze zwałek. Za mostami S 22 , rzeka jakby się uspokoiła, ale ten stan rzeczy trwał jedynie przez krótki odcinek trasy.

                                                                               ładniejszy fragment rzeki

Czas biegł szybko, a kilometry bardzo wolno. Po drodze widziałem bobra, który gdy mnie zobaczył wskoczył z impetem do wody, ale trafił w mieliznę i przez to chwilę go widziałem 🙂 . W pewnym momencie napotkałem czterech brodzących po wodzie młodzieńców w samych slipkach, ale nie zagajałem skąd się tu wzięli. Obok nie było żadnej cywilizacji. Następną niespodzianką była locha stojąca na brzegu z dwoma młodymi, które na mój widok czmychnęły natychmiast w las. Locha, gdy cyknąłem jej fotkę i zagadałem coś po świńsku (coś w rodzaju: hrum, hrum), odhrumknęła dziko i wystrzeliła w las ekspresowym tempem. Pierwszy raz miałem tak bliski kontakt z (naprawdę dzikim) dzikiem. 🙂

                                                                                          locha na plaży 😉

Przeszkód nie ubywało. Na jednej z wysokich zwałek, po spuszczenia zeń kajaka, z którego próbowałem wygonić natrętną osę, wyślizgnęła mi się z ręki cumka i kajak popłynął sobie z nurtem. Ten nie był w tym miejscu zbyt duży, ale brzegi nie bardzo nadawały się do obserwacyjnego spaceru wzdłuż nich. Próbowałem go gonić po prawej stronie, ten jednak płynął sobie bliżej lewej.  Nie chciałem póki co wchodzić do wody, miałem długie spodnie, gumiaki i kurtkę, a poziom wody gdy ją badałem wiosłem, sięgnąłby mi sporo powyżej pasa. Jak na złość, dłuższy odcinek bez zwałek. Pojawiło się jednak jedno drzewo, dość wysoko nad wodą. Pomyślałem że może z niego sięgnę „uciekiniera”. Niestety, w tym miejscu nurt lekko przyspieszył i nie zdążyłem :-(. Jeszcze kilkadziesiąt metrów i na jednym z zakrętów, kajak zatrzymał się przy lewym brzegu. Co robić, pomyślałem. Iść po niego? Trochę głęboko, może wrócić do drzewa i przejść po nim na drugą stronę? Postanowiłem wykorzystać moment i znaleźć jakąś długą gałąź, by sięgnąć kajak, gdy ruszy dalej. Coś tam udało mi się znaleźć, a gdy już chciałem wracać do drzewa, kajak zaczął znowu płynąć. Tym razem go nie stracę , pomyślałem. Złapałem moją tyczkę i czatowałem kawałeczek przed trasą kajaka. Niestety, by go sięgnąć musiałem zrobić krok głębiej, gumiaki i spodnie całe mokre, ale kajak odzyskany. Teraz już tylko szczypanie tu i ówdzie od pokonywanych wcześniej pokrzyw i płynięcie do najbliższego mostu :-(.

                                                                                    kajak – uciekinier 🙂

Po pawie czterdziestu minutach pojawia się stary most z 1910 roku. Dopiero siedemnasta, ale ja mokry i do następnej cywilizacji spory kawałek, postanawiam tu zakończyć dzisiejsze płynięcie. Muszę jedynie zaczekać na transport, co czynię na moście rozbierając się do majtek i susząc wszystko w promieniach, jeszcze dość mocno świecącego słonka.

                                                                                   Godzinka na moście 🙂

Jak się okazało, mój most jest dosyć blisko naszego dzisiejszego noclegu, tak więc powtórzymy biwak w sprawdzonym, ładnym miejscu. Pogoda się poprawiła, nie jesteśmy już jedynymi mieszkańcami biwaku nad jeziorem 🙁 .  Są wędkarze, mają swoje małe ognisko, my mamy swoje i znowu udka na patyku, mniam :-). Ranek słoneczny i ciepły, już wszystko mam suche, żona odważnie kąpie się w jeziorku a chwilę później jedziemy pod wczorajszy most.

 

                                                                                                idę płynąć

Startuję o 10,30. Przeszkód tak jakby troszkę mniej, udaje się rozwinąć szybkość 4 km./h i z taką płynąć przez pięć godzin.

                                                                                                na Baudzie

Znowu natrafiam na czterech brodzących w wodzie, dziś starszych mężczyzn i ich również nie pytam skąd się tu wzięli. Dopływam do kładki na trasie rowerowej z Fromborka do Nowej Pasłęki i wiem już że za chwilę zobaczę Zalew Wiślany. Ciekawe jaki to będzie widok, bo wiatr dziś dmucha dosyć mocno ?

                                                                                          za kładką płasko

Ta chwila trwa jeszcze kwadrans i ukazuje mi się Zalew wpychający falki w ujście Baudy. Wpływam w trzciny by ubrać kapok i fartuch, jeszcze tylko batonik czekoladowy i startuję na ostatnie, zaledwie dwa kilometry. Boczna fala. Muszę ostrożnie wzdłuż brzegu przesuwać się powoli ku widocznemu portowi we Fromborku. Na Zalewie w oddali kilka jachtów korzystających z odpowiedniej dla nich pogody, ale ja nie mam szans popodziwiać otaczających mnie widoków. Dwadzieścia minut i jestem bezpieczny, wpływam do portu we Fromborku 🙂

                                                                                    po falach do Fromborka

Tam szybkie fotozwiedzanie,  przejazd do Elbląga po ekipę rowerową , obiad w znajomej (od pierwszego dnia) jadłodajni i wyjazd na ostatnią rzeczkę. To Wąska – dopływ jeziora Drużno. Jedziemy za Pasłęk z którego następnego dnia spróbuję popłynąć. Jest późno , słonko już zachodzi , nad nami latają balony a my lądujemy w lesie 🙂

więcej o tym tutaj.