2017-08-23 Drwęca Warmińska

 

Po dwudniowej „męce” na Wałszy, miałem nadzieję na odrobinę odpoczynku na Drwęcy Warmińskiej. Przynajmniej mogłem mieć taką nadzieję czytając opis ludków, płynących tą rzeką również w sierpniu, ale dwa lata wcześniej…

Wysoki most na DK 513, przy którym nie ma się jak zatrzymać. Stajemy kilkadziesiąt metrów za nim i biegnę (bo przecież już późno) , zobaczyć czy można się zwodować. Z mostu nie wygląda źle. Piaseczek na dnie, lasu w rzece nie widać, a rzeka w lesie, głębokość dostateczna, biegnę po kajak 🙂

                                                                                         daleko do rzeki

Wystartowałem kwadrans po jedenastej i już po kilku minutach widzę, że lekko nie będzie. Moi poprzednicy dopiero po dwóch kilometrach napotkali pierwsze drzewo, ja mam małą zwałkę już po kilkudziesięciu metrach 🙂 . Luziku tu nie ma, ale nie jest to taka orka jak dwa poprzednie dni, a na dodatek piaszczyste dno i słonko na niebie. Fajnie. Po 140 minutach za mną prawie dziewięć kilometrów i widok Sanktuarium Nawiedzenia NMP w Krośnie. Ładna budowla.

                                                                                                   w Krośnie

Pod mostem wodowskaz a na nim 155 cm. czyli nisko. W dniu pisania relacji 221 (wysoko) szkoda :-(.  Nad głową krąży burza i nawet zaczyna kropić.  Ubieram kurtkę i jest po deszczu :-).  Zbliżam się do Ornety,  rzeka zastawiona dziwną drewnianą tamą.  Po prawej nie da się wyjść,  po lewej czyjeś gospodarstwo,  najpewniej budowniczych tej zapory na której prostopadle wsparte jest naniesione spore drzewo. Tu też nie wyjdę.  Spróbuję skoczyć,  choć mam pewne obawy o kajak bo i w opisie i na żywo widzę tu wystające główki gwoździ :-(.  Jakoś udaje mi się przez to przepchnąć,  choć nie mam pewności czy nie przetarłem dna.

                                                         taka niemiła (bo drewniano – gwoździowa) konstrukcia

Po kilkudziesięciu metrach widzę że na szczęście nie przetarłem.  Teraz już tylko miejskie kładki,  most i kolejny most pod którym znajduje się zastawka dosyć wysokiej elektrowni. Przenoszę przez ruchliwą jezdnię i szukam wydeptanej ścieżki w dół.  Nie ma. Same zarośla,krzaczory i stromo.

                                                                                             trzeba szukać zejścia

Jakoś docieram do wody. Ta nie jest już tak zachęcająca jak na starcie. Zrobiła się dosyć mętna. Po ponad kilometrze jeszcze jedna elektrownia. Za nią wody jakby kot napłakał, cały nurt idzie kanałem bocznym. Nie znajduję tu jednak dobrego zejścia i nie mam pewności czy nie będzie na nim jeszcze jakiejś niespodzianki. Maszeruję skrajem pola do połączenia obu odnóg. Tu zejście też nie wydeptane,  ale jakoś wsiadam w kajak i mogę ruszyć na ostatnie 10 kilometrów….

                                     ładny stary most na dziewiętnastym kilometrze dzisiejszego pływania

Ta ostatnia dziesiątka w związku z drzewami i pojawiającymi się nad głową łozami, spływam w przeciągu dwóch godzin Drwęcy i dwudziestu minut Pasłęki. Na mecie czeka już transportowiec i można ruszać na poszukiwanie noclegu, a ten dzisiaj zaplanowany jest nad jeziorem Pierzchalskim (szlak Pasłęki). Okazuje się że miejsce z dobrym dojazdem to Rezerwat przyrody Ostoja bobrów na rzece Pasłęce. Trafia się jednak pomocny pan (z naszych stron), który wskazuje nam miejsce ogólnodostępne nad tym jeziorkiem w którym dziś zanocujemy 🙂

                                                                                            ładny biwaczek 🙂

Obszerniej o tym pływaniu tutaj.