2024-09-08 Brynica-Cz.Przemsza-Przemsza-Wisła (870)

 

Natrafiłem na Facebooku na spływ „Trzy rzeki” na Mazowszu, nie do końca pamiętam, ale chyba chodziło o Wkrę, Narew i Wisłę chwilę myślałem by tam się wybrać, no ale pojawiła się robota koło domu którą trzeba było wykonać więc nie pojechałem 🙁

W niedzielę po pracowitej sobocie nie bardzo chciało mi się ruszyć, ale po pierwsze – podobno to ostatni tak ładny i ciepły dzień tego lata, po drugie – powinienem rozruszać „mięśnie kajakowe”, bo dawno w kajaku nie siedziałem, a za sześć dni jadę na wyścig po zalewie Sosina w Jaworznie i to nie jak w ostatnich latach w mikście, a niestety w jedynce. Niestety, bo jedynki dla wszystkich chętnych takie same, a ja w takich jeszcze nie siedziałem :-(.  Zatem po 10,30 ruszam na Brynicy, jakieś 650 metrów od domu i płynę ku jej ujściu do Czarnej Przemszy.

                                                                                                              No to w drogę

Ciepłe przedpołudnie, które z każdą godziną zmieniać się będzie w gorące. Na szczęście jest na tej trasie jeszcze kilka drzew nad głową, a i harcujący wiaterek co i rusz przywiewa jakieś chmurki zasłaniające palące słoneczko. Brynica zadziwia mnie swą przejrzystością, ale po niespełna 1,5 kilometrze pojawia się pierwsza dolewka. Wody kopalniane z nie istniejącej kopalni i po przejrzystości wody pozostaje tylko wspomnienie :-(.  Godzinę później mijam sosnowieckie Stawiki, ale słychać tylko pokrzykiwania dzieci, które zapewne już bawią się w wodzie. Ja nie widzę nikogo a i mnie nie nie widzi prawie nikt, oprócz pani dokarmiającej dzikie kaczki, która zagaduję że teraz już wie czemu uciekają. Bo ja je gonię ;-). Ostrzega mnie jeszcze przed łabędziami które za chwilę powinienem dogonić. I faktycznie. Za Stawikami , pod mostem doganiam łabędzią rodzinkę 2 plus 3.  Prowadzą mnie prawie aż do ujścia, coraz mniejszą grupką, bo co jakiś czas wyprzedzam po sztuce.

Będę prowadzony przez Łabędzią rodzinkę

Próg przez który Brynica wpada do Czarnej Przemszy, obnoszę i po chwili przerwy ruszam dalej, prowadzony już tylko przez ojca łabędziej rodzinki. Zaczynają się kamieniste bystrza, a ten się nie poddaje  ginąc momentami pod falami. Dopływamy razem do połączenia z Białą Przemszą , to blisko cztery kilometry i gdyby nie to, że zaplątał się w przybrzeżnej roślinności pewnie doholował by mnie do Wisły. Minąłem go a on wrócił do swoich. Po pół godzinie jestem pod mostem Wysoki Brzeg i po szybkim rekonesansie postanawiam obnieść. Przy okazji posilę się trochę i uzupełnię płyny. Ta woda nie pachnie najlepiej, dlatego nie mam ochoty na moczenie od szyi w dół, a tak mnie tu moczyło, gdy jeszcze tędy spływałem.

                                                                                                                        Obnoszę

Prawie godzinę zajmuje mi dopłynięcie do miejsca nazwanego w mapach google zapadliskiem w Przemszy. To rozlewisko porośnięte kikutami drzew z przewagą brzóz. Mam wrażenie że cały ten las, pomiędzy którym w zimie przy wyższej wodzie udawało mi się popływać, jest coraz mocniej wspomnieniem lasu przez te kikuty :-(.

                                                                                                                     Taki las

Po kolejnych dwóch i pół kilometrach mijam wodowskaz Jeleń wskazującym aktualnie 131 cm., a po następnych dwa i pół jestem w miejscu z którego mógłbym przenieść kajak na zbiornik Dziećkowice przez niespełna sto metrów. Wiem bo sprawdziłem to podczas naszej wyprawy rowerowej dwa tygodnie wcześniej. I nawet chciałem przepłynąć się po jeziorku po którym jeszcze nie pływałem no ale: po pierwsze – wieje dziś mocno, więc jeziorko będzie falowało, po  drugie – godzina piętnasta a by opłynąć Dziećkowice potrzeba by jeszcze conajmniej dwie godziny, po czym do mety będę miał jeszcze 1,5 godziny. Późno. Po trzecie – kończy mi się dwu litrowa butla z napojem i po czwarte , chyba mi się nie chce dzisiaj dokładać dziesięciu kilometrów do 37 kilometrowej trasy dzisiejszego dnia. Kolejność – dlaczego nie – zupełnie przypadkowa i nie wiem co przeważyło, że nie przeniosłem ;-).

                           Cypel pomiędzy Przemszą a Byczynką, gdzieś tutaj znajduje się austriacki słup graniczny z czasów zaborów.

Od teraz już na spoko, jeszcze kilka lekkich bystrzy i ciągłe zamyślenie czy przy obecnie niskich stanach wody nie będzie zbyt wysoko nad wodą wystawała rura gazowa, którą kilkakrotnie przecierałem dnem mego kajaka. Okazało się, że dziś rury nawet nie zauważyłem, czyli poziom nie był rekordowo niski i dobrze, choć tempo mego dzisiejszego płynięcia wskazuje jakby co innego. Rura jest dla mnie wyznacznikiem ;-). Przed 16,30 dopływam do Wisły. A tu na cyplu pozostała już tylko tabliczka Przemsza. Zero które jeszcze w tamtym roku tu stało, zniknęło. Ciekawe czy ktoś zachował sobie na pamiątkę? Wszak to miejsce kultowe ;-), Wielu ludzi corocznie pływa „całą Wisłę” zaczynając właśnie od zera. Tak jak ja w ubiegłym roku 🙂

                                                                                                        Tabliczka – Przemsza

Pozostało pięć minutek i jestem na mecie. Transportowiec już czeka. Jest 16,30 najwyższy czas na powrót do domu. Udało się 🙂 Galeria poniżej:

I filmik: