Rok 1996
(To rok w którym zaczął obowiązywać nowy regulamin zdobywania odznak kajakowych)
Pod koniec kwietnia wyskoczył mi służbowy wyjazd do Białegostoku, miałem pomiędzy wyjazdem a powrotem dwa dni wolnego, zabrałem więc kajak i spłynąłem sobie Supraśl z kawałkiem Narwi. Trasa Michałowo-Złotoria. Ładny szlak na Podlasiu. Trzy dni później wyjechałem z Andrzejem Arendtem do Zwierzyńca gdzie zostawiliśmy auto i popłynęliśmy Wieprzem. Rzeka dosyć ładnie nas niosła, musieliśmy zatem zwolnić bo po trzech dniach umówieni byliśmy z Piotrkiem, który miał przejąć moje auto i dojechać do nas na wcześniej umówione miejsce (telefonów wciąż brak). Udało się, odnalazł nas. Jeszcze jeden etap po Wieprzu, a następnie przeskok na jego dopływ- Tyśmienicę. Zaczęliśmy w Niewęgłoszu, choć chyba można było wyżej. Do ujścia w Kocku dopłynęliśmy dosyć szybko i bezproblemowo. Ostatni dzień na Wieprzu, był bardzo wyczerpujący. Padał deszcz i bardzo silnie wiało. Andrzej zrezygnował z płynięcia a ja nie i tak po przepłynięciu około dwudziestu kilometrów, gdy spotkałem się z chłopakami pod jednym z mostów, moja średnia płynięcia wynosiła ponad 8 km/h postanowiłem się posilić , przebrać i dopłynąć do ujścia w Dęblinie. Kiedy siedzieliśmy w aucie podjadając jakąś bułę, zobaczyliśmy jak silny wiatr zdmuchuje mój kajak z brzegu do rzeki. Taki wiatr… Udało się go jednak złapać i ruszyć w dalszą drogę w stronę Wisły. Dałem radę choć pod mostem przed ujściem tworzyły się tak duże fale wpychane od Wisły, że zdecydowałem tu zakończyć. Chłopaki i tak się na mnie już wystarczająco naczekali. Dzięki.
Dwa tygodnie w domu i tradycyjnie na OSK Skawą, przed którym prywatnie przed pierwszym etapem spływamy z Jadzią S. odcinek z Makowa Podhalańskiego do Zembrzyc, a dalej już z innymi uczestnikami do Czartaka, i następnego dnia do Zatora. W tym roku planowo i bezproblemowo.
Pod mostem w Wadowicach płynę z dwoma małoletnimi dziewczynkami
Znowu dwa tygodnie w betonach i w Boże Ciało wyjeżdżam na Pilicę, prawie od źródeł bo od miejscowości Pilica. Zostawiam auto na czyimś placu, przy nowo budowanym domu, za szybą pozostawiam kartkę na której piszę, by ewentualny właściciel terenu nie był zły, za pozostawienie auta, które jutro stąd zabiorę. Ja-kajakarz 🙂 . Płynę z bagażem i namiotem. Do Szczekocin ciężko, dużo kładek i innych przeszkód, ale daję radę. W piątek dopływam do Koniecpola skąd wracam po auto. Nocuję gdzieś po drodze do Zawiercia, skąd w sobotę ruszę na Wartę. Woda „na styk”, mogę zacząć w tym mieście. Mam już troszkę łatwiej, bo nie zabieram bagażu. Auto po południu , mają przejąć Piotrek i Gosia i dojechać do mnie nad zbiornik Poraj. Ciężko, ale udaje mi się do niego dopłynąć. Spotykamy się i jest fajnie. W niedzielę ruszam w kierunku Częstochowy. Rzeka zawalona drzewami, a w samym mieście blisko mety, mam przenoskę za którą rzeka się rozwidla. Część wody płynie w lewo, część w prawo. Obieram kierunek który niesie więcej wody i dopływam w umówione miejsce, koło częstochowskiego McDonaldsa. W cztery dni za mną 120 km. po praktycznie źródłowych odcinkach dwóch ważnych rzek. Jestem zadowolony 🙂
Trzy tygodnie później jedziemy na OSK Trzy Zapory na Sole.
Zbierają się kajakarze na starcie w Żywcu…
Na jeziorze Międzybrodzkim Magda mniej zadowolona 🙁
W tym roku jednak z trzech zapór są tylko dwie. Niestety nie puszczono dla nas wody i spływ rzeką (od Porąbki) nie był możliwy 🙁 .
tak więc najwięcej czasu spędziliśmy tutaj, na biwaku w Porąbce
Prawie całe wakacje w domu, dopiero pod koniec sierpnia jedziemy z Piotrkiem i Bogdanem na Mazury. Najpierw na Bliznę z Danowskich do Szczebry nad Rospudą. Następnie podjechaliśmy do Garbasa Drugiego z zamiarem przepłynięcia jeziora Mieruńskiego Wielkiego i Mieruńską Strugą do jeziora Garbaś na szlak Rospudy…
…i po obiadku ruszymy na jezioro
Niestety Mieruńską Strugą nie dało się popłynąć z powodu braku wody, nawet wyjęliśmy jedną z desek z zastawki , ale rzeczka bardzo wolno podnosiła swój poziom. Zrezygnowaliśmy jadąc nad jezioro Czarne, będące początkiem szlaku Rospudy.
na jednym z jezior szlaku Rospudy
Po dopłynięciu do jeziora Necko w Augustowie , przejechaliśmy nad jezioro Gołdap, by spłynąć Gołdapę.
Pierwszego dnia dopłynęliśmy do Juchnajci, trzeba było dostać się po samochód i lekko podkleić kajaki. Niestety w okolicy mostu nie dało się zjechać nad wodę. Rozbiliśmy namiot nad rzeką, zostawiając auto tuż przed mostem. No i jak to zwykle bywa, wieczorem na moście pojawiła się grupka młodych autochtonów. Oni gapili się w naszą stronę, my w ich, sącząc po cichutku wakacyjny mocniejszy trunek. Po dwóch godzinach tubylcy się znudzili i zniknęli. My jednak spaliśmy na czujnym śnie. Na szczęście spokojnie dotrwaliśmy do rana.
Biwak po pierwszym etapie przy miejscowości Juchnajcie
Z miejscowości Banie Mazurskie, odjeżdża od nas Piotrek, trzeba będzie znowu jeździć po autko 🙁 . Dopływamy z Bogdanem do Węgorapy a tą do mostu w Mieduniszkach Wielkich, gdzie któryś z nas zostaję jako zastaw za pożyczony rower, którym drugi jedzie po autko.
Po zapakowaniu sprzętu w Mieduniszkach Wielkich
Jazda rowerem po auto, jest fajnym rozwiązaniem dzięki któremu można w trasie dojrzeć coś ciekawego, czego nie zobaczyłoby się jadąc szybciej samochodem. My też coś zobaczyliśmy. Była to piramida w Rapie. To prawie szesnasto- metrowej wysokości grobowiec wybudowany w 1811 roku jako grobowiec rodzinny pruskiego rodu baronów von Fahrenheid. Podeszliśmy do niego zaglądając do środka przez okienka. Naszym oczom ukazały się pootwierane trumny i trumienki z ludzkimi zwłokami. Brrr.
Następną rzeczką którą sobie wybraliśmy była Łaźna Struga z miejscowości Mazury do Ełku, ładna rzeczka
Ostatnim szlakiem tego wyjazdu była Lega – Jegrznia . Chcieliśmy zacząć w Olecku, ale za jeziorem Olecko Wielkie niestety nie dało się płynąć. Kolejne miejsce nad Legą w którym mogliśmy bezpiecznie zostawić auto z kajakiem na dachu było Gąsiorowo. Tam zrobiliśmy restart Legi, która okazała się dosyć uciążliwą rzeką z mnóstwem łozin zmuszających nas do płynięcia w ciągłym pochyleniu tułowia do przodu. Daliśmy jednak radę dopływając w ciągu dwóch i pół dnia do Biebrzy poprzez Kanał Woźnawiejski do miejscowości Dawidowizna. Było Ładnie.
Rok 1996 kończę tradycyjnie wyścigiem Barbórkowym na jeziorze Rybnickim który ma swój jubileusz . X edycja.
Bilans tego roku to 896 km. w 28 dni co daje razem od początku pływania dystans 15293 km.
Rok 1997
Rozpoczęliśmy majówką z Gosią, Magdą Piotrkiem i Bogdanem w Kieleckiem na dopływach i źródłowych ramionach Nidy. Jako pierwszą zaczynamy Bobrzę w Ćmińsku.
Płyniemy po Bobrzy
Po przerwie nad Bobrzą płynącą równolegle z drogą prowadzącą od DK 7 do Kielc
Nie umiemy się zdecydować w którą stronę popłynąć 🙂
Następnego dnia jedziemy na Łośną- Wierną rzekę. Start w Łosieniu. Rzeka daje nam popalić ale w końcu udaje się dopłynąć do Białej Nidy nad którą biwakujemy tego dnia.
Żeńska część naszej grupy 🙂
Trzeci dzień majówki pływamy Białą Nidę rozpoczynając w miejscowości Oksa i dopływając do Brzegów, za połączeniem z Nidą Czarną, której źródłowy odcinek mamy zamiar przepłynąć w kolejne dwa dni.
Na Białej Nidzie
Na Białej Nidzie
W drodze do Daleszyc na Czarną Nidę odwiedzamy przydrożny Chęciński zamek 🙂
W Chęcinach
Zwiedzanie zabiera troszkę dnia, tak więc na Czarnej Nidzie spędzamy dwa dni kończąc ją, w znanych nam już Brzegach
Objadamy się podczas ostatniego biwaku
i słonko wyszło więc Magda szczęśliwa 🙂
Pod mostem w Brzegach. Dwa razy kończyliśmy tutaj majówkowe pływanie.
Dwa tygodnie „odpoczynku” w domu i tradycyjnie ruszamy na OSK Skawą. Spływ udany, bo oba etapy odbyły się w czasie słonecznej aury.
Jedno zdiątko z Czartaka- trzy postacie, a każda ma swoje w głowie 🙂
Tydzień później jedziemy na Prosnę. W ekipie zamiast mojej mamy, jest z nami Marek Krzywonos (†) . Wystartowaliśmy w Praszce sobotnim popołudniem. W niedzielę dzień był również ładny, później się niestety popsuło. Była też niemiła przygoda. Rozbici nad brzegiem Prosny, siedząc w namiocie sącząc różne trunki w oczekiwaniu na poprawę pogody, zostaliśmy przegonieni przez jakąś nawiedzoną babę straszącą nas swoim chłopem, który za chwilę przybiegnie tu z widłami i rozprawi się z nami za pogniecioną trawę :). Nie robiło na niej wrażenia, że leje a jest z nami małe dziecko. Nie chcąc ryzykować nocnych awantur, zebraliśmy się odjeżdżając kawałek dalej. Pogoda nie poprawiała się, piątego dnia skończyliśmy płynięcie w Kaliszu. Drugą planowaną rzeką na tym wyjeździe była Noteć. Rozpoczęliśmy jej płynięcie w Lucynowie, dopływając i nocując nad jeziorem Brdowskim.
Na brzegu jeziora Brdowskiego
Śniadanko nad Brdowskim 🙂
Jest słonko, więc suszymy się maksymalnie 🙂
Ładna pogoda nie rozpieszcza nas zbyt długo, dopływamy do miejscowości Noć i tam nocujemy.
Noteć w Noci
Niestety z nieba leje. Były kupione udka kurczaka, miało być „lepsze” ognisko a tu niestety :(. Rano bez zmian. Czekamy. Marek idzie na „polowanie” , czasem znikał zaliczając u gościnnych ludzi jakąś kąpiel lub inne przydatne korzyści. Tym razem zniknął z naszymi udkami, a po jakimś czasie zjawił się z wielkim garem rosołu 🙂 . Najedzeni , zapoznani z prognozami na najbliższe dni, które nie miały być nic lepsze, a wręcz przeciwnie, postanawiamy zakończyć wcześniej tą wycieczkę. Podjedziemy tylko zwiedzić słynny Stary Licheń, i z daleka rzucić okiem na budowę Bazyliki Matki Boskiej Bolesnej Królowej Polski.
W Starym Licheniu
Trzy tygodnie później , jadąc służbowo do Olecka zabrałem ze sobą kajak mając w zamiarze popływanie po jeziorach Pojezierza Ełckiego, niestety dzień w którym mogłem popływać okazał się być znowu dniem deszczowym tak więc przepłynąłem zaledwie osiem kilometrów po jeziorze Przytulskim.
Cztery dni później płynąłem już na kolejnym OSK Trzech Zapór z Żywca do Oświęcimia. Spływ kompletny tylko fotek brak. Tydzień później w sobotę obok Katowickiego Spodka odbywały się koncerty organizowane przez radio RMF pod hasłem Inwazja Mocy, z którą to Inwazją radio jeździło od miasta do miasta przez całe wakacje każdego dnia oprócz niedzieli. Z Katowic mieli jechać do Tychów, nie pojechali. Podczas koncertu, zaczął padać deszcz, który padał przez trzy dni, i który spowodował największą powódź jaka nawiedziła nasz kraj. Nazwano ją powodzią tysiąclecia 🙁 . W związku z przeżywaną tragedią wielu tysięcy ludzi, postanowiłem na jakiś czas odpuścić pływanie, by nie bawić się na wodzie która tak wielu ludziom odebrała wszystko , albo bardzo wiele. Taki malutki gest solidarności.
Na wodę ruszyłem 15 sierpnia , gdy wysokie wody już dawno spłynęły. Pojechałem do Konina i ruszyłem najpierw na północ kanałem Warta-Gopło, dalej Górnym Kanałem Noteckim i Notecią i Wartą do Gorzowa. W Gorzowie zaryzykowałem marsz z kajakiem (szklakiem jedynką) na wózku do rogatek miasta, licząc na złapanie stopa w kierunku Konina. Dotarłem do jakiejś stacji paliw, widząc jedynie drwiące uśmieszki kierowców,przejeżdżających obok mnie ciężarówek. Na owej stacji trafił się gość, grzebiący coś tam koło koła swojego auta. Zacząłem, go zagadywać, w końcu pomagać coś tam naprawiać, aż w końcu udało się „podleczyć” auto którym można było ruszyć w drogę. Gość zgodził się mnie zabrać, choć gdy mu pokazałem mój bagaż, pozostawiony po drugiej stronie ulicy, trochę się zmieszał. Nie było już dla mnie ważne, że najpierw pojedziemy w przeciwnym kierunku, bo do Bydgoszczy gdzie, podreperowano mu auto już bardziej profesjonalnie, następnie jeszcze gdzieś na załadunek i w końcu tam gdzie mnie najbardziej pasowało wysiąść. Było to nad kanałem Noteckim w Inowrocławiu Mątwach i było to po północy. Nie mogłem w tym miejscu zostać na noc tak więc z murka, o wysokości większej niż 120 cm. nad poziomem rzeki, jakoś umieściłem się w kajaku i odpłynąłem w środku nocy jakieś dwadzieścia minut za most. Rozbiłem namiot i lulu. Przed szóstą rano obudziły mnie głosy wędkarzy. Byłem zły, ale uznałem, że to może i lepiej jak zejdę tak wcześnie i popłynę. Okazało się że całodzienne płynięcie z pokonaniem kilku śluz linią brzegową , którego dystans wyniósł 67 km. zajęło mi czas prawie do 21-szej. Prawie o zmroku, wszedłem na plac chłopka u którego zostawiłem auto. Nie chciał mi go wydać, bo mnie nie umiał rozpoznać po tygodniu, jednak piwko które mu dałem, odświeżyło mu pamięć 🙂 . Wsiadłem w auto i jako że była sobota, pojechałem do Kalisza, gdzie zanocowałem w tymże aucie na parkingu obok Prosny. W niedzielę spłynę brakujący mi na mojej mapce pięciokilometrowy odcinek rzeki z Kalisza do Kościelnej Wsi. Plan zrealizowałem z samego rana. Pozostało tylko autobusem wrócić do Kalisza po auto, do Kościelnej Wsi po kajak i można wracać do domku 🙂
Do grudnia już nie pływałem, dopiero na Barbórkowym Wyścigu na jeziorze Rybnickim. W tym roku w ciągu 26 dni przepłynąłem 860 km. które na moim ogólnym liczniku podwyższają wynik do 16153 przepłyniętych kilometrów.
moja mapka po roku 1997
Rok 1998
Zacząłem wraz z Piotrkiem wcześniej niż w latach poprzednich, bo już pod koniec lutego na „Korkowej” Brdzie. Spływ zimowy, ale bez śniegu. Brda jak zwykle ładna. Mój trzeci raz w dziesiątą rocznicę pierwszego raza 😉
Porozmawiać czasem trzeba 🙂
No to sobie płyniemy
Czyżby Piotrek się wyłamał? Nie pamiętam…
Pod koniec kwietnia służbowo trasa do Gdańska, zabieram kajak i spływam sobie nową dla mnie rzeczkę- Redę od Zamostnych do Mrzezina. Podobała mi się rzeczka, brakło tylko czasu , by dopłynąć do Bałtyku 🙁
Cztery dni później z Piotrkiem i Bogdanem jedziemy na Widawkę, zaczynamy w Gomunicach i do ” Gierkówki” jest ciężko, później już łatwiej, czasem szybko płynący kanał w betonowej rynnie, to efekt okolicy – odkrywkowej kopalni węgla brunatnego ” Bełchatów”. Piotrek kierowca, my kajakarze 🙂
Na Widawce
Na tym spływie mamy przygodę motoryzacyjną. Byliśmy autem Piotrka, którym gdzieś na leśnych bezdrożach uszkadza miskę olejową. Wycieka olej 🙁 . Na szczęście w Bełchatowie Piotrek ma rodzinę. Tam wszyscy nocujemy w czasie, w którym schnie poklejona jakimś specyfikiem miska. Operacja udana, następnego dnia płyniemy i jedziemy dalej 🙂 Czas majówki pozwala nam dopłynąć do Warty, a tą jeszcze kilka kilometrów do Pstrokoni.
Dwa tygodnie w domu i jesteśmy na OSK Skawą, tradycyjnie z Zembrzyc do Zatoru z półmetkiem w Czartaku
W Czartaku było fajnie
Córka i mama patrzą smuto, chyba odpłynąłem 😉
Trzy tygodnie później jadę z Piotrkiem na Osobłogę, rzeczkę która nie robi na mnie żadnego wrażenia. Taka sobie na jeden raz. Spływamy ją jednego dnia od Racławic Śląskich do Krapkowic Otmętu nad Odrą.
Czterodniówkę Bożego Ciała zaczynamy na Drzewiczce w Petrykozach i płyniemy (ja , Piotrek , Bogdan i chyba też Krystian P.) do Nowego Miasta nad Pilicą. To dwa dni wędrówki, a drugie dwa spędzamy na Czarnej. Płyniemy z Sielpi do ujścia do Pilicy. Ładna rzeczka .
Tydzień później jesteśmy na OSK Rudą z Rybnika Szczejkowic do Rybnika Stodół.
Kolejny tydzień OSK Trzech Zapór, na tradycyjnym odcinku z Żywca do Oświęcimia
Na wakacje jedziemy z Piotrkiem, Markiem Krzywonosem i moją żeńską częścią rodzinki, na dopływy Bałtyku zaczynając na Łebie w Kożyczkowie, a kończąc w Łebie.
wszyscy wpatrzeni w mały bałagan
Na Łebie
Laba nad Łebą
Jest dowód na to gdzie jesteśmy 🙂
jeszcze tylko się posilić…
…i można wyciągnąć kajaczek w Łebie
Po czterech dniach na Łebie i w Łebie, jedziemy na Słupię zaczynając w Gowidlinku a kończąc w Ustce.
Na szlaku Słupi
wieczorowo ogniskowo
porankowo śniadankowo
Pora popłynąć dalej na szlaku Słupi
Po Rynnie Sulęczyńskiej
byliśmy na Słupi 🙂
W Ustce wieje i dmucha
Słupia wraz z odpoczynkiem w Ustce to kolejne pięć dni. Następny szlak to Grabowa, dopływ Wieprzy.
Trudna droga była do Chomieca nad Grabową 🙂
Biwaczek nad Grabową
Tu też znaleźliśmy tabliczkę rzeczną
Po spłynięciu Grabowej , którą wpłynęliśmy do Wieprzy a tą do Darłówka , korzystając z pięknej pogody zostajemy sobie dwa dni na terenie należącym do Telekomunikacji Polskiej (Marek załatwił) na regenerację słoneczną i kajakową.
Naprawa kajaka trwa w najlepszą pogodę 🙁
Po tym cudownym wypoczynku, jedziemy na kolejną rzekę którą jest Radew. Dojeżdżamy do jeziora Kwiecko, rozbijamy się nad nim a rano brzeg jeziora oddalony jest od nas kilkadziesiąt metrów. To skutek działania elektrowni szczytowo-pompowej w Żydowie. Spływ Radwią do Karlina , do Parsęty zajmuje nam trzy dni.
Na Radwi pod mostem…
…i na moście 🙂
to ten most 🙂
Pogoda się popsuła
Daliśmy jej jednak szansę na poprawę, której ta nie wykorzystała i nie zmieniła się do następnego dnia.
miał być kawałek Parsęty, ale nastąpił odwrót, jedziemy do domu.
Następne płynięcie grudzień- OBWK Rybnik 1998, bilans minionego roku to 826 km.w 33 dni. Od początku pływania 16979 km .
mapka po roku 1998
Rok 1999
Zaczyna się baaaaardzo późno, bo dopiero majówką. Gosia z Magdą i ja z Bogdanem. Jedziemy przenocować nad Dunajcem by rankiem przemieścić się nad Żabnicę/Breń i w ciągu dwóch dni popłynąć tymi ciekami do Wisły.
Obudziliśmy się tutaj, nad Dunajcem
A startujemy tutaj w Żabnie
Magda coś nam śpiewa na biwaczku 🙂
takim sobie biwaczku
Wystartowaliśmy drugiego dnia…
… i dopłynęliśmy do Wisły
zaraz pojedziemy na drugą rzeczkę
Po zakończeniu Breni, podjechaliśmy nad Łęg do Raniżowa i w ciągu dwóch dni dopłynęliśmy nim do Wisły.
na Łęgu
Promujemy się przy ujściu Dunajca
… i zwiedzamy Sandomierz…
… i Baranów Sandomierski
Cztery dni później, udało mi się służbowo wyjechać na Podkarpacie i przepłynąć Jasiołkę z Równego do Jasła, tam gdzie uszła do Wisłoki.
Tydzień później OSK Skawą, my przepłynęliśmy tylko pierwszy etap z Zembrzyc do Czartaka i nie chcąc moknąć drugiego dnia, zamiast płynąć pojechaliśmy na zwiedzanko Wadowic.
w drodze na pierwszy etap
zadowolone małolaty w Zatorze
coś tam nam Marek wręcza 🙂
W drodze do domu zdobyliśmy jeszcze zamek w Wygiełzłowie 🙂
Na Skawie i wielu innych poprzednich spływach po trudniejszych rzekach, mój kajak doznał sporo uszczerbku swojej poliestrowej powłoki, którą postanowiłem uzupełnić przed kolejnym spływem, na który mieliśmy wyjechać po dwóch tygodniach.
Jak widać ubytek w dnie był dosyć spory 🙁
Dwa tygodnie tym razem minęły błyskawicznie, i gdy przyjechał do mnie Bogdan w dniu wyjazdu, ja jeszcze babrałem się w kleju. Wyjechaliśmy w trójkę (jeszcze Piotrek) do Leśnej, na Kwisę. Pierwszy etap musieliśmy skrócić, bym mógł korzystając z dobrej pogody, połatać wciąż przeciekające miejsca na dnie mojego kajaczka…Za to pozwiedzaliśmy…
…najpierw Zaporę Leśniańską…
…później zamek Czocha…
W Złotnikach Lubańskich nad Kwisą wypatrzyliśmy taką wieżę straceń-szubienicę
Na Kwisie blisko ujścia do Bobru
… i jeszcze bliżej 🙂
Tym razem nie przejeżdżamy nigdzie indziej, tylko Bobrem płyniemy dalej przez Żagań…
…gdzie akurat szykuje się jakaś impreza
…a my dalej-(kanałem nie starorzeczem) do Krosna Odrzańskiego, czyli do ujścia Bobru do Odry.. Stamtąd jedziemy na Kaczawę do Złotoryi , robiąc po drodze fotki w ciekawych miejscach Kożuchowa…
W Kożuchowie
lub gdzie indziej 😉
Kaczawę popłynąłem chyba sam, chłopakom nie przypadła do gustu (o ile dobrze pamiętam), wpływam nią do Odry a tą kawałeczek do Glinian. Jedziemy następnie na Ślęzę, zwiedzając po drodze już całkiem pod wieczór…
Muzeum Gross-Rosen w Rogoźnicy
Nocujemy gdzieś w okolicy Rogoźnicy, by następnego ranka zajrzeć jeszcze na…
…Zamek Grodno
Tego dnia odwiedzamy jeszcze Walim a w nim kopalnie „Silberloch”, następnie jadąc przez Park Krajobrazowy Gór Sowich wbiegamy szybko na Wielką Sowią a na niej na wieżę widokową.
przez Park Krajobrazowy Gór Sowich
…i na Wielkiej Sowiej
Ślęzą spływamy tylko z Popowic do Wrocławia, na tej rzece ciągle brakuje wody 🙁 , i tak dziewięciodniowa wycieczka już za nami, a pięć dni później jesteśmy już na OSK Rudą. W tym roku znowu jeden etap: Szczejkowice-Stodoły.
Etap kończył się wyścigiem po jeziorze Rybnickim
Dwa tygodnie później jestem na OSK Trzech Zapór. Dwa pełne etapy: Żywiec – Oświęcim
Na jeziorze Żywieckim kapoki obowiązkowe 🙂
Miesiąc później z Piotrkiem i M.Krzywonosem (†) , Gosią i Magdą jedziemy na wakacyjne pływanie. Najpierw po Baryczy z Uciechowa.
Na Baryczy
Obok tego mostu biwakowaliśmy , a chłopaki na stopa złapali kombajn „Bizon” i pojechali do pobliskiej wioski 🙂
Barycz dała nam popalić, szczególnie niskim stanem wody, która nagle w okolicach Milickich Stawów prawie wyschła…
takie zabytki nad Baryczą
Udało nam się jednak dopłynąć do Odry którą już spokojnie podpłynęliśmy do Głogowa 🙂
W Głogowie
Z Głogowa jedziemy nad Obrę, którą spływamy na dwóch odcinkach. Najpierw z Mogilnicy do Gryżyny, następnie z Sępna do Wilanowa. Mamy tutaj znowu jakieś przygody, gdzie woda nagle zaczyna zanikać, później pojawia się płynąc w nie właściwym kierunku, na szczęście Gosia przejeżdża przez most pod którym kończymy i jedziemy do miejsca z którego już damy radę popłynąć czyli do Błocka.
Na Obrze kanałowej
Dopływamy do Międzyrzecza skąd odjeżdża od nas Piotrek, a my jedziemy coś pozwiedzać i przepłynąć się kawałeczek Paklicą. Tylko kawałeczek, bo zabiera nam ona za dużo czasu a mamy w planie inne priorytety 😉
Zamek w Międzyrzeczu
Zwiedzamy Międzyrzecki Rejon Umocniony
Byliśmy również na zamku w Łagowie, a Paklicę spłynęliśmy z Szumiącej do Kuźnika. Następnie był powrót na Obrę do Międzyrzecza i płynięcie według mnie najciekawszym odcinkiem tej rzeki. Dopłynęliśmy do ujścia w Skwierzynie.
Na Obrze
Następną rzeką która zaplanowałem na ten wyjazd była Rurzyca , Papieski Szlak który my spłynęliśmy od Trzebieszek do ujścia w Krępsku. Super fajna, czysta rzeczka :). Jadąc na Rurzycę obejrzeliśmy sobie jeszcze zamek w Sierakowie.
w Sierakowie nad Wartą
Start na Rurzycy
rzeka zaprowadziła nas w ciekawe miejsce 🙂 nad jeziorem
na Rurzycy
Następnego dnia podjechaliśmy na Dobrzycę, kolejną ładną rzeczkę, którą spłynęliśmy od Ostrowca do Dobrzycy.
Ładny biwaczek pod drzewkiem
Ostatnią rzeką tego wyjazdu była Parsęta. Gosia zawiozła mnie z Markiem do Storkowa. Zeszliśmy na wodę umawiając się gdzieś przy moście paręnaście kilometrów dalej. Rzeka okazała się bardzo uciążliwa, a na dodatek przy jakichś stawach hodowlanych zniknęła nam woda. Przepłynęliśmy ledwo jakieś trzy kilometry.Obok przenoski, stał dom właścicieli stawów. Bardzo zdziwiona naszym widokiem pani, poinformowała nas , że tędy nikt kajakami nie pływa bo to nie możliwe. Pozostało jakoś skontaktować się z Gosią :(. Od słowa, do słowa pani powiedziała nam , że blisko miejsca w którym byliśmy z Gosią umówieni jest leśniczówka. Udostępniła nam też telefon i numer do leśniczówki i udało się. Leśniczy powiadomił Gosię gdzie ma po nas wrócić. Odnalazła nas 🙂
Gdzieś nad Parsętą
Nad Parsętą mieliśmy kilka przygód. Na biwaczku widocznym powyżej jakaś wściekła, czy chora krowa zaczęła atakować rano nasz namiot rycząc w niebogłosy…
Jestem gotów do obrony naszej ekipy 🙂
Po przedostatnim etapie Gosia chciała dojechać leśną ścieżką nad samą wodę. Po drodze była kałuża, w której auto pozostało na dłużej. Aż do naszego dopłynięcia. Trzeba było poszukać pomocy. To było 15 sierpnia więc święto, obawiałem się że będzie ciężko kogoś znaleźć. W końcu dojrzałem gościa grzebiącego coś przy wielkim traktorze w dużej stodole. Zacząłem mu opowiadać o co mi chodzi, na co on przywołał swoich tłumaczy. Był Niemcem. Musiałem jeszcze raz przytoczyć opowieść skąd się tu wziąłem i po co, co jak widziałem rozśmieszyło ich znacznie a gdy w ich dialogu było słychać słowo Parsęta, znacząco stukali się w czoło z jeszcze większym uśmieszkiem. Odpalił traktor i pojechaliśmy nad rzekę. Zapiąłem łańcuch o hak holowniczy i już byliśmy uratowani. Jedynie następnego dnia, musieliśmy troszkę dalej nosić nasze bagaże ;). Można było popłynąć. Ostatni etap – do Kołobrzegu.
wracam od Bałtyku do Mostu Portowego w Kołobrzegu
jeszcze tylko szybki spacer po mieście i można jechać na kilka dni do Sianożętów pooddychać jodem 🙂
Mamy jeszcze w planie zwiedzanie Torunia w drodze powrotnej do domu podzielonej na dwa dni podróży…
Poranek w drodze do Torunia
Trzy godziny spacerujemy po toruńskiej starówce, a w tym czasie ktoś robi włam do naszego auta i obrabia nam co nieco z dobytku. Na szczęście tylko co nieco. Uff. Przygodowy wyjazd 🙂
Po trzech tygodniach już we wrześniu, postanowiłem zakończyć zaległość sprzed wojska, którą beze mnie (gdy byłem w wojsku) skończył Rysiek K. Małą Panew .Wiem, że zajęło mu to dwa listopadowe weekendy. Pojechałem zatem z bagażem. Zawiózł mnie Piotrek jadący do rodzinki w Krapkowicach. Gdy zszedłem na wodę w Zawadzkich od razu zauważyłem zmianę jakości wody w stosunku do roku 1988, w którym odbyliśmy z Ryśkiem nasz pamiętny spływ tą rzeką. Wody też nie brakowało i fajnie mnie niosła…
upierdliwa przenoska w Ozimku
Podobało mi się tempo płynięcia na tyle, że pomyślałem, że może nie będę musiał nocować nad rzeką, tylko u rodziny Piotrka. Znalazłem budkę telefoniczną i dałem mu znać, że jestem już blisko… Później okazało się , że za wcześnie się ucieszyłem. Mała Panew wpływając w jezioro Turawskie rozdzieliła się na kilkanaście płyciutkich stróżek i tak trzeba było deptać prawie do połowy jeziora do miejsca z którego można było popłynąć dalej 🙁
wpływam na jezioro Turawskie
Do mostu w Czarnowąsach dopływam już po zmroku. Słuchowo odbieram dwa sygnały, pierwszy to dźwięk jakiegoś progu pod, lub tuż za mostem. Drugi to głos Piotrka doprowadzający mnie do bezpiecznego brzegu. Niezły etap, według moich ówczesnych obliczeń 63 km. Skorzystałem bo dzięki temu miałem miły wieczór przy grillu w Krapkowicach 🙂
Mogłem za to na drugi dzień pozwiedzać Krapkowice
Ostatni spływ w 1999 roku to grudniowy wyścig rybnicki, po którym licznik roczny wynosi 1077 km. 39 dni na wodzie
Polska Południowa dostała jakiś pucharek od Władka 🙂
mapka po 1999 roku; licznik ogólny 18056 km.
Rok 2000
Ten kończący XX wiek rok rozpoczynamy majówką na Iłżance i Radomce. Ja, Piotrek , Bogdan i moje dziewczyny. Zaczynamy w Iłży pod zamkiem.
obowiązkowa fotka pod zamkową wieżą
…i na starcie
Na Iłżance
Dwa dni spędzamy na Iłżance i dopływamy nią do Wisły gdzie nocujemy przed dalszą drogą
taki nasz biwaczek nad Wisłą przy ujściu Iłżanki
Stąd jedziemy na małe, jednodniowe zwiedzanko, zaczynając od Janowca nad Wisłą…
Zamek w Janowcu nad Wisłą
Następnie promem przepływamy do Kazimierza nad Wisłą skąd jedziemy jeszcze do Puław by też je pozwiedzać.
W Kazimierzu nad Wisłą
Świątynia Sybilli w Puławach
Jadąc dalej w kierunku Wieniawy na Radomkę, wpadamy jeszcze do Czarnolasu by zobaczyć dworek Jana Kochanowskiego.
Dwór w Czarnolesie
Radomka na pierwszym odcinku okazuje się nie ciekawą, śmierdzącą padłymi rybami rzeką, która po kilku kilometrach całkiem nam gdzieś znika. Udaje nam się ją jednak odnaleźć kawałek dalej, a zaginięcie to miało swoje wytłumaczenie budową w tym miejscu Zalewu Domaniowskiego, którego otwarcie nastąpiło w rok po naszym przepłynięciu.
Na Radomce
Maj tego roku rozpoczął się gorącą aurą, a my na Radomce spędziliśmy trzy dni dopływając w końcu do Kłody nad Wisłą
gorący poranek nad Radomką 🙂
Jako, że oprócz pływania, kierowcą też się coś należy z takiego wyjazdu, to wracając do domu oglądamy jeszcze po drodze Szydłowiec z jego ładnym ratuszem, słynny dąb Bartek i ruiny huty z I połowy XIX w. w Samsonowie
Ratusz w Szydłowcu
Dąb Bartek
Wielki piec w Samsonowie
Tydzień później jesteśmy już na OSK Skawą. Odcinek tradycyjny z Zembrzyc do Czartaka etap 1
na boisku w Czartaku
start do drugiego etapu do Zatora
W Zatorze nas wyróżniają 🙂
Ponad miesięczna przerwa i wypływam w dniu Bożego Ciała na wakacyjną wycieczkę zaczynając na Przemszy w Mysłowicach z zamiarem dopłynięcia do ujścia Narwi, gdzie przyjadą moje Panie byśmy mogli pojechać sobie dalej na Warmińsko-Mazurskie wodne szlaki.
Zapakowany i gotowy do wypłynięcia, a do tego cały mokry bo gorrrrrrący to był dzień
Pa, pa i do szczęśliwego zobaczenia za 8 dni
Pierwszy dzień – ciężki dzień startuję o 10,30 i najpierw bez fartucha na warkoczu pod jednym z mostów, zalewa mnie ta wątpliwej jakości woda (jak na obrazku), o 13,45 wpływam na Wisłę , później przenoszenie przez śluzę Dwory co bez wózka i w upale zajmuje mi godzinę z czego jedyny pożytek to ubytek sporej ilości napoi co w konsekwencji kajak robi mi lżejszym 😉 Kończę płynięcie o 18,10 za mostem kolejowym w miejscowości Miejsce. Na tym spływie nie istniał jeszcze stopień wodny Smolice.
Drugi dzień – po nocnych przelotnych deszczykach zaczynam płynięcie o 8,10 a godzinę później jestem już przy jazie stopnia wodnego Łączany którego pokonanie brzegiem zajmuje mi 1/2 godziny. Jeszcze kawałeczek i robię krótką przerwę na zakupy i szybki browarek w miejscowości Chrząstowice. O 11,15 mijam prom w Czernichowie, a o czternastej dopływam do progu, będącego częścią budowy stopnia wodnego „Kościuszko”. Nieco ponad godzinę zajmuje mi przenoska i obiadek po którym ruszam dalej. Nad głową zbierają się czarne chmury, ale póki co nie pada. O 17,30 gdy mijam Wawel niestety już pada 🙁 Godzinę później dopływam do śluzy Dąbie, którą w ekspresowym tempie obnoszę płynąc w tempie 6 km/h do następnej śluzy – „Przewóz”, a właściwie do jazu na prawej odnodze, który obnoszę w równie ekspresowym tempie. Odpływam jeszcze 40 minut za przenoskę kończąc dzisiejsze płyniecie przy tabliczce z numerkiem 100. Jest godzina 20,30. Namiot rozbijam w trawie wysokiej na pół metra 🙂
Trzeci dzień- chłodny, pochmurny i ponury startuję 10 po ósmej, by w południe wyskoczyć do sklepu w Świniarach. O szesnastej z całkowicie zaciągniętego chmurami nieba zaczyna padać. Godzinę później mijam ujście Dunajca, a po kolejnej godzinie postanawiam zakończyć dzisiejsze płynięcie. Rozbijam namiot w deszczu, na piasku tuż przed ujściem Nidy. Zauważam , że od ujścia Raby pojawiają się na brzegach ciekawsze miejsca pod namiot, rzeka zaczyna wreszcie płynąć a po wpływie Dunajca jest jej całe mnóstwo (hektary wody 😉 ).
Czwarty dzień- budzę się o 6,30. Jest chłodno , Wisła paruje, ale przez mgłę przedziera się nieśmiało słonko. Wisły przybyło trzy centymetry. Startuję o 8,10 , to jakby tradycyjnie :). O jedenastej mijam most w Szczucinie i zaczyna padać. O 13,30 mijam ujście Breni, dwie godziny później ujście Wisłoki a 75 minut później kończę dzisiejsze płynięcie, bo mam dosyć moknięcia. Za mną 67 km. i ciągle pada 🙁 . O 17,30 stwierdzam, że nie mam co robić i się nudzę 🙂
Piąty dzień- wstaję o siódmej. Zimno i wietrznie, ale wychyla się zza chmur słonko. Startuję tradycyjnie 😉 , o jedenastej płynąc slalomem między szlakowymi miotełkami, dopływam do Tarnobrzegu wyskakując tam do sklepu i do budki telefonicznej, by zdać żonie krótką relację z podróży. O 12,45 mijam plac w Sandomierzu na którym rok wcześniej Mszę Świętą odprawił Papież Jan Paweł II . Na brzegu widzę dwa namioty i dwa składane kajaki. Machamy sobie nawzajem z członkami ich załóg. 45 minut później dostrzegam wpadający Łęg, a po kolejnej pół godzince do „hektara” Wisły wpada pół hektara Sanu. Odtąd przede mną na dystansie około ośmiu kilometrów nic innego tylko półtora hektara wody. Nad głową ciągle cumulusy, ale ze słońcem w tle. Mijam piękne wzgórza kredowe przed Annopolem i kończę po dziesięciu godzinach płynięcia i dystansie 74 km. gdzieś na piasku na wysokości Popowa. Gdy jestem już rozbity zza ciemnych chmur pojawia się słonko, tylko po to by ładnie sobie zajść za horyzont :).
Szósty dzień – Budzę się o szóstej. Zimno i pochmurno jak przedwczoraj, ale przynajmniej bezwietrznie i pierwszy raz nie padało w nocy.Tak więc zmieniam tradycję i schodzę na wodę już o 7.10 . Przed południem po raz pierwszy ukazuje mi się zamek w Janowcu, później dziesięciominutowe gradomordobicie i w końcu widok starego wiatraka koźlaka na samym szczycie piaskowego wzgórza przed Kazimierzem nad Wisłą. Pogoda sprawia , że miasto jest prawie puste, robię niezbędne zakupy i o czternastej płynę dalej. Metę ustanawiam sobie dzisiaj o 16,30 bo wiatr ostro wieje w twarz, tworząc grzywacze z fal. Po przepłynięciu 68 km Jestem na 379 km. szlaku Wisły. Nad głową co jakiś czas słyszę dźwięk Iskier z Dęblińskiej Szkoły Orląt.
Siódmy dzień – Jest sódma, wiatr wstał dzisiaj wcześniej niż ja, jest zimno, ale za to na niebie ani jednej chmurki. Godzinę później startuję, a po kolejnych dwóch mijam most drogowy w Dęblinie. Jeszcze ponad godzinka i schodzę z wody, bo wiatr nie pozwala płynąć. Trafia się bardzo fajne miejsce (okolice Prażmowa), jest nawet złożone drzewo przy miejscu pod ognisko. Rozpaliłem ogień i podsuszyłem mokre ciuchy. „Atakuje” mnie tutaj bardzo ciekawski źrebak. Półtorej godziny później, gdy wiatr lekko odpuszcza ruszam dalej. Kwadrans przed siedemnastą mijam ujście Radomki, a dwie godziny później rozbijam namiot na 446 km. szlaku. Za mną 67 km. podczas pokonywania, których musiałem zatrzymywać się jeszcze trzy razy z powodu zbyt silnego wiatru w twarz i jednej deszczowej nawałnicy :(. Słonko znowu wyszło, by ładnie zajść, mam jednak wrażenie że nastąpi przełamanie i od jutra poprawi się pogoda.
Ósmy dzień – Zaspałem 😉 7,30 Piękny słoneczny poranek. Ładnie grzeje , startuję godzinę po pobudce, a półtorej godziny później osiągam ujście Pilicy. Płynę nią pod prąd do mostu pod którym w 1998 roku skończyłem płynięcie Pilicy. Będzie można zamalować całą 😉 . O 12,30 robię sobie przerwę pomiędzy mostami Góry Kalwarii. Po raz pierwszy o piętnastej na horyzoncie pojawia się sylwetka PKiN w Warszawie. Stolica broni się jednak przede mną silnym wiatrem na prostej z Chudym Wojtkiem. Znowu pauzuję. Po tej przerwie, o osiemnastej dopływam do obiektu WTW na 511 km. gdzie dzięki gościnności bosmana mam zamiar przenocować. Zamiar mam, ale nie bardzo się to udaje. Nie ustający hałas jeżdżących bez chwili przerwy samochodów nie pozwala mi zasnąć.
Dzień dziewiąty – ostatni 🙂 Po nie przespanej nocy, wstałem o szóstej sprawdzić pogodę. Pochmurnie i wieje i nie widać szans na poprawę 🙁 Robię sobie niezbędne zakupy i o dziewiątej na wodę. Płynie się monotonnie i sennie, aż do momentu w którym wpada do Wisły Narew i pojawia się most pod którym mam metę i spotkanie z żoną. Tyle tylko że to spotkanie to dopiero za pięć (?) godzin. Jest słonecznie , ale wietrznie godzina 21 a żony nie ma . Stres, brak możliwości jakiejkolwiek reakcji. Siedzę ubrany we wszystko co mam ze sobą pod mostem w Zakroczymiu i nie wiem co z dziewczynami 🙁 . Okazało się, że źle się dogadaliśmy i Gosia czekała na mnie przy moście przed ujściem Narwi, jakoś się dowiedziała o kolejnym , tym moim i domyśliła się że tam zapuszczam korzenie. Znaleźliśmy się o 21,30 i ruszyliśmy do Dąbrówna na Wel.
Już w drodze zaczęło padać i z chwilowymi tylko przerwami padało przez cały następny dzień, dlatego dzień ten spędziliśmy pod namiotem…
…głównie na jedzeniu i obmyślaniu co by tu jeszcze przepłynąć w okolicy
Płynięcie Welą do ujścia do Bratiana zajęło mi trzy dni…
jezioro Grądy
Na rzece Wel
W czasie przejazdu na kolejną rzekę, tym razem Łynę, zaglądamy na ruiny zamku w Kurzętniku i na pola Grunwaldu, gdzie za tydzień odbędzie się rekonstrukcja bitwy sprzed 590-ciu lat.
W Kurzętniku
Grunwald
Łynę zaczynam płynąć na jeziorze Kiernoz Wielki, a na jeziorze Łańskim zostaję zatrzymany przy cyplu ośrodka rządowego. Tłumaczę się co tu robię i gdzie jestem umówiony z żoną, i po chwili niepewności w czasie której gostek z „kałachem” dzwoni do „góry” a ta zezwala mi na dalsze płynięcie. Uff 🙂
Na jeziorze Kiernoz Wielki
Po wypłynięciu z jeziora Łańskiego i minięciu jeziora Ustrych wpłynąłem w przełom Łyny. Niezły kawałek szybkiej zadrzewionej rzeczki. Hardkorowe płynięcie trwało do miejscowości Ruś, gdzie zanocowaliśmy gdzieś koło jakiegoś boiska do siatkówki. W nocy oczywiście lało, a przebudzenie było wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju…
…Cały przedsionek i namiot zalany był jakąś dziwną pianą 🙂
Łyną płynę za Olsztyn, do ujścia Wadągu który będzie moim kolejnym szlakiem do spłynięcia.
Łyna w Olsztynie
Jedziemy nad jezioro Dadaj skąd zacznę płynąć do jeziora Wadąg.
znak na wodzie gdzie dziś będziemy biwakować- jezioro Wadąg
Po wpłynięciu drugiego dnia na Łynę, płynę nią do Lidzbarka Warmińskiego skąd przerzucimy się do miejscowości Lutry na rzekę Symsarna, która w tym mieście wpada do Łyny
Biwakowanie nad jeziorem Luterskim
Początek w Lutrach na krystalicznie czystym jeziorze Luterskim zapowiadał superową wycieczkę. Niestety za jeziorem zaczęło się psuć. Woda gdzieś zniknęła, szukałem jej dobre 1,5 km. znalazłem, ale dopłynąłem do jakiejś syfiastej wody. Nieciekawie. Na miejsce spotkania nad jeziorem Symsar spóźniłem się ponad dwie godziny 🙁
…i wyglądałem mało ciekawie 🙂
Miałem nadzieję, że najgorsze już za mną, ale niestety drugi dzień wcale nie był lepszy. Wody coraz mniej. Za jedną z małych elektrowni wodnych trzeba było już brodzić po wodzie, a dalej była jeszcze jedna elektrownia. Poddałem się kończąc w Medynach. Dwa dni 32 kilometry, porażka 🙁 Dla poprawy nastroju zwiedzamy 🙂
Najpierw Lidzbark Warmiński
Morąg
…i Szymbark
Następnie płynę dalej Łyną aż pod granicę z Rosją do miejscowości Stopki. Po drodze spotykam liczną ekipę z Wiadrusa z Wrocławia i akurat wbija mi się w dno kajaka kawał ostrego pala. Nie mam taśmy, na szczęście Siachu ma reperaturkę z prawdziwego zdarzenia i pomaga mi usunąc usterkę. W aucie mam klej więc poprawię doraźną naprawę.
Łyna w Smolajnach
Łyna w Smolajnach
Pałac w Smolajnach
Dalej jedziemy do Zalewa nad jezioro Ewingi z którego przez Jeziorak i mały Jeziorak dopłynę do Iławy. Z Iławy jedziemy na Liwę od Jakubowa do ujścia w Białej Górze
Liwa
Biwaczek nad Liwą
Przy okazji spływania Liwą zwiedzamy między innymi Kwidzyn, Olsztynek, Barciany, Św.Lipkę i Wilczy Szaniec
Kętrzyn
Barciany
Makieta Wilczego Szańca w Gierłoży
Święta Lipka
Z Białej Góry przeskok na śluzę Gdańska głowa, skąd Szkarpawą i Zalewem Wiślanym dopłynę do Kątów Rybackich
Przy Śluzie Gdańska Głowa
Port w Kątach Rybackich
Moja wędrówka z kajakiem w XX wieku właśnie dobiegła końca. Byłem wprawdzie w Rybniku w grudniu , ale tylko przywitałem się ze znajomymi i wróciłem z Piotrkiem do domu gdyż mieliśmy całonocne omówienie bardzo priorytetowej sprawy. To Był drugi Rybnik na którym nie byłem. Pierwszym był pierwszy 😉
Po tym ostatnim tegorocznym spływie było jeszcze zwiedzanko , odpoczynek w Krynicy Morskiej i zwiedzanko w drodze do domu.
Malbork
Muzeum Stutthof
Gniew
W Gniewie była akurat wystawa tronów na których zasiadał Papież Jan Paweł II podczas ubiegłorocznej pielgrzymki do Polski, za mną tron z Sosnowca gdzie byłem na spotkaniu z Papieżem.
Na koniec zamek w Świeciu nad Wdą
W roku 2000 przepłynąłem 1268 kilometrów w 33 dni,co w podsumowaniu wieku XX daje wynik 19324 kilometry 😆