
Po wczorajszym spacerku na Biskupią Kopę, dziś postanowiłem popłynąć Osobłogą. Ponownie po ośmiu latach.
Tuż po dziewiątej doczłapałem z parkingu obok Sanktuarium Matki Bożej Jasnogórskiej w Mochowie Paulinach do kładki nad Osobłogą. A tu wysokie brzegi, słaba możliwość zejścia na wodę, która dziś wygląda jak kawa z mlekiem. To pewnie skutek wczorajszych opadów.
Gdy jakoś udaje mi się już zwodować, mijam miejsce w którym chwilę wcześniej buszował bóbr a na wysokich brzegach widzę ślady opadającej wody. Ślady pokazują, że była około 40 cm. wyższa niż obecnie. No fajnie, ciekawe ile jeszcze ubędzie, bo i przy obecnym poziomie czasem zahaczam wiosłem o żwirowe dno, a na wodowskazie zlokalizowanym dziewięć kilometrów powyżej mojego startu (w Racławicach Śląskich) 189 cm. Poprzednie moje płynięcie tędy (w roku 2017) było na wodzie ze stanem alarmowym przekroczonym o 26 cm. (376 cm.). Po pierwszych niespełna dwóch kilometrach rzeka rozdziela się na dwie odnogi. Wybieram prawą, tą z większą ilością wody i płynę dosyć bystrą i krętą wąską rzeczką. Trzeba zachować uwagę, ale fajnie jest. I tak przez pięć kilometrów aż do progu wymagającego obniesienia. Samo wyjście było dosyć trudne, brzegi wysokie i mocno porośnięte wysoką roślinnością ale jakoś dałem radę, za to zejście to już kompletna masakra. Deptałem dobrych dwieście metrów wzdłuż pola i rzeki, licząc na znalezienie jakiegoś dostępu do rzeki, aż pole się skończyło i została tylko sama dżungla. Wyższa ode mnie roślinność z dużymi liśćmi której nie potrafię nazwać, na szczęście z dosyć łamliwymi łodygami które udało się rozepchać pchanym kajakiem . Dotarłem nad brzeg rzeki. Jakieś ponad dwa metry nad jej poziomem. Postawiłem w pionie kajak i jakoś się tam opuściłem. Sukces ;-).
Po pół godzinie spokojnego wiosłowania znowu jakiś szum. Tym razem bobrza zapora z dosyć bystrymi bystrzami po prawej i lewej stronie. Postanawiam się nie moczyć i przepchać środkiem – w najwyższym miejscu zatoru, za którym w tym miejscu woda jest spokojniutka. No i jestem suchy :-). No ale mijają zaledwie trzy minuty i z daleka widzę ścianę kolejnej zastawki. Szumu jednak nie słyszę. Dopływam i ok. lekkie falowanie spokojne do spłynięcia. Fajnie. Dopływa lewa odnoga, będzie więcej wody. Nie mija kwadrans i tym razem słyszę szum i widzę zastawkę. Obnoszę obok wypoczywających ludzi z dziećmi. Próg ma z 1,5 metra i przyglądając się mu przez chwilę spożywania drugiego śniadania, dochodzę do wniosku, że może można by tu nawet skoczyć bo nie przelewa się przez niego zbyt wiele wody, ale można by się wbić dziobem kajaka w dno za zastawką i byłby obciach przy tylu letnikach ;-).
Schodzę na wodę a tu zaraz za zakrętem kolejny , około osiemdziesięciocentymetrowy próg przez który przelewa się dużo więcej wody tworzącej niezły odwój. Muszę obnieść, a jeszcze widzę poprzednią przeszkodę i letników. Trudno. Płynę a po kwadransie znowu próg i przenoszenie, i znowu z upierdliwym wyjściem i zejściem. Daję radę no i zaczyna kropić deszcz, ech . Kolejny kwadrans i po lewej wpada rzeczka Biała. Już bez deszczu, więc postanawiam wpłynąć w nią pod prąd bo wygląda przy ujściu całkiem fajnie. Faktem jest, że nawet myślałem by poznać tą rzeczkę na tym wyjeździe bo i krótszymi już pływałem, ale przeglądając mapy google street widziałem jedynie mosty pod którymi nie było widać wody, a tu przy ujściu co najmniej pół metra głębokości. Podpłynąłem pod prąd około pięciuset metrów lawirując pomiędzy całymi dywanami białych kwiatuszków – jaskrów pędzelkowatych. Na Białej
Zawracam i płynę teraz całe pół godziny do kolejnej przenoski. Niby elektrownia której ja nie widzę. Przenoszę obok starego dźwigu z wysokim, około dwu metrowym progiem z którego przelewa się sporo wody w której co jakiś czas dostrzec można próbujący pokonać pod prąd wody jakiś gatunek ryby. Jakoś nie chce mi się wierzyć że to może pstrągi… (?). Płynę. Taka zastawka
Pół godzinki i zastawka obok której pochylnia z której można spłynąć. To czynię licząc, że to już ostatnia przeszkoda. Ale nie, ostatnia będzie za kolejnych dziesięć minut. W lewo odnoga do młyna w Krapkowicach a po prawej, znowu pochylnia po której można spłynąć :-).
Są już Krapkowice i po lewej Zamek rodu von Haugwitz, a po prawej miejscowa marina no i jest ujście do Odry. Pozostaje mi 1300 metrów podpłynięcia pod prąd do krapkowickiej śluzy i trzysta metrów dojścia do domku śluzowego przy którym czeka na mnie od wczoraj mój rower, którym teraz będę musiał podjechać 26 km. po transportowca czekającego na mnie na miejscu startu dzisiejszego pływania. Pod Sanktuarium Matki Bożej Jasnogórskiej w Mochowie Paulinach.
Tutaj na mnie czekał transportowiec
Poniżej kilka fotek