
To już po raz 53 zorganizowano Ogólnopolski Spływ Kajakowy Skawą i (od kilkunastu lat) Wisłą. I mimo że wyjazd na tą imprezę wypadł akurat w moje urodziny to pojechałem. Sam 🙁
Przed dwudziestą melduję się na terenach Klubu Sportowego LKS Skawa Podolsze. Są stali bywalcy i trochę nowych twarzy, generalnie pustawo. Wyjątkowo zimny maj zrobił swoje. Trudno. Weryfikuję się otrzymując samochodową apteczkę jako pamiątkę spływową i mogę powoli poodwiedzać sąsiadów i się zintegrować. Zachodzi słoneczko nad obozowiskiem
No i jak to na spływie wieloosobowym zeszło mi do drugiej w nocy. Mogłoby i dłużej zejść, ale okazałem się odpowiedzialny za swój los czekający mnie następnego dnia. Kwestia chęci pościgania się też miała wpływ na moje odpowiedzialne zachowanie ;-). Noc dosyć zimna, mimo tego że skoro jestem sam, to nocuję w transportowcu. Poranek słoneczny lecz chłodny. Przybywa uczestników spływu, chyba usłyszeli prognozy mówiące o coraz lepszej pogodzie 😉
Poranek na biwaku
Po dziesiątej otwarcie spływu i wyjazd do Wadowic na start. Tak z pół godziny przed południem schodzimy na wodę. Dosyć niską wodę, na wodowskazie Wadowice 110 cm. A i na takiej wodzie trafiają się kabiny, pływakom bez kamizelek…
Prawie dwie i pół godziny zajmuje nam leniwe płynięcie do jazu w Grodzisku. Leniwe bo pilotem początkowym została załoga kanadyjki która musiała uważać na swój leciwy sprzęt zbudowany z delikatnego włókna szklanego. Obok jazu przenoszę kajak „starym szlakiem przenoskowym” po prawej stronie. Za mostem czekają już sędziowie , którzy będą wypuszczać chętnych na ściganie. Będzie przenoszenie
Wcześniej jednak słodka drożdżówka i zgłaszam się jako pierwszy do startu. Niby dobrze, bo nikt nie będzie mi przeszkadzał na tej płytkiej wodzie, ale i nie za dobrze, bo muszę walczyć z samym sobą nie widząc co dzieje się za mną, czy jestem doganiany czy może nie. No trudno. Mam com chciał ;-). Czterdzieści minut ostrego wiosłowania z sześciokrotnym zahaczaniem mielizn i mam metę. Czekam na Bogusia który na pewno będzie mnie gonił tak jak w ubiegłym roku. Nie wiem ile minut za mną wypłynął, ale czekałem na niego cztery minuty. No to do wieczora przyjdzie nam poczekać na oficjalne wyniki i dowiemy się czy sami się ścigaliśmy, czy może jeszcze ktoś nas ścigał. Bogumił ciśnie do mety
Ślad pierwszego etapu (nieco przycięty)
Czas ten spędzamy na odpoczynku, choć organizowane są różne aktywności z symultaną szachową w roli głównej. Osiem szachownic z chętnymi w siedemdziesięciu pięciu procentach ogranymi przez młodego, chyba niespełna piętnastoletniego zawodnika 🙂 . Po zmroku zaczyna płonąć ognisko z kiełbaskami i pojawiają się wyniki wyścigu kajakowego. Trudno dopchać się , tylu jest ciekawych jak im poszło. No i już wiemy. W tamtym roku byłem pierwszy, a Boguś za mną. W tym roku było odwrotnie. Przegrałem o dwadzieścia sekund. Szkoda że to nie ja goniłem :-). Symultana dobiega końca
Dzisiejszy wieczór kończę wcześniej, bo już o północy, wszak jutro trzeba wracać do domu. Dzisiejsza noc zimniejsza niż poprzednia, ale poranek cieplejszy i słoneczny. Na wodę schodzę o 10,08 jako pilot początkowy, a dwadzieścia minut później jestem już przy jazie z przepławką. Przytwierdzam aparat do kajaka i spływam nagrywając to spłynięcie.
Czekam na następne załogi po czym ruszam dalej. Dwadzieścia minut i jest już Wisła. Tu na brzegach sporo wędkarzy. Płynę środkiem nie chcąc niepotrzebnych wojenek i po godzinie i dziesięciu minutach osiągam metę. Przy promie w Przewozie. Piękny dzień więc prom kursuje bez przerwy z brzegu na brzeg. Głównie z rowerzystami i pojedynczymi osobówkami. Prom czynny
Kilkaset metrów od rzeki czeka już na nas autokar, który nie odjedzie jednak dopóki wszyscy nie dopłyną. No i czekam na ten odjazd dokładnie tyle czasu ile zajęło mi przepłynięcie dzisiejszego etapu :-(. Na biwaku z kolei czeka już na nas ciepły posiłek. Posilony pakuję się do wyjazdu czekając na zakończenie na którym wręczają nam medale i „bileciki” do Decathlonu.
Kluby dostają puchary, w tym jeden nowo ufundowany przez córkę patrona imprezy – przechodni, który po trzykrotnym zdobyciu przejdzie na własność zdobywcy. Ech, szkoda, że już nie ma naszego klubu :-(. Żegnam się na jakiś czas z tą imprezą, bo jednak urodziny zawsze spędzałem z rodziną i muszę do tego wrócić. W drodze powrotnej postanawiam podjechać pod nowo budowany punkt widokowy w Chełmku, który dojrzałem podczas jazdy do Podolsza. Na miejscu okazuje się że na wieżę widokową wejść nie wolno, bo to teren budowy. Widok stąd będzie jednak warty podjechania w to miejsce jeszcze raz. Dużo widać nawet bez wejścia na wieżę.Taka wieża
Weekend udany choć mnie osobiście brakowało mojej byłej ekipy klubowej :-(.