2024-09-22 Rudawa – Wisła (872)

 

Można powiedzieć że dzisiejszy wyjazd był dosyć spontaniczny. Rudawa kilkakrotnie chodziła mi po głowie, szczególnie wtedy gdy przy okazji przejazdów rowerowych dała mi się poznać naocznie…

Długość Rudawy (ok.35 km.) nie prowokowała mnie do jej wcześniejszego poznania, ale gdzieś tam z tyłu głowy świtało mi by „zaliczyć” ją przy jakiejś okazji. No i ta nadarzyła się w tą niedzielę. Po ubiegło weekendowych opadach deszczu, które gwałtownie podniosły stany wód i poczyniły ogromne straty tysiącom ludzi w południowo zachodniej części naszego kraju, w Rudawie do tej pory utrzymał się średni poziom wody (244 cm., a tydzień wcześniej 400 cm!!!). Łącząc ten fakt z chęcią mojej rodzinki na wycieczkę do Krakowa, jedziemy do miejscowości Rudawa, gdzie o 11,30 ruszam na nie znaną mi jeszcze rzekę, około siedemset metrów za miejscem oznaczonym w google maps jako początek rzeki Rudawy, a miejsce to znajduje się na połączeniu dwóch rzek – Rudawki z Krzeszówką choć czy to rzeczywiście początek Rudawy, to opinie internetowe są różne. Ale to nic.

                                                                                                                Miejsce startu

Od razu za startem zaczęło się małe falowanko rzeczki i jak się okazało na kolejnych kilometrach , falowania były stałym elementem dzisiejszego pływanka. Nie ma nudy . W skrócie falowanie- trochę spokoju – falowanie plus co jakiś czas jakaś zwałka usytuowana albo na falowaniu albo na spokojnej wodzie. Nad głową las, a takie otoczenie i warunki towarzyszą mi przez blisko dwie godziny i prawie dziesięć kilometrów, aż do mostu na DK 79. Na jednej dużej zwałce leżą trzy różne piłki, ostatnio nie zbieram już takich pamiątek, no chyba że są w miarę nowe, albo inne niż dotychczasowe. Dziś zabieram piłkę bo w miarę ładna i do kosza, a takiej jeszcze nie znalazłem 🙂

                                                                                                        Na jednej z przeszkód

Za mostem mocniejsze falowanie, rzeka płynąca pośród pól i coraz więcej obijających się o głowę łozin. Zdążyłem już zapomnieć jak pływa się pośród łozin. Dzięki temu doświadczeniu dochodzę do wniosku, że aktualny poziom wody jest najlepszy do pływania kajakiem. Dnem zahaczam sporadycznie na przemiałach i falowaniach, a głową o łozy od czasu do czasu i gdyby woda była wyższa, taka jakiej ślady widzę na brzegach – metr do półtora wyżej, łozinowe gąszcza byłyby nie do przebycia, albo byłoby to bardzo niebezpieczne pływanie. Dziś jest ok.

                                                              Takie falowania w zamian za fotkę z łozami która słabo wyszła 😉

Kilometr za mostem na DK 79 płynąc doliną Rudawy wzdłuż DW 774 prowadzącą do pobliskiego Międzynarodowego Portu Lotniczego im. Jana Pawła II Kraków-Balice, którego bliskość odczuwam nausznie i naocznie widząc i słysząc startujące co kilkanaście minut samoloty wzbijające się za wzgórzem Bukowiec , przepływam obok Skały Kmity która uzmysławia mi że jestem na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.

                                                                                                         Na tle Skały Kmity

Jeszcze dwa i pół kilometra i minięte kolejno mosty: na ulicy Długiej w Szczyglicach, drogi ekspresowej S 52 i ulicy Krakowskiej w Balicach no i pojawia się pierwsza sztuczna przeszkoda. Zastawka za którą rzeka została rozdzielona na dwa koryta.

Ja przeniosłem po prawej stronie i jak się okazało „wtopiłem” .  Za zastawką nie było wystarczającej ilości wody by płynąć. Ciągnąłem kajak wałem wypatrując powrotu wody, której większa ilość poszła w lewą odnogę, a za zastawką odnoga ta odgrodzona była wysokim płotem. Przedeptałem blisko siedemset metrów dochodząc do mostu którym mogłem dojść do drugiej odnogi, tej z wodą. Jak się okazało ta większa ilość wody wpływa w (kiedyś) stary młyn, obecnie wypaśną restaurację noszącą jednoznaczną nazwę „Dwie rzeki”. Nad tą właściwą umiejscowiony jest restauracyjny ogródek, a całość wciąż ogrodzona. Wracam zatem na mój wałowy szlak :-(.

                                                                                                                              🙂

Deptam kolejny kilometr ścieżką ciągnącą się pomiędzy moją zbyt płytką rzeką, a ogrodzonymi stawami należącymi do Rybackiej Stacji Doświadczalnej w Mydlnikach. Przy pisaniu tej opowieści widzę na google maps, że ta lewa odnoga raczej bardziej nadawała się na płynięcie, choć w pewnym momencie się gdzieś straciła, na szczęście na żywo powróciła do mojego koryta i mogłem wrócić do wiosłowania. W tym czasie zakończyłem jeden z dwóch jednocześnie odbywanych treningów 😉

                                                                                   Powinno pisać chód na dworze z kajakiem na sznurku 😉

Przepłynąłem ledwo pięćset metrów, mijając zagubionego łabędzia i wpływającą jeszcze z prawego stawu wodę, i pojawiła się zwałka którą pokonać mogłem jedynie brzegiem. Wyszedłem na lewej stronie, bo brzeg za przeszkodą ładnie wykoszony i zauważyłem, że za jakieś dwieście pięćdziesiąt metrów jest kolejna zastawka, więc skoro tu ładnie wykoszone to już dociągnę brzegiem do przenoski. No i znowu kicha. Dochodzę do zastawki i nie mam możliwości przejścia za przeszkodę. Wszystko pozagradzane wysokim płotem. Po drugiej stronie też, ale jest brak jednego przęsła, więc tam da się obejść przeszkodę, muszę tylko przepłynąć na drugi brzeg. Jakieś sześć metrów :-). Przepływam i obnoszę.

 

                                                                                 Jestem za ostatnią dzisiejszą sztuczną przeszkodą

Od teraz coraz więcej prostych odcinków z wieloma bystrzami, a na brzegach wzdłuż rzeki mnóstwo rowerzystów i spacerowiczów korzystających z pięknego ostatniego dnia lata. Pod jednym z sześciu miniętych mostów widzę człowieka przechodzącego przez rzekę z brzegu na brzeg bez użycia tegoż mostu :-). Szybko jednak gdzieś znika pozostawiając jedynie mokre ślady na betonowym nadbrzeżu. Dziwnie. Było jeszcze kilka kładek oblężonych przez rowerzystów i ni z tego ni z owego tuż za mostem na DW 780 pojawia się Wisła. Hurrra. Cieszę się, bo z rodzinką umawiałem się za maksymalnie cztery godziny, a przez te przenoski mam blisko godzinną obsuwę. Pomiędzy ostatnim mostem a ujściem zamontowane są bramki do kajakowego slalomu, ale mimo że nie ma tu obecnie żadnego nurtu czyli można by na spokojnie popróbować, no ale czas goni.

Poziom Wisły nie jest zbyt wysoki, był kilka dni temu a teraz już opada. Pozostaje mi nieco ponad kilometr i widzę żonę z wnusiem czekających na mnie pod mostem Dębnickim. Mogę kończyć. To była dobra niedziela, a rzeka warta poznania, gdyby tylko nie ta przenoska… Pozostało zataszczyć kajak na parking pod Wawelem, ale nie jest to problemem gdy ma się pomocnika 😉

                                                                                             Taki mały pomocnik, mój wnusio

 

Galeria poniżej

No i filmik z trasy