2024-05-25-26 LII OSK Skawa-Wisła (861)

 

Już na sprzątaniu Rudy, po zachęcających rozmowach z Agatą B. z „Neptuna”, padła decyzja o powrocie na Skawę na której nie byłem już kilka lat.

W piątek po pracy gdy przestał lać przelotny, ale obfity deszcz, zapakowałem na dach transportowca kajak i ruszyłem. Najpierw na Katowice po Czesia O., a później już do Podolszy , na stałe miejsce biwakowe ogólnopolskiego spływu Skawą – Wisłą. Dojechaliśmy przed dwudziestą mijając po drodze rondo w Podolszach, na którym zataczam dodatkowe kółko, nie dowierzając poziomowi widocznej tuż obok rzeczki Łowiczanka, która od tego miejsca ma nieco ponad kilometr by zakończyć swój bieg w Skawie. Widuję ją co środę i prawie nie widzę ;-), dziś koryto wypełnione po brzegi. Musiało tu całkiem niedawno mocno lać… Spotkani na biwaku kajakarze potwierdzają moje przypuszczenia. to że lało to pikuś, tu naparzał grad, który poczynił troch szkód co niektórym uczestnikom.

                                                                         Tak wyglądał jeden z namiotów po gradowej chmurze 🙁

Na obozowisku sporo znajomych których już dawno nie widziałem, kupa wspomnień, ognisko , gitara, śpiewy . Fajnie, tylko jak wiadomo gdy jest fajnie, noc mija w mgnieniu oka.

                                                                      Ogniska nie dogasa blask, braterski splećmy krąg… 😉

Na szczęście przypominam sobie o tym dość szybko i o 1,30 uciekam do transportowca. Jestem sam , więc nie rozbijam namiotu śpiąc w kombiku. Nad głową łysy w pełni. Szkoda że nie mam lepszego aparatu. Telefon nie daje rady :-(. Poranek piękny. Słoneczko, ciepełko. Fajnie. Spokojnie można szykować się do płynięcia.

                                                                                                         Słoneczny poranek

Regulaminowy cykl spływu organizowanego toczy się swoim, dosyć leniwym tempem. Czekamy na rozpoczęcie, które nieco się opóźnia , ale gdy już pada formułka że „52 OSk Skawą – Wisłą uważamy za otwarty” , możemy pakować się w autokar, który zawiezie nas do Wadowic.  Tam słodka bułeczka od organizatorów i sprawne schodzenie na wodę. W samo południe ruszam, po dosyć niskiej wodzie, która już na pierwszych falach pod wadowickim mostem napełnia mój nie napięty fartuch hektolitrami wody 😉

                                                                              Kawałeczek za mostem jeszcze sporo kajaków

Miałem nadzieję, że po ostatnich opadach woda będzie nieco wyższa, ale niestety nie była, a spodziewając się właśnie tej nie za wysokiej  (109 cm. na wodowskazie Wadowice), zabrałem tu swój zwałkowy kajaczek – Prijon Cyclone.  Do tej pory pływałem zwykle na którymś z moich „szklaków” , by mieć większe szanse w wyścigu.

Tak sobie płynę (fotka M. Rembowiecki)

Jeśli ktoś pomyśli sobie spoglądając na tą fotkę: czy mu jest aż tak zimno, że płynie taki opatulony? ,to  odpowiadam nie, na szyi mam obowiązkowy plastron z numerkiem startowym, którego nie jestem w stanie naciągnąć na także obowiązkowy kapok, a numerek musi być widoczny więc mam go na szyi 🙂 . Niska woda nie sprawia zbyt wielu kłopotów, płynie się spokojnie i miło. Nad głową zaczynają się jednak zbierać chmury z których, według prognoz, po piętnastej znowu może polać. Wolałbym tego uniknąć.

                                                                                                                   Na Skawie

Niespełna dwie godziny od startu dopływamy do Grodziska, gdzie zwykle obnosiliśmy kajaki prawą stronę, choć bardzo dawno temu, nosiło się też lewą. Teraz jednak wybudowano „szlak ułatwiający przenoszenie kajaków” Jest łatwo. Wyjść i ciągnąć sprzęt. Szczególnie gdy wykonany jest z polietylenu. Gorzej natomiast z zejściem do ewentualnej przepławki. Jestem pierwszy i wraz z drugim jedynkarzem, i kolegami z dwójki obnosimy przepławkę. Na końcu nie najlepiej przygotowano miejsce do zejścia na wodę. Pewnie dlatego, że tu się nie nosi tylko spływa. Wiem że niektórzy którzy spłynęli, byli zadowoleni myśląc nawet o powtórce spływu przepławką. No nic trudno. Może następnym razem. Ja płynę na drugi brzeg, do sędziego który będzie wypuszczał wyścigowców, gdy już przyjdzie na to pora…

                                                                                              Czekam na pozwolenie startu

Zaczyna kropić, w oddali słychać burzę, na szczęście po kilku minutach oczekiwania pięć kajaków dostaje sygnał startu. Jestem w tej piątce i mimo że nie planowałem już ścigania, bo jak? Na takim kajaku?  Nie chcąc jednak być mocno poszkodowanym przez ewentualną burzę, włączyłem drugi bieg i machałem na pozycji, pomiędzy dwoma dwójkami (męską i mikstem) przed sobą, a dwoma jedynkami z mojej kategorii, ale za mną, co oczywiście dodawało mi sił i mocy do tego by mnie nie dogonili. Udało się dopłynąć do mety w nieco ponad 36 minut i zdążyć przed deszczem. Fajnie. Pozostaje teraz cierpliwie poczekać na wyniki mówiące jak poszło innym ścigającym w innych grupkach. Czas oczekiwania wypełnia obiadek i lektura otrzymanego w dniu wyjazdu tutaj, nowego egzemplarza „Wiosła”.

                                                                                                                  Posiłkuję

Burze na szczęście nas omijają, a deszczyk od czasu do czasu prawie nie odczuwalnie lekko kapie, odbywają się zajęcia w podgrupach a pod wiatą szykuje się urodzinowa impreza Grzesia J. kończącego właśnie 59 lat. Okazuje się, że są na spływie inni jubilaci. Tacy sprzed kilku dni, i jubilat dnia następnego. Trzykrotnie słychać gromkie „sto lat” i już wieczór biegnie szybko. Tej nocy uciekam do spania o 2,30 🙂

                                                                                  Tuż po odśpiewaniu życzeniowych stu latek

Budzi mnie słonko, fajnie. Po dziesiątej idziemy płynąć do Wisły, no i dalej 🙂

                                    A by popłynąć idziemy kilkudziesięciometrowym korytarzem wyciętym w zaroślach. Jak w dżungli 🙂

Ledwo kwadrans zajmuje mi dopłynięcie do kolejki kajaków ustawionych przed nową przepławką , którą będziemy spływać. Tylko nieliczni obnoszą, tak jak za starych, poprzednich czasów . Nie ma już progu.

Można próbować spływać głównym korytem tak jakby schodkowo, a i przepławka robi wrażenie schodkowej, ale spokojnej której spłynięcie napełnia jednak mój fartuch 🙂

                                                                                                     Przepławka po prawej

Po niespełna dziesięciu minutach jestem już na Wiśle a tą na spokojnie po półtorej godzinie dopływam do promu Okleśna-Przewóz gdzie znajduje się meta spływu.

                                                                                                    Przed metą taka załoga 🙂

Z mety nie mam żadnych zdjęć, bo okazało się że mogę zaraz po zejściu z wody, pakować jako ostatni kajak na pierwszy kurs przyczepy i sam też się zabrać do Podolszy. Nie mogłem nie skorzystać z tego szczęścia, zważywszy że trochę mi się dziś spieszy z powrotem do domu, a właściwie wprost na koncert w katowickim spodku. Na biwaku cisza i spokój, ale nad głową coraz więcej chmur, i momentami coraz silniejszy wiatr. Fajnie że już po spływie. Czekamy na zakończenie. To zaczyna się nieco przed piętnastą, wraz z nagłym opadem deszczu z gradem, którego hałas zagłusza głos sędziny wyczytującej wyniki wczorajszej rywalizacji. Dobrze, że wczoraj wywieszone były wyniki i każdy z zainteresowanych wiedział kiedy wystąpić po nagrody ;-). Okazało się , że moje 36 minut wystarczyło by znaleźć się na najwyższym stopniu podium. I to na tym słabym kajaczku. Podbudowałem się nieco 🙂

                                                                                                                    No i fajnie

Była jeszcze dla mnie niespodzianka, dostałem drugi dyplom…

                                                                                                                 Dziękuję 🙂

Szybko wskakujemy do auta i do Katowic. Koncert T-Love zaliczony. Udany weekend 🙂

Więcej fotek  tutaj.