Od kilku weekendów ciągnęło mnie na wodę, ale ciągle coś nie zagrywało. Dzisiaj wreszcie piękna pogoda skusiła mnie że ruszyłem – na Brynicę.
Od dawna też celowałem w trochę większe poziomy rzeki i wreszcie trafiłem. Może nie najwyższy , ale taki pozwalający na swobodne spłynięcie od Dobieszowic, czyli od miejsca od którego nie pływałem już od dziewięciu lat 🙂
Startuję
Przed dziesiątą ruszyłem w stronę domu rozpoczynając tym samym swój czterdziesty pierwszy sezon kajakowy :-). Mało co pamiętam z początku trasy po tych dziewięciu latach. Na brzegach znaki niedawnych mrozów i wyższej wody, ale ta co jest dziś jest wystarczająca (w Kozłowej Górze stan średni – 53 cm.)
Wyznacznik niedawnych mrozów i poziomu Brynicy
Już po kwadransie napotykam pierwszą przeszkodę, nie ujętą w moim opisie Brynicy. Jest to tama bobrowa o wysokości ponad pół metra. Dziewięć lat temu jej nie było.
Już za tamą
Kolejne dwadzieścia minut i nowa przeszkoda. Kładka przez rzekę na wysokości zmuszającej do wyjścia z kajaka i przeniesienia. Kładka szerokości jakichś 40 – 50 cm, ze śladami motocyklowymi i namiotowo-wiatowym obejściem jakiegoś osadnika na brzegu. Dziś chyba nieobecnego, bo nie widać dymu z komina. Obniosłem.
Kładka z oświetleniem 😉
Płynąc dalej napotykam sarenkę i zimorodka, a po dziesięciu minutach od kładki jestem już pod mostem autostrady A1. Jeszcze kawałek i mocne przyspieszenie rzeki na którym muszę wyhamować by konsekwentnie nie spływać progów, których spływania zaprzestałem jakiś czas temu. W tym przypadku dziewięć lat wcześniej. Wtedy pierwszy raz obniosłem próg pomiędzy Bobrownikami a Piekarami na wysokości stacji paliw Rondo.
Ten próg
Zapewne przepływając go byłbym cały mokry. Z sezonu na sezon zanurzenie mojego kajaka jest coraz większe :-(. Płynę dalej mijając piekarską dzielnicę Kamień nad którą zaczyna pełną mocą świecić słonko. Mijam filary starego mostu kolejowego i godzinę i piętnaście minut od startu jestem już przy ujściu Jaworznika. Miejsca mojego (prawie) corocznego startu po Brynicy „do domu”. Miejsca stałego bytowania ogromnego stada łabędzi. Dziś naliczyłem ponad czterdzieści sztuk. Wszystkie odpłynęły latając później nad moją głową.
Tak mi nad głową fruwają 🙂
Zaczyna się odcinek z największą ilością ptactwa wodnego. Łabędzie, kaczki , łyski i kormorany. Tych ostatnich jest tak wiele że aż się dziwię. Mało tego , na brzegu są wyraźne oznaki, że kormorany na stałe się tu osiedliły. Niektóre drzewa posiwiały 😉
Drzewa i ich najbliższe otoczenie (to nie mróz)
Teraz już zleci, pamiętam drogę. Najpierw most na Przełajkę, za nim przyspieszenie, ale tylko wody. Kajak szybciej nie płynie, bo jest tu bardzo płytko. Za każdym machnięciem wiosła dotykam nim dna rzeki. Tak dopływam do ujścia Wielonaka przypominając sobie o tabliczce kilometrażowej naprzeciw tegoż ujścia 🙂
Do Przemszy 14 km.
A do mojej mety około pięciu. Zajmuje mi to czterdzieści minut. W oślepiającym słońcu mijam kładkę pomiędzy Przełajką (w Siemianowicach) a Maderą (w Czeladzi). Rowu Michałkowickiego nie zauważam, choć rok wcześniej w niego wpływałem i już mam czeladzkie mosty. Pierwszy, drugi, trzeci i czwarty za którym kończę dzisiejsze pływanie. Było fajnie. Sezon rozpoczęty z licznikiem 17,42 kilometra. 🙂
Na ostatniej prostej
Więcej fotek do zobaczenia tutaj.