2021-06-06 Skawa Wisła

Nie pozwoliłem na przerwę od pływania dłuższą niż miesiąc. Cieszę się bo Skawa chodziła za mną co środę od dłuższego czasu 🙂

Prawie w samo południe dzisiejszej niedzieli zwodowałem się tuż przed świeżo wyremontowanym mostem w Wadowicach

                                                                                            O, tutaj

Szykując się do startu dostrzegłem auto z kajakiem podjeżdżające za most, czyli na wodzie nie będę sam. Nie znam kajakarza i nie czekam. Płynę. Pierwsze falowania i potwierdzenie wiadomości internetowych na temat stanu wody – normalny. Wygląda, że tak jest. Będzie dobrze.

                                                                                                   Skawą

Płynie się dosyć przyjemnie, cały czas towarzyszą mi mewopodobne ptaszki , a woda po której płynę, bez zmian – raz falująca, raz płaska. Czyli Skawa. Kilkanaście zakrętów i napotykam dwójkę kajakarzy na szklanym kajaku. Na brzegu ich towarzysze z daleka krzyczą i gestykulują : na brzeg, na lewo, na prawo. Dwójkarze wyskakują z kajaka  uciekając z nim na mieliznę, ja nie zmieniam kursu płynąc w stronę dużych fal. Brzegowcy krzyczą coraz głośniej, mijam ich udając niewiedzę o co chodzi.  To był chyba ten jedyny trudniejszy zakręt na tym odcinku Skawy. Nawet zdjęcie mi nie wyszło 🙁

                                          Kawałek dalej most kolejowy, a obiektyw wciąż nie wyczyszczony 🙁

Niespodziewanie po niespełna 1,5 godzinie woda spowalnia a ja widzę znajomy budynek oznaczający konieczność przenoszenia kajaka za najbliższym zakrętem. Elektrownia na wysokości Grodziska. Przenoszę.

                                                                        Wygramoliłem się na górę

Za przenoską sporo ludzi korzystających z przepięknej pogody, łapiących słoneczne promienie na bardziej lub mniej osłonięte ciała. Jest nawet stoliczek w miejscu w którym zawsze siedzieli sędziowie wypuszczający nas kajakarzy na odcinek szybkościowy kończący się w Podolszach. No ale dziś płynę prywatnie, to nie sędziowie siedzą. Mogę spływać spokojnie cukajac nawet fotki 😉

                                                           Brzegi dostępne nawet dla większych aut

Na wysokości Zatorlandu jakieś nowe zabudowania, albo podczas wyścigu nigdy ich nie zauważyłem? Nie wiem. Dziś są 🙂

                                                                                         Obok Zatorlandu

Jeszcze kilka zakrętów i mosty Zatorskie. Drogowy  i kolejowy. Pod kolejowym bystrze, którego nie udaje mi się skutecznie ominąć. Skutecznie czyli tak by nie zalało mi fartucha do pełna 😉

W takich sytuacjach mam mocne postanowienie schudnięcia by dopasować się do oryginalnego fartucha priona 🙁

Jeszcze kilka zakrętów i jest kładka w Podolszach. To tutaj czeka na mnie transportowiec.

                                                                                                Podolsze

To tutaj okazało się że wyjście pod kładką jest mocno zarośnięte i mało przyjazne do wysiadania, i to tutaj okazało się że dzisiejsze pływanie minęło mi dosyć lub wręcz za szybko, tak więc korzystając z nie przyjaznego brzegu, mijam go bez żalu, odliczając już ostatnie kilometry do ujścia. Kilka zakrętów i jest ostatnia przenoska. Tutaj okazuje się że dzisiejszy poziom wody jest dosyć wysoki, bo do przelewania się wody przez cały jaz, tak by nie dało się bezpiecznie wyjść z kajaka , brakuje może z 25 cm. Na szczęście brakuje tyle i mogę bezpiecznie wyjść i przenieść kajak.

                                                                                      Będę przenosił

Trafia mi się nawet pomocny gość który znalazł się na moim brzegu przepływając wpław z przeciwnego. Jak mówił prawie całą szerokość rzeki dał radę pokonać pieszo. Tylko  jeden krótki fragment był zbyt głęboki by go przejść. Pożyczyliśmy sobie miłych wrażeń i każdy ruszył w swoją przygodę :-). Kolejnych kilka zakrętów i widzę łódź motorową płynącą w stronę śluzy. Gonię, a oni zawracają w stronę Krakowa.

                                                                                                          🙂

Przestaję zatem gonić i na spokojnie płynę i dopływam do śluzy Smolice.

                                                              Śluza Smolice widziana „od dołu”

Wygrzebuję się na brzeg, przebieram dzwoniąc do śluzowego z zapytaniem o możliwość pozostawienia kajaka na czas marszu po transportowca, a miły Pan bezproblemowo pozwala pozostawić na śluzowym terenie mój sprzęt. Idę spokojny do Podolszy.

                                                             Śluza Smolice widziana „od góry”

Trzykilometrowa wędrówka zajmuje mi prawie czterdzieści minut, ale niezbyt fajnie chodzi się w takim upale w gumiakach. W takim obuwiu płynąłem, a nie planowałem wcześniej tego że nie wysiądę z kajaka w Podolszach.

                                         Wędrówka w gumowcach na dłuższych dystansach to zły pomysł 😉

Teraz już tylko kilka minut i ponownie jestem na terenie śluzy, pakuję kajak i mogę wracać do domu. Udany dzień 🙂

                                                                                                 Pora do domu

Więcej fotek do zobaczenia tutaj.