Prognozy pogodowe na jesienny weekend, były lepsze niż na niektóre letnie , tak więc bez żadnych wątpliwości zaplanowaliśmy z Piotrkiem sobotni wyjazd nad Małą Panew.
Sobotni poranek z pochmurnym niebem nie zniechęcił nas do wypadu. Przyszło mi jeszcze do głowy, by może spłynąć krótki dopływ Małej Panwi- Stołę. Rzut oka na Stołę z przedostatniego nad nią mostu, zweryfikował moje zamysły. Pozostało jechać na stałe (w ostatnich latach) miejsce startu, do Krupskiego Młyna. Tam stan wody 50 cm.
Uchwycony w uchwytywaniu uchwytującego mnie 😉
Przed jedenastą byłem już na wodzie, której poziom uważany za normalny, był nieco wyższy od tego sprzed roku. Kolory jesieni – złote i czerwone liście rozpościerające się nad moją głową, tworzyły niesamowicie piękną otoczkę dla mojego płynięcia. Posezonowość tej wycieczki to ogromny plus, nie spotkałem na wodzie żadnego innego kajaka, mogąc się cieszyć spokojem i pięknem jesiennej przyrody.
Kolory jesieni 🙂
Po niespełna półtorej godzinie dopłynąłem do progu w Żędowicach i z racji nakazów, zakazów i tego że woda wyższa niż rok temu, grzecznie obniosłem kajaczek , wchłaniając przy okazji drugie śniadanko 🙂
Nie było groźnie, można było spłynąć
Po posiłku odpływam a dziesięć minut później jestem obok młyna, którego jaz nie nadaje się do spłynięcia przy żadnym poziomie rzeki. Obnoszę najkrótszą drogą i schodzę na dosyć płytkiej wodzie, przed mostem. Płycizny ciągną się do połączenia z młynówką czyli dobre 350 metrów. Później już bezproblemowo. Po dwóch godzinach wyszło słonko i do pełni szczęścia nie brakowało mi już niczego…
Okolica młyna w Żędowicach
Po pół godzince dopływam do budynku, którego historia mnie nurtuje, ponieważ nie mogę się jej nigdzie doszukać.
Zagadkowa budowla
Kilka minut później przenoska obok (w miarę nowej) Małej Elektrowni Wodnej w Zawadzkich. Za jazem w wodzie dojrzałem nawet raka, także jakość i czystość Małej Panwi jest coraz lepsza. Płynę mijając miasto usytuowane na lewym brzegu i po trzydziestu minutach dopływam do ujścia małej rzeczki Lublinicy które to ujście „wpada” mi w oko. 😉
ujście Lublinicy
Od tego momentu rozpoczyna się chyba najładniejszy odcinek rzeki, troszkę drzew zmuszających do wzmożonej uwagi i pełnia szczęścia, do której już mi niby niczego nie brakowało: pojedyncze osobniki saren na brzegu, małe trój- osobnikowe stadka przebiegające przez rzekę, aż w końcu widok bardzo dużego stada prowadzonego przez dorodnego jelenia najpierw brzegiem rzeki, a później przeprawiającego się z jednego jej brzegu, na drugi. Ten moment wreszcie udało mi się utrwalić. Niestety zbliżenie i fakt, że pod światło nie przyniosło zachwycających efektów 🙁
🙂
Jeszcze troszkę wiosłowania i spotykam się z Piotrkiem, obok kładki łączącej prawy zagospodarowany biwakowo brzeg z lewym na którym dwieście metrów od rzeki usytuowany jest Dom Pomocy Społecznej mieszczący się w ładny budynku.
To właśnie Dom Opieki Społecznej
Po kolejnej godzinie dopływam do rozwidlenia w Kolonowskich, gdzie na prawej odnodze znajduje się elektrownia ślimakowa (to moja nazwa), a na lewej jaz ze zjeżdżalnią dla pustych kajaków, tutejszej wypożyczalni. Tutaj na prawym brzegu dziś zanocujemy. W sezonie tu jest tłok, dziś spokój i drzewo na ognisko też 🙂
Elektrownia „Ślimakowa”
Nocka minęła spokojnie i była zdecydowanie cieplejsza niż te sprzed dwóch tygodni, poranek słoneczny a start niewiele wcześniej niż wczoraj. Kilka machnięć wiosłem i przenoszę obok wspomnianej wcześniej zjeżdżalni.
Za jazem
Po trzech kilometrach mijam ujście Bziniczki, atakowany przez stado (niedzikich) gęsi, i w pełnym słonku mijając jeszcze jedno stado, tym razem saren przemierzających rzekę z brzegu na brzeg, dopływam po godzince do Staniszczy Małych gdzie tuż za wodnym progiem, tylko że na brzegu, czeka na mnie mój transportowiec. Pakuję sprzęt i jadę w stronę Zawadzkich…
Przystań w Staniszczach Małych
Więcej o tym tutaj :-)