To miało być tydzień temu ale jako, że wtedy czas nie pozwolił to będzie teraz – przepłynę coś pysznego 😉
To coś pysznego to rzeka Pyszna – dopływ Oleśnicy (wpływającej do Warty). Oleśnicą już dawno chciałem się przepłynąć, ale zawsze miałem obawy o zbyt niski stan wody. Po rozmowie telefonicznej ze znajomym kajakarzem Andrzejem z Bielska Białej, przypadkowo dowiedziałem się, że w zasadzie Oleśnicą da się płynąć nawet latem. Doczytałem się również, że najlepiej zacząć płynięcie w Stolcu – taka miejscowość 😉 , ale skoro jedziemy na weekend to trzynaście kilometrów wydaje się dość krótkim dystansem. Postudiowałem dokładniej mapę i dostrzegłem ,że kawałek przed Stolcem do Oleśnicy wpływa rzeka Pyszna. To pysznie, obejrzymy sobie ją jutro :-).
Od rana w piątek padał u nas deszcz, trochę podupadało morale ( podobno tylko moje), ale po czternastej wyszło słonko i ochota na wyjazd powróciła. O osiemnastej ruszamy. My, czyli stały skład: Gosia, Piotrek i ja. By nie ryzykować wieczornego stresu poszukiwania noclegu nad nie znaną rzeczką, postanawiamy zanocować na naszym stałym miejscu letniego pływania po Warcie- w Lisowicach za Działoszynem. I tak o 21-szej już mieszkamy i ognisko rozkładamy, bo jacyś nasi poprzednicy zostawili trochę ogniskowego drewna. 🙂
…a na biwaku zaczyna nam też mglić 🙂
Było ognisko i coś do ogniska 😉 , tak więc nocka szybko przemija i poranek nas zaskakuje bezchmurnym niebem. Zbieramy się i jedziemy w stronę Wielunia. Chcieliśmy po drodze zobaczyć pobliską plantację lawendy, ale okazało się, że właśnie minął czas jej kwitnienia :-(. Szkoda. Nie opodal tego miejsca znaleźliśmy most nad Pyszną, którą w tym miejscu uznałem za na tyle głęboką i szeroką, że śmiało możemy podjechać gdzieś wyżej poszukać dogodnego miejsca startu. Po drodze Wieluń- miasto którego jeszcze z bliska nie oglądaliśmy. Naprawimy to dzisiaj 🙂
Bardzo wiele lat mówiono że wojna zaczęła się na Westerplatte, a naprawdę to był Wieluń 🙁
Nadbudowane fundamenty średniowiecznej kolegiaty zniszczonej w pierwszych dniach II wojny światowej
Miasto bardzo mi się spodobało, dlatego pocykałem tam sporo fotek, a na dodatek natrafiliśmy na zlot motocyklistów którzy ponad trzy minuty wjeżdżali do centrum Wielunia na swoich „wypasionych” maszynach.
motocykle i nie tylko
Wszystko ładne, ale czas ucieka a Pyszna czeka. Jedziemy na most przed którym rzeka jest mocno zarośnięta trzciną, dlatego jedziemy na kolejny most. Tutaj przed i za mostem rzeka wygląda dobrze, postanawiam popłynąć 🙂
w takim miejscu postanowiłem ruszyć
Do widocznego w oddali mostu, było ok., ale tuż za nim szuwary zarosły Pyszną do tego stopnia, że kajak nie dawał rady przez nie się przedzierać. Nie pamiętam w swoich pływaniach, tak gęstych szuwarów. Trochę się namęczyłem, nim przedarłem się do łatwiejszej wody, która tak do końca wcale łatwa nie była 😉
niby łatwiej 😉
Co jakiś czas zdarza się naprawdę łatwiejsza i czysta woda, która także co jakiś czas zarasta trudniejszą, lub mniej trudną do pokonania roślinnością, ma mało zakrętów i dużo prostych odcinków, na których napotkałem cztery , łatwe do pokonania jazy. No może oprócz ostatniego, za którym na kamienistym bystrzu, szybka woda wnosi mi kajak pomiędzy dwa kołki ustawiając bokiem do nurtu, który silnie napiera na kajak wtłaczając mi masę wody w kokpit. Chwilę to trwa nim podparty wiosłem o dno rzeki uwalniam się z kołkowych kleszczy unikając kabiny. Udaje mi się dobić do brzegu by wylać całą nabraną na kołkach wodę. Dobrze że fartuch mnie troszkę osłonił 🙂
moje pechowe miejsce 🙂
Rzeka robi wrażenie kanału służącego do nawadniania okolicznych pól, stąd jazy których otoczenie jest dosyć mocno zadbane. Trzciny i inna zielenina elegancko wystrzyżona, tyle że niestety efekt, czyli wszystkie „zbiory” tego wystrzyżenia, napotykam kilkadziesiąt metrów za każdym z jazów i jest to kolejna, mało przyjemna do pokonania przeszkoda 🙁
łee 🙁
Po dwudziestu kilometrach niepostrzeżenie wpływam w Oleśnicę. Tak naprawdę to tego nie zauważam bo miejsce połączenia obu rzek jest mocno zarośnięte i Oleśnica tam jest nie dostrzegalna. Dopiero po kilku zakrętach daje się zauważyć, że nie płynie się już kanałem, tylko normalną, nie regulowaną rzeczką o średnim nurcie i dwoma drzewami zmuszającymi mnie do wyjścia z kajaka. Mija niespełna dwa kilometry i pojawia się najpierw duży kościół w miejscowości Stolec a za chwilę most, pod którym dzisiaj skończę pływanie.
widok na rzekę z mostu pod którym dzisiaj skończyłem pływanie
Pół godzinki czekałem na moich rowerowych kompanów tuż obok Stolca 😉 po czym pojechaliśmy nad Wartę wyszukać miejsca noclegowego w okolicach Konopnicy.
czekam blisko Stolca 🙂
Udało się znaleźć odpowiednie miejsce, choć słowo odpowiednie w tym miejscu w dniu dzisiejszym, nie było słowem odpowiednim. Jak się okazało około dwa kilometry dalej znajdował się ośrodek o wdzięcznej nazwie „Zacisze”, w którym odbywał się zlot motocyklistów (może nawet tych z Wielunia), którzy do pierwszej w nocy nic sobie nie robili z nazwy ośrodka w którym się bawili. Dźwięk silników nam również nie pozwolił się odprężyć. Zbudowaliśmy jednak ognisko, bo mieliśmy co na nim zagrzać i posiedzieliśmy sobie przy ogniu, do momentu w którym motory ucichły.
oto cel dla złożenia ognia 🙂
W tym samym czasie gdy ucichły ryki motocyklowych silników, zaczął popadywać deszczyk. Można było iść spać. Na szczęście poranek okazał się być tak ładny jak poprzedni, szybko zatem zebraliśmy się bym mógł popłynąć Oleśnicą. Dwadzieścia po dziewiątej byłem już na wodzie, która okazała się całkiem przyjemną i praktycznie bezproblemową rzeczką. Rozmowy z napotkanymi na brzegach ludźmi, dały mi wiedzę na temat rzeki. O tym, że była oczyszczana z powalonych drzew i że pływają po niej większe grupy kajakarzy, choć nie za często. Czasem jakaś mała mielizna, bo główny nurt wpływał pod powalone drzewo, czasem jakaś w miarę łatwa do pokonania zwałka i jeden stary, nie czynny młyn. Obnoszę go prawym kamienistym, wyschniętym korytem i płynę powoli do Warty.
tędy przeciągałem kajak obok młyna
Trzynaście kilometrów Oleśnicy zajmuje mi niespełna półtorej godziny i jest Warta. Od razu „witają” mnie cztery białe czaple z jedną szarą, a chwilę później szybuje nade mną jeszcze czarny bocian. Jest ładnie. Dziewięć kilometrów Warty i w polu widzenia pojawia się most pomiędzy Strumianami a Burzeninem, za którym skończę dziś płynięcie.
Za tym mostem skończy się weekendowa wędrówka
Pozostaje mi tylko zaczekać na rowerzystów, którzy po godzince do mnie dojeżdżają i możemy wracać do domu.
🙂
Dobrze się złożyło bo już po kilkunastu minutach zaczyna padać deszcz, który towarzyszy nam aż do Czeladzi, czyli mieliśmy na tym wyjeździe super farta jeśli chodzi o pogodę 🙂
więcej o tej wycieczce do zobaczenia tutaj.
…i krótki filmik o Pysznej 😉