To już po raz 49 zorganizowano Trzy Zapory, to blisko więc (prawie) tradycyjnie jedziemy. Transportowiec załadowany po raz pierwszy czterema jedynkami… taki załadunek 🙂
Wieczór jak zwykle długi, bo wielu długo nie widzianych znajomków do tego ognisko z gitarą Grzesia J. z Knurowa i tak w mgnieniu oka zrobiła się druga w nocy. Zdjąłem jeszcze tylko kajaki z dachu i lulu bo za pięć godzin planowana jest wywózka sprzętu na miejsce startu. Siódma nadchodzi błyskawicznie, szczególnie że dojeżdża do nas Piotrek robiąc nam bezlitośnie pobudkę. Pozostaje zapakować kajaczki na ciężarówkę, wziąć udział w otwarciu spływu
otwierają imprezę
… i pakować się do autobusu wiozącego nas na start. Na miejscu jeszcze pogodnie, choć naokoło krążą chmurki. Jest też okoliczna telewizja internetowa TVK, interesująca się niektórymi członkami naszej grupy 😉 .
🙂
Po udzieleniu wywiadów ruszamy na odcinek regularnego przepływu po jeziorze Żywieckim. Płyniemy sobie na luzie, przypływając jedenaście minut przed czasem. Te jedenaście minut przeczekujemy w strefie bezpiecznego postoju i o właściwej godzinie dopływamy do sędziów. Na brzegu czeka już na nas kolega Robert…
cześć Robert 😀
…który dojechał tutaj rowerkiem z Bielska i zdążył nawet zamówić dla wszystkich zimny browarek, więc jest fajnie. W oczekiwaniu na start do wyścigu, przyswajamy jeszcze spływową grochówkę i spokojnie idziemy kilometr za zaporę startować w szybkościówce. W tym roku zmiana, wyścig skrócony do prawie dwóch kilometrów i niestety opóźniony o pół godzinki. Robi się nerwowo, ale wreszcie udaje się wystartować- po pięć kajaków co dwie minuty. Rekordzistą dystans ten zajmuje mniej niż dziesięć minut, a po wyścigu już na spokojnie , podziwiając okoliczne widoki płyniemy sobie do zapory w Porąbce. Tutaj kolejna zmiana, wyścig australijski na sprzęcie organizatora dla wyrównania wszystkim szans.
się ścigają…
Zabawa przeciąga się w czasie tak, że na biwaku lądujemy dopiero po osiemnastej. Tutaj obiadek i kolejne zawody, tym razem sprawnościowe trwające do zmroku. Rozpalone ognisko, a raczej jego uczestnicy rozgonieni zostają przez deszczyk, który towarzyszy nam z pewnymi przerwami, aż do następnego dnia. Tuż przed odjazdem autobusów na start z zapory w Czańcu, wypogadza się na tyle, że nawet Ci którzy już nie mieli zamiaru płynąć, zdecydowali się na płynięcie.
odnotowują ostatnich startujących
….To była dobra decyzja, rzeka z dostateczną ilością wody (którą my znowu pod koniec etapu wyprzedziliśmy) nie sprawiała zbyt wielu kłopotów, (choć zaobserwowaliśmy kilka wywrotek), i po trzech i pół godzinie dopłynęliśmy do mety w Oświęcimiu pokropieni pod koniec delikatnym deszczykiem. Tutaj obiadek, pakowanko sprzętu i oczekiwanie na zakończenie imprezy. Jak się (miło) okazało, nasza czteroosobowa drużyna „Polski Południowej” rywalizując z dziewięcioma innymi drużynami zajęła IV miejsce 😀 . Dobra drużyna 😉 Pozostało jedynie zrobić sobie wspólną fotkę i…
😆
… i już można wracać do domu a więcej fotek do zobaczenia tutaj