2018-12-29 Jezioro Rybnickie (linią brzegową)

 

Kończy się grudzień i rok 2018. postanowiłem jeszcze w nim coś przepłynąć 🙂

Tak naprawdę, to płynięcie w dniu dzisiejszym miałem zaplanowane już od dawna, bo to jeden z trzech dni w roku w którym jeszcze nigdy nie kajakowałem. Akwen też dosyć dawno wybrałem. Dokładnie wtedy, kiedy dowiedziałem się o odwołaniu wyścigu barbórkowego na którym miałem startować po raz trzydziesty. Powodem jego odwołania był zakaz pływania po jeziorze, który to zakaz wprowadzono z powodu odbywającego się w odległych w linii prostej od jeziora o 40 kilometrów – Katowicach, słynnego – międzynarodowego szczytu klimatycznego. Zakaz przestał obowiązywać jakieś dwa, trzy dni temu, a ja planując pływanie tutaj dość dawno, byłem spokojny o ewentualne zlodowacenie nie zamarzającego jeziora. Nie spodziewałem się tak nagłej odwilży. Start tuż przed południem.

                                                                                  Taki widok tuż po starcie.

Jako że po Rybnickim pływałem zwykle wyścigowo, czyli w te i we wte, pomyślałem że poznam całą linię brzegową i sprawdzę czy rzeczywiście ma piętnaście kilometrów długości, tak jak to widnieje na Neptunowskich wklejkach z kajakowych wyścigów. Nie do końca udało mi się płynąć przy samym brzegu, bo mimo daty i nie najlepszej pogody, na brzegach nie brakowało wędkarzy, nawet takich z namiotami. Twardziele 🙂

                                                                                         Siedzą i łowią

W jednej z zatoczek, akurat tam gdzie wędkarzy nie dojrzałem, natknąłem się na trupa dorodnego, bo około metrowego karpia. Leżał sobie przy brzegu nie dając oznak życia. Ciekawe co mu zaszkodziło ?…

                                                       Karp obok wiosła dla porównania wielkości

Dalej minąłem Stodoły i ośrodek z którego najczęściej na przestrzeni minionych 32 lat startowaliśmy do grudniowego wyścigu, dowiadując się, że przez te wszystkie lata jeżdżąc na wyścig, nie przejeżdżałem prze most, tylko przez groblę, oddzielającą zalew Rybnicki od zalewu Pniowiec, czego nie wychwyciłem nawet na googlowskich mapach, licząc że tym razem poznam ów boczny zalew. Niestety, połączenia brak, trzeba by przenosić kajak przez drogę. Odpuszczam.

                                                                   Jedynie taki przepust do Pniowca

Płynę wzdłuż zapory, aż do odpływu Rudy i dalej obok ośrodka z którego startowaliśmy przez ostatnie dwa lub trzy lata. Następnie wzdłuż nadbrzeża wykonanego z betonowych płyt, ciągnącego się po wschodniej części zalewu, aż do rybnickiej elektrowni. Tam dostrzegam stadko szarych czapli i jeszcze większe stado kormoranów. Odlatują, a mnie zza betonowego nadbrzeża ukazują się potężne obiekty elektrowni.

                                                                            Nie podpływam bliżej

Stąd już blisko do miejsca z którego raz jeden startował kiedyś grudniowy wyścig, a po kilkuset metrach most pod którym zawsze robiliśmy nawrót. Wpływam pod niego i zawracam tak jak na wyścigu. Przede mną ostatnia prosta.

Płynąc tędy kilkadziesiąt kilometrów, dopłynęło by się do Żor. To Ruda. Nie wiem czy ktoś stąd do Żor dopłynął 😉

Ostatnia prosta prowadzi obok nadbrzeża biegnącego wzdłuż drogi na Stodoły i obok Ośrodka Żeglarskiego „Kotwica” z którego startowaliśmy na pierwszych wyścigach, a za nim wzdłuż grobli oddzielającej zalew Rybnicki od zalewu Gzel, którego również dzisiaj nie poznam, a po kilkuset metrach dobijam do miejsca mojego startu, kończąc dzisiejszą krótką bo niespełna jedenastokilometrową wycieczkę. Zalew był dzisiaj prawie płaski. Pewnie dlatego, że zabrałem na niego kajak który nie boi się tak bardzo fal, jak inne kajaki na których najczęściej pływam. 😉

                                                                                                  Na mecie 🙂                                                                                          (Ładniejszy obrazek z mety, umieściłem w tytule 🙂  ) a więcej zdjęć tutaj.

Podsumowanie roku w którym dziś byłem na wodzie po raz ostatni wygląda następująco:

Przepłynięte 1848  kilometrów w czasie 57 dni na nie powtarzanych w tym roku szlakach, z czego 111 to kilometry nie pływane jeszcze nigdy wcześniej, na (dla mnie) nowych szlakach. Życiowy bilans to 50022 kilometry 🙂