2018-09-01-02 Kucelinka – Warta

To ostatni weekend wakacji, Piotrek przyklepał chęć wyjazdu no to jedziemy. We dwóch…

Miejsce startu miałem w głowie już od kwietnia, kiedy to zakończyłem jednodniowy spływ Kamieniczką, która wpadła do Warty, a tą dopłynąłem do tego miejsca. To most na DK 46 tuż przed „Tamą na Bugaju”. To tutaj Warta rozdziela się na dwie odnogi. W lewo płynie pod swoją nazwą, a w prawo jako Kucelinka. Wody nie za wiele, ale ruszam na prawą – ośmio kilometrową odnogę.

                                                                            Widok z jazu na Kucelinkę

Ten odcinek już kiedyś płynąłem, ale było to wiele lat temu i oczywiście niewiele pamiętam. Już pod mostem widzianym na powyższej fotce miałem ostre tarcie dnem po kamieniach. Płytko, a takich płycizn na Kucelince natrafiłem kilka. Na dwóch  musiałem nawet wyjść z kajaka by go przeciągnąć po kamolach 🙁  Kucelinką przepływa się obok wielu ciekawych miejsc, ale przy tym niskim stanie wody niewiele widać z poziomu rzeki. Rozpoznaję jedynie Miejski Stadion Arena Częstochowa, no i Papieża z Parku Miniatur Sakralnych.

                                                                                                         🙂

Jeszcze dwa kilometry i będzie połączenie z lewą odnogą, i mam nadzieję na ciut więcej wody w rzece.

                                  Jeszcze tylko pod tym mostem trochę przytrę dno, ale dalej już będzie jako tako 😉

Wkraczam w odcinek na którym płynąłem raz i to w 1987 roku. Kawał czasu, dlatego nic nie pamiętam, a wszystko muszę sobie przypomnieć od nowa. Po czterdziestu minutach pierwszy próg. Obnoszę a po drugiej stronie rzeki wielu rowerzystów pedałujących wzdłuż Warty. Jeszcze kilka minut i jest dowód na to , że jestem (jeszcze) na terenach Jury Krakowsko- Częstochowskiej.

                                                                                        Skała Balika

Dziesięć minut dalej pojawia się na brzegu pierwsza tablica informująca o istniejącym tutaj szlaku rzeki Warty. Odcinek Częstochowa – Mstów. Prawie przy każdym moście są ławeczki i wiaty dla kajakarzy i rowerzystów, a po kilkunastu zakrętach pierwsi, i jak się okazało ostatni tutaj kajakujący. Cztery osady męskie na „szklakach”.

                                                       Tutaj dojrzałem i usłyszałem przed sobą kajaki

Mijam dosyć szybko napotkanych kajakujących, a po kilku zakrętach dostrzegam napis który mnie zszokował. Szczególnie w połączeniu z tym, co z pod tablicy wpływało do Warty. Fekalia i ekstrementy. Feeeeeeeeeeeee.

                                                                                                      Masakra

Z zatkanym nosem odpływam jak najszybciej z tego miejsca, dopływając do Mstowa. Często bywam przejazdem w tej wiosce, ale po raz pierwszy dojrzałem tutaj wioślarza na linie. On i Skała Miłości, pozwoliły mi trochę zapomnieć o smrodzie, który na szczęście też już trochę się rozszedł w powietrzu a woda nieco się oczyściła.

                                                                                                          Wioślarz

                                                                                              Skała Miłości

Za skałą, na lekkim rozszerzeniu rzeki, akurat na wysokości ulicy Kajakowej 😉 , zaliczam dnem mego kajaka ostatnią mieliznę dzisiejszego etapu. Dalej rzeka się zwęża, przez co nie mam co narzekać na głębokość. Mijam boisko LKS Warta Mstów usytuowane pod górą Trzeciego Maja zwaną również górą Wał spod której wypływa źródło Stoki.

                                                                                    Źródło Stoki

Teoretycznie trasę od Mstowa powinienem coś więcej pamiętać, bo płynąłem nią dziesięć lat temu z Neptunami na ich Darkówce, no ale praktycznie spływy z Neptunami generalnie słabo zapisywały się w mej pamięci ;-). Mijam zatem Rajsko, Kłobukowice i Skrzydłów w granicach którego muszę obnieść jaz obok Małej Elektrowni Wodnej do której dopływanie jest surowo wzbronione.

                                                                                                              🙂

Po obniesieniu płynę pół godziny dopływając do niezbyt wysokiego prożku, jeszcze w granicach Skrzydłowa, ale jak dla mnie za wysokiego , albo inaczej, przelewającego za dużo wody bym nim spływał. Przenoszę, a obok przenoski ładnie zagospodarowane miejsce biwakowe. Tutaj jeszcze nie zostaniemy. Trzeba jeszcze  troszkę powiosłować.        40 minut do Rzek Małych w których kolejna przenoska obok Elektrowni Wodno – Wiatrowej.  Za nią kawałeczek fajnej rzeki.

                                                                                                Za przenoską

Dziesięć minut później, przed mostem w Rzekach Małych fajna plaża z ostrzeżeniem że „Nie Strzeżona”, więc tutaj też jeszcze nie zostaniemy 😉 . Płynę dalej , ostatnie dwadzieścia minut.

                                                                                       Tą plażę pomijam

                                                                                           A tutaj zostaniemy.

Ładne miejsce i do pewnego czasu puste. Zbieramy drzewo na ogień, bo dzisiaj mamy co zagrzać ;-), a miejsce pustym już nie jest. Najpierw podjeżdżają na rowerkach dwie dziewczynki z winkiem, którego wypijają ledwo połowę sącząc na przemian z butelkowej szyjki, po czym oddalają się tak nagle jak się tu pojawiły. Postanawiamy i my coś opróżnić i spróbować rozpalić ogień. Ten, nie wiem dlaczego , ale stawiał dziś niespotykany opór. Nie poddałem się.

                                                                             Takie miejsce ogniskowe

Gdy udaje nam się już złożyć ogień, zaczynają schodzić się goście. Najpierw trzy dziewczyny, później następne a dalej rowerzyści i samochodziarze. Robi się tłoczno i coraz głośniej, bo młodzież wnosi ze sobą spore zapasy przeróżnych trunków. Nie formalna impreza pt. zakończenie wakacji. Nam udaje się upiec to co mamy do upieczenia, wypić co mamy do wypicia i przychodzi czas na podjęcie decyzji co dalej? Namiotu jeszcze nie rozbiliśmy i dobrze bo tutaj chyba nie uda nam się dziś zamieszkać. Doliczyłem się około czterdziestu uczestników zabawy i nastąpiła ewakuacja. Powoli odjechaliśmy z tego miejsca polną drogą 400 metrów dalej w szczere pole gdzie w ciszy postawiliśmy namiot. Rano miejsce okazało się całkiem niezłe, choć w szczerym polu. Z małego lasku nie dochodziły już żadne odgłosy.

                                     Takie miejsce, a mały lasek z którego się ewakuowaliśmy widoczny po lewej.

Miejsce w którym mieliśmy nocować, nie było już tak ładne jak wczoraj. Wszędzie pełno butelek, puszek i opakowań po chipsach. Szkoda, bo na każdym drzewie wisiały gminne worki na śmieci. Zważywszy na to, że przed moim dopłynięciem wczoraj, Piotrek uprzątnął pozostawione przez poprzednich imprezowiczów śmieci, dzisiaj nie zrobiliśmy tutaj niczego prócz zdjęcia, pozostawiając Plażę Karczewice jej gospodarzom w takim stanie w jakim ją pozostawili kończąc wakacje.

                                                         Żadnych zwłok nie stwierdzono, tylko dużo śmieci 🙁

Odpływam w piękny niedzielny poranek mijając już po dziesięciu minutach ujście Wiercicy a kilometr dalej Garnek. Nie jakiś stary ani zardzewiały, tylko miejscowość o takiej nazwie ;-). Tutaj przenoska. Najdłuższa na tym etapie (150 metrów). Płynąc dalej, po pół godzinie napotykam próg, który (oczywiście) obnoszę, a brzegi nie są tutaj zbyt dostępne. Tak jakby tym odcinkiem nie pływało zbyt wiele kajaków. Że też akurat dzisiaj ubrałem krótkie gatki i klapki. Młode pokrzywy się cieszą 🙁

                                                                               Obnoszę jaz w szczerym polu 🙂

Dwadzieścia minut dalej znowu przenoszenie i znowu w szczerym polu. Tym razem obok jazu przy MEW. I tutaj jeszcze gorsze wysiadanie a i wsiadanie nie bajeczne 🙁 . Szczypią nogi, ale reumatyzmu (może) nie będzie 😉

                                                                                   Za progiem elektrowni

Płynąc dalej mijam most pomiędzy Gidlami a Zawadami i tuż za nim kolejną elektrownię której jaz trzeba obnieść. To dziewiąty kilometr dzisiejszego etapu a czwarte przenoszenie 🙁 Uff. 700 metrów dalej, kolejne – piąte przenoszenie obok jazu w szczerym polu. Za nim ładna głęboka na ponad 120 cm. woda o przejrzystości ukazującej dno, nawet na takiej głębokości. Fajnie. Zapominam o wczorajszym niesmaku przed Mstowem, aczkolwiek mało ciekawa dzisiejsza rzeka. Bardziej kanał ze sporym (jak na kanał) nurtem. Wiosłuje, a nagle oczom mym pojawia się kajakarz płynący na czerwonym kajaczku w moją stronę. Biały kapelusz, ładny styl wiosłowania – jakiś kowboj???   😉  . Okazuje się , że gość pływa sobie tak zdrowotnie, treningowo około 6 km. pod prąd i tyleż samo z prądem. Chwilka rozmowy i odpływamy każdy w swoją stronę. Ja w tą łatwiejszą 🙂

                                                                Jedyny kajakarz spotkany tego dnia 🙂

Kwadrans później jestem pod mostem pomiędzy Górkami a Pławnem, a za nim rzeczką dopływam do kolejnego jazu, co zajmuje mi 40 minut. Jaz w szczerym polu i znowu obnoszę.

                                                                                                     Obniosłem

Stąd już tylko dziesięć minut do mostu na DK 91. Za nim rzeczka robi się ciut szersza i co za tym idzie płytsza. Dużo płytsza, znowu trzeba wybierać ścieżkę płynięcia, a i tak nie zawsze udaje się przepłynąć bez tarcia po mieliznach. :-(. Taki charakter Warty utrzymuje się do kolejnego jazu. Jazu przed mostem kolejowym w Bobrach, do którego wiosłuję pół godzinki. Obnoszę lewym brzegiem, nagrywając kotłującą się w odwoju za jazem sporą kłodę drewna.

                                                         Tutaj prawie jej nie widać, ale na filmie będzie.

150 metrów dalej stoi most kolejowy pod którym trzeba dobrze wybrać ścieżkę przepływalności. Mnie się udało, mimo przewodnikowej podpowiedzi o przenoszeniu kajaka. Już mi się nie chciało obnosić 🙂

                                                                                  Za mostem kolejowym.

Dwadzieścia minut później przepływam obok dopływu – Radomki (a myślałem że Radomka wpada do Wisły;-) ) . No tak, ta z Radomia do Wisły, a ta z Radomska do Warty. Jeszcze dziesięć minut i są ruiny starego młyna za którym czeka już na mnie Piotrek. Płynę za zakręt do mostu pomiędzy Szczepocicami Rządowymi i Prywatnymi i kończę tą weekendową wycieczkę dopisując do kajakowego licznika kolejne 64 kilometry 🙂

                                                              Tuż przed metą dzisiejszego pływania.

 

Więcej o tym weekendzie tutaj.