2024-08-11 Opływ Motławy-Martwa Wisła-Motława-Kanał Raduni i Kanał na Stępce (868)

 

To był rodzinny weekendowy, pełen atrakcji wyjazd pod hasłem „dla każdego coś fajnego” 😉 i mam nadzieję, że każdy uszczknął w nim coś dla siebie. 🙂

Weekend krótki, szczególnie gdy droga daleka, a dla najmłodszego członka naszej rodziny – mojego wnusia – najdalsza w jego życiu. Wymyśliłem, że w piątek po pracy ruszymy na drugi koniec Polski zatrzymując się na nocleg w znajomym miejscu. Na 710 kilometrze Wisły w Ciechocinku. Przez pewne perypetie w trasie, na miejsce noclegu dojeżdżamy akurat gdy zapada zmierzch i co jeszcze gorsze zaczyna padać deszcz. Wnuk zdążył akurat zasnąć, rozbijamy zatem szybko namioty w deszczu by szybko się w nich schować i przetrwać do rana. Na szczęście udaje się , bo i deszcz ustaje i ranek nadchodzi bez większych niespodzianek. Nawet Wisłę widać po wyjściu z namiotu, co nie jest tak oczywiste. Wciąż pamiętam mgłę z ubiegłorocznej wyprawy. Szybkie śniadanko i jedziemy na krótki spacer po Ciechocinku. Pogoda coraz lepsza więc po dziesiątej ruszamy w dalszą drogę. Kierunek Gdańsk. Miałem nadzieję, że w sobotę jazda będzie łatwiejsza. Myliłem się. Na A1 wielki ruch a po drodze korki i to najgłupsze na jakie można trafić. Ponad 20 minut w korku kulamy się do bramek autostrady, przy których musimy pobrać bilet. Było by to normalne gdyby przy wyjeździe z autostrady trzeba by zapłacić za przejazd, ale od dłuższego czasu nie płaci się za przejazd samochodu osobowego. Dalej jest jeszcze gorzej, aplikacja pokazuje wypadki na drodze i opóźnienie w podróży o kolejne pół godzinki. Zjeżdżam z autostrady by po kilkudziesięciu kilometrach wjechać  do dobrze znajomego tak z kajaka, jak i może bardziej z roweru   Tczewa, akurat na obiad :-). Do Gdańska docieramy o piętnastej i jest to godzina dla całej grupy odpowiednia. Wszyscy mają plany na późne popołudnie i wszyscy plany realizują. Dziadkowie z wnukiem idą pokazać mu Bałtyk , a widząc jego reakcję dochodzę do wniosku, że w poprzednim wcieleniu był żółwiem, wykluł się na plaży i szybko pobiegł do wody ;-). Tego dnia wodę tylko pooglądałem i zmoczyłem w niej dłonie. Czekam na jutro.  Poniżej kilka fotek z Ciechocinka, Tczewa i Gdańska

 

Niedziela zaczęła się pięknie, dlatego już przed dziesiątą meldujemy się w progach najstarszego  trójmiejskiego klubu wodnego, działający nieprzerwanie od 1947 roku. Tam od Kolegi z naszych młodzieńczych kajakarskich lat dostaję kajak  (dziękuję Przemo) i z ojcem mego wnuka ruszamy na wycieczkę po Gdańsku. Najpierw na Motławę by zobaczyć Bastion Żubr. Tam sporo rzęsy wodnej, dlatego płyniemy Motławą kawałeczek dalej w stronę ujścia Raduni, zawracając jednak już pod pierwszym mostkiem łączącym ulicę Przybrzeżną z Olszyńską. Spotykamy rodzinkę łabędzi i całą grupę kajakarzy którzy najpewniej popłynęli za nami, albo według wskazówek Przemka, który odradzał płynięcie Opływem Motławy z powodu zarośnięcia rzęsą i zamkniętych wrót przy ulicy Elbląskiej.

Tak zielono

Ja jednak postanawiam spróbować pokonać zaplanowany wcześniej szlak, czyli pętlę przez Opływ Motławy i dalej jak w tytułem tej opowieści. Rzęsa nieco rzadsza niż ta na powyższej fotce więc płyniemy w kierunku Martwej Wisły. Po ponad dwóch kilometrach opływu i czterech całej dzisiejszej wycieczki, pojawiają się zamknięte wrota za którymi, nieco ponad pięćset metrów już bez rzęsistej wody doprowadzi nas do Martwej Wisły.

No i zamknięte wrota

Decyzja jedna. Przenosimy, a to przenoszenie prowadzi przez czteropasmową ulicę Elbląską. Trochę kicha, ale do przejścia dla pieszych tak po lewej jak i po prawej stronie jest więcej niż sto metrów, zatem bieg i udaje się. Schodzimy szybko na wodę i już po dwustu metrach, jeszcze przed mostem na ulicy Mostek, pojawiają się przycumowane większe jednostki pływające, czyli przeszkód już być nie powinno.

Takie jednostki

Uciecha z faktu, że już bez przeszkód trwa jedynie do Martwej Wisły. Tu już nie przelewki. Fale od wiatru, fale od przepływających co i rusz szybkich pływadeł, powoduje że nasz stabilny i dosyć wysoki kajak (Vista) co jakiś czas bywa zalewany wodą. Mój załogant dziś debiutuje na kajaku, więc w tych warunkach raczej nie najlepiej się bawi. Szybko zatem pokonujemy ten trudny kilometr podziwiając naprawdę duże jednostki  przycumowane wzdłuż Nabrzeża Kesonowego i przy skrzyżowaniu wód, za Polskim Hakiem, naprzeciw wyspy Ostrów wpływamy na Motławę obierając kierunek Śródmieście. No ta bene, wcześniej miałem w planie opłynąć także Ostrów, ale zastane warunki i może bardziej zakazy wpływania tam kajaków, sprawiły że odbiliśmy w lewo.

Takie jednostki na Martwej Wiśle

Po skręcie mimo wzmożonego ruchu jednostek turystycznych, buja nas mniej więc spokojnie płyniemy w stronę starej Karuzeli Gdańskiej, gdzie czeka na mnie żona z butlą mineralnej, którą zapomniałem zabrać. W samą porę bo czuję już prawie odwodnienie. Po uzupełnieniu płynów znowu skręcamy w lewo, tak by na spokojnie Kanałem na Stępce opłynąć wyspę Ołowiankę podziwiając położony na niej, ogromny Diabelski Młyn (AmberSky Koło Widokowe)

Gdańsk wyspa Ołowianka i Diabelski Młyn

Gdy wróciliśmy na Motławę zauważam mostek, za którym jest jakiś kanał którym jeszcze nie płynąłem. To Kanał Raduni. Wpływamy pod mostem Wapienniczym w kanał biegnący obok ładnie prezentującego się budynku restauracji Vidokowa, a dalej prawie jak w Wenecji ;-). Blisko kilometr płyniemy obok różnych budynków i pod coraz bardziej wyczuwalny nurt, aż przed rozwidlenie z Małym Młynem gdzie jest już zbyt płytko by płynąć dwójką. Przez chwilę dopada nas opad deszczu który przeczekujemy pod drzewem, a po którym nie ma już śladu po naszym nawrocie :-). Dziesięć minut i znów jesteśmy na Motławie dostrzegając jeszcze postawiony tuż obok Vidokowej, pomnik Rotmistrza Witolda Pileckiego. Skręcamy w prawo, i dopływając do Starego Żurawia Portowego odbijamy w lewo by obok Narodowego Muzeum Morskiego wpłynąć na Nową Motławę, by tą po kilometrze płynięcia wzdłuż pięknych zabudowań i straganów „Jarmarku Dominikańskiego” skręcić w prawo w Starą Motławę.

Na zakręcie na Starą Motławę.

Pozostało blisko trzysta metrów do ostatniego zakrętu, za którym kolejne dwieście i jesteśmy  z powrotem pod Żabim Krukiem. Dziękujemy bardzo za kajaczek , trzy godziny podczas których pokonaliśmy prawie piętnaście kilometrów szybko nam minęły, przed nami długa jazda do domu, a za nami widoki bardzo wielu ludzi odwiedzających dziś miasto Gdańsk 🙂

                                                                                           Takie były tabuny na mostkach

Poniżej galeria a pod nią filmik z trasy.