A zaczęło się to w 1983 roku na wczasowej Krutyni wraz z ludźmi z przyzakładowego klubu kajakowego Fabud Siemianowice Śląskie. Płynęliśmy pomiędzy PTTK-owskimi stanicami kajakowymi z dobytkiem w drewnianych-dykciakowych kajakach. Spływ prawie dwu tygodniowy. To dopiero początki więc marne (ilościowo i jakościowo)pamiątki foto 🙁
Ekipa z którą zaliczyłem pierwszy spływ
Prosto z Krutyni przejechałem wraz z kilkoma współklubowiczami (w tym moją mamą, z którą wspólnie zaczęliśmy tą przygodę) na Centralny Spływ Kajakowy – Iławką-Drwęcą-Wisłą. Tutaj nie musieliśmy już wozić dobytku w kajakach (tym razem składakach) i nocowaliśmy w namiotach. Pamiętam jak bardzo bolały mnie nie przyzwyczajone do pewnych ruchów ręce. Kolejne dwa tygodnie więc nieźle- blisko miesiąc inauguracji kajakarstwa zakończone prawie 400 kilometrowym licznikiem przepłyniętych kilometrów:)
a w takim składzie ukończyliśmy w Toruniu spływ który już bez nas popłynął dalej do Chełmna.
Minęły dwa tygodnie i pojechaliśmy na klubowy spływ (w zamiarze szlakiem Soły a tylko) po jeziorze Żywieckim. Te dwa tygodnie odpoczynku wpłynęły na mnie tak regeneracyjnie, poczułem w łapkach taką moc, że poprosiłem mamę by nie wiosłowała a sam machałem jak natchniony, wyprzedzając wszystkich współspływowiczów i dopływając jako pierwszy kajak na miejsce biwaku. Tutaj czekała na nas niespodzianka: wodniacki chrzest 🙂
były diobły i inne takie i owakie 🙂
…które między innymi troszkę mnie pociorały po glebie 🙂
To było ostatnie pływanie roku 1983 a mój licznik wyniósł 407 km. Na wodzie spędziłem 30 dni.
moja mapka po 1983 wyglądała tak
ROK 1984
Zaczęliśmy go w maju na XVI OSK Skawą z Zembrzyc do Zatoru. Płynęliśmy składakiem.
…a tak wyglądał biwak w Czartaku
Już tydzień później pojechaliśmy na III Wojewódzki Spływ Kajakowy z Bobrów do Sieradza (w naszym przypadku do Burzenina) rzeką Wartą
ekipa Fabudu przed startem w Bobrach i… Kowboj zaczyna być Kowbojem 🙂
Mijają kolejne dwa miesiące i w lipcu jedziemy na dwutygodniowy wczasowy spływ od stanicy do stanicy tym razem Czarną Hańczą.
ekipa w stanicy Frącki
zabawa na trasie spływu
mama w kajaku już sama, ja – niecierpliwy pobiegłem zobaczyć śluzę 🙂
Kolejnym spływem w tym roku była wrześniowa klubowa Brda od Nowej Brdy do Bydgoszczy. Spływ który bardzo mi się podobał, płynąłem z początku jako bagażowy składaną dwójką pełną bagaży bo przez kolejne dwa dni dojeżdżała do nas reszta ekipy by w efekcie końcowym było nas pięcioro :). Wrzesień , pełno grzybów i nasz Prezes Edek Dacko który na każde śniadanie donosił świeżo zebrane grzybki, nawet w samej Bydgoszczy 🙂 (fotek brak) , ale sama rzeka pozostała dla mnie jedną z najładniejszych po jakich pływałem.
Prosto z Brdy pojechaliśmy na MSK Złote Liście o którym wiele słyszałem i przekonałem się że w opowieściach nie było zbyt dużo przesady. Radunia na składaku z własną mamą to niezła szkoła przetrwania 😉 . Z chyba jedną kąpielą spowodowaną poślizgiem z drzewa udało się pokonać rzekę. Tym zwycięstwem zakończyłem jednocześnie pływanie w 1984 roku. Tegoroczny wynik to 638 km. – ogólnie 1045 km. Na wodzie 37 dni.
aktualny wygląd mapki
ROK 1985
Ten rok zaczęliśmy od MSK na Sanie z Sanoka do Przemyśla, z którego po 30 latach (gdy to piszę) jakoś nic nie pamiętam 🙁 Po powrocie ze wschodnich rubieży naszego kraju, już po tygodniu pojechaliśmy na zachód , a konkretnie do Lwówka Śląskiego na Bóbr. Fajny spływ przyjemną , aczkolwiek wymagającą górskowatą rzeczką. Był to rok w którym jeszcze mocno propagowana była przyjaźń polsko-radziecka , a zachodnie rubieże naszego kraju były mocno obsadzone „zaprzyjaźnioną” armią radziecką. Na każdym biwaku mięliśmy odwiedziny ruskich przywożących nam puszkowy chleb, słodki czaj i inne rarytasy które na ten czas były w Polsce trudno osiągalne. Bóbr mi się spodobał , w ciągu czterech dni dopłynęliśmy do Żagania (101 km.)
Kolejny wolny tydzień i znowu na Skawę , tym razem z odwołanym drugim etapem z powodu stanu powodziowego który to stan rzeki powiększał się z godziny na godzinę, po intensywnych opadach deszczu. Już pierwszy etap przyniósł niektórym uczestnikom wiele nieplanowanych przeżyć, a wszystkim podniósł poziom adrenaliny na maksymalną wysokość…
Po Skawie tydzień przerwy i kolejny wyjazd na Wojewódzką Wartę. Tym razem jeszcze krócej niż rok wcześniej, bo tylko do Krzeczowa. Maj był obfity w pływanie, tak więc nastąpiła dłuższa przerwa, aż do wakacji gdzie w lipcu z częścią Fabudowskiej ekipy wyjechałem na stacjonarno-spływowe wczasy pod namiotem z własną pyszną wyżerką na którą składały się codzienne swojskie zupki i wyroby ze świniobicia mniam. Ostatnim punktem tego wyjazdu było spłynięcie rzeczką Piławą od jeziora Komorze do Dobrzycy. Jak się po latach okazało, byłem bardzo blisko terenów zakazanych- zajętych przez ruskich „przyjaciół” – koło Bornego Sulinowa – mieściny nie istniejącej na mapie Polski. Wracając pociągiem z tej imprezy, już zapisuję się na przyszłoroczne wydanie bez względu gdzie się odbędzie, tak było fajnie.
Ostatni weekend wakacji jedziemy na klubowy spływ Liswartą z Krzepic do Wąsosza nad Wartą. Letnia przyjemna wycieczka. Dwa tygodnie później kończę sezon na Warcie, na VII OSK „Górników”. To był wrzesień. Bilans tego roku to 486 kilometrów a od początku pływania 1531, na wodzie 24 dni i poniżej mapka
ROK 1986
Pływanko w tym roku zaczynam tak jak rok wcześniej-na Sanie z Sanoka do Przemyśla. Pogoda jak na początek maja iście letnia, pamiętam że musiałem osłaniać dłonie skarpetkami (nie miałem rękawiczek), bo słońce by je spaliło. Z niczym nie skojarzyliśmy tak upalnej pogody zwarzywszy, że rok wcześniej wpływając do Przemyśla przywitał nas opad śniegu… Jakiś czas później wyszło na jaw, że w niedalekim Czarnobylu na Ukrainie nastąpiła awaria atomowej elektro- wni, która zmusiła do ewakuacji ponad 150 tysięcy ludzi mieszkających w okolicach feralnej elektrowni 😥 Dwa tygodnie przerwy i już prawie standard – OSK Skawą
…a na biwaku w Czartaku tylko jedzą i jedzą 🙂
…Później kolejny tydzień przerwy i coroczny Wojewódzki spływ po Warcie. Pierwsza kabina z młodszym kolegą na składaku który to dość mocno się poskładał , poodpadały nawet łącznikowe klamry 😳 . W tym roku znowu nie dopłynąłem do Sieradza, a tylko do Krzeczowa. Tym razem jednak moje skrócenie spływu miało swój usprawiedliwiony powód: trzy lata pływania pozwoliły zawrzeć kilka ciekawych znajomości wśród innych okolicznych klubów kajakowych i właśnie z jednym z nich – „Odys”przy KWK Dymitrow z Bytomia praktycznie prosto z Warty wyjeżdżam na MSKnD. Kultowy dla mnie kolejny spływ o którym wiele słyszałem. Upalne trzy dni na Warcie skłoniły mnie do tego, by nie zabierać ze sobą zbyt wiele ciuchów, bo po co dźwigać skoro jest tak cieplutko. Taka logika myślenia została mi szybko wyperswadowana przez padający od pierwszego dnia spływu deszcz 😥 Dunajec zrobił na mnie piorunujące wrażenie i nie zepsuło go ani to, że co rano musiałem ubierać się we wczorajsze mokre ciuchy, ani to że zaufano mi rekomendując mnie jako odpowiedzialnego młodego człowieka, z którym może popłynąć na plastikowej dwójce (mało opływana) córka prezeski gościnnego klubu, ani to że prawie co wieczór głoszono komunikaty by kajaki wynosić wyżej brzegu, gdyż stan wody się podnosi. Płynąc przełom miałem zadarty ku górze nos i gapiłem się na szczyty wąwozu pomiędzy którym przyszło nam płynąć. Nawet kapiące na twarz krople deszczu nie spłukały moich fantastycznych doznań… i tylko żal , że nie mam z tego pierwszego swojego Dunajca żadnej fotki 🙁
Do wakacji już zero pływania, a na wakacje (w sierpniu) wyjeżdżam z ekipą na spływ na który zapisałem się już rok temu 😀 . W pociągu dowiaduję się że wprawdzie stacjonarka będzie tak jak rok temu, w ładnym miejscu nad jeziorem z wyrobami ze świniobicia, będzie się można przepłynąć na nartach wodnych i popływać na składaku, bo dwa zabieramy, ale tygodniowego spływu nie mamy w planie, gdyż główny organizator wyjazdu jest po operacji i musi na siebie uważać… No cóż trudno. Korzystam z pierwszego tygodnia – udaje mi się przepłynąć po raz pierwszy na nartach i do tego są to narty wodne, udaje się troszkę popływać na składaku z wiosłami a nawet z żaglem. Jednego wieczoru nie świadom tego że kłusuję, wyławiam z jednej zatoczki do której wiatr wepchnął wszystkie pupy- styropiany z dopiętymi linkami kilkanaście węgorzy. Komuś podebrałem jakiś zarobek. U nas zostały uwędzone i zjedzone :). Cały ten tydzień wierciłem również dziurę w brzuchu mojemu organizatorowi, że ja bezwzględnie chcę popłynąć. Nie ważne sam czy w grupie, jestem już przecież dorosły 😉 dwa miesiące temu skończyłem osiemnastkę 😛 .Wiercenie przyniosło dobry skutek, pewnego dnia po wspólnym, jak zwykle- pysznym obiadku zostałem wywieziony do Czaplinka nad jezioro Drawsko. Dostałem na drogę mapkę Drawy ( starą- bez śladu poligonu) i około 16.30 ruszyłem na mój pierwszy solowy spływ i to na Drawę. Mój sprzęt to: kajak składany Neptun, trzyosobowy ciężki brezentowy namiot typu Warta, własnej roboty wózek służący bardziej do transportu złożonego kajaka, masę wyrobów ze świniobicia, cukier, ziemniaki i inny prowiant, a do nawigacji stare mapki samochodowe trzech województw o skali 1:500000 mapka od Mariana K. i kupą chęci na przeżycie nowej przygody…
Tego dnia udało mi się spłynąć z Drawska i przez jeziora Rzepowskie i Krosino Drawą pod sam Złocieniec, było już sporo po dwudziestej pierwszej, brzegi porośnięte wysokimi na 1,5 metra trzcinami, tak więc dojrzawszy jedyne miejsce mieszczące mój namiot i kajak zabiwakowałem. Jak się nazajutrz okazało około kilometra przed Złocienieckim polem namiotowym 🙂 Tej nocy padało , a i w dzień pogoda mnie nie rozpieszczała. Wystartowałem około jedenastej by po około ośmiu godzinach wiosłowania na przemian w deszczu i słońcu dopłynąć do fajnego brzegu jeziora Lubie na którym postanowiłem dziś zamieszkać. Pogoda się ustabilizowała, mogłem zaobserwować ładny zachód słońca. Dzień3: Startuję o 11,30 (dziś nie wiem czemu tak późno wtedy wypływałem?) , a już po godzinie zatrzymuję się przy plaży mocno oblężonej przez opalające się panie, panów i dzieci. Udaję się do przy plażowej wiaty z plastikową bańką na wodę i pieczątkę do książeczki kajakowej. Wodę dostaję, pieczątki niestety nie. Miły pan informuje mnie że to nie jest miejscowość Karwice widniejąca na mojej mapie od Mariana, a tylko ośrodek wojskowy i dla mojej wiadomości to i tak za daleko już nie popłynę gdyż tam dalej jest poligon i na pewno zostanę cofnięty 🙁 . Lekko zdołowany tą informacją wracam do kajaka, spostrzegając kątem oka ładny taki ala zameczek. Z czasem dowiaduję się że jest to letnia rezydencja generała Jaruzelskiego. Myślę co robić, może zawrócić i płynąć z powrotem do Czaplinka i spróbować dotrzeć do „swoich” (nie ma jeszcze komórek, ani innego kontaktu), ale oni jutro wyruszają do domu- na Śląsk. Kicha… Postanawiam zaryzykować i popłynąć w stronę poligonu. Najwyżej zagadam, użyję bezsprzecznego uroku osobistego 😉 , i ponegocjuję o możliwości przerzucenia mnie przez teren poligonu. Ruszam. Po niecałej godzince dopływam do mostu z napisem: „POLIGON WOJSKOWY, WSTĘP WZBRONIONY, PRZEBYWANIE GROZI ŚMIERCIĄ”. Niestety w wartowniczej budce nie spotykam nikogo z kim mogę ponegocjować na jakikolwiek temat… Według mojej mapy trzech województw obliczam że do następnego cywilnego mostu mam około 20 km. Ruszam w poligon o 13,30. Godzinę później widzę dwóch ludzi, ale nawzajem się nie zauważamy. Po kolejnej godzinie przepłynąłem pod mostem wojskowym, miniona trasa była dość wymagająca, szczególnie dla składaka. Było trochę drzew. Mijam jeziora – Wielkie i Małe Dębno i około 16,30 spostrzegam most po którym przejeżdża jakiś traktor, później maluch. Uspokajam się że dotarłem do „cywila” i podpływam do mostu , a tu… Napisy jak na poprzednim a dodatkowo : „POLIGON WOJSKOWY. STÓJ!!! DALSZY SPŁYW WZBRONIONY!!!” No to git :). Tuż za mostem spotykam grupę ze Szczecina pakującą się właśnie do żuka. Na pytanie czy można się z nimi zabrać- nie mają już czasu i miejsca, na pytanie kierownika co mi radzi- nic mi nie radzi, ale ilekroć płynął sam nie z grupą to zawsze płyną. Wiem przynajmniej ile jeszcze zostało mi poligonu…Szczecinianie odjechali , ja popłynąłem dalej: przez jezioro Zły Łęk o osiemnastej dopłynąłem rozwidlenia Drawy z Prostynią ,a napotkani wędkarze doradzili mi by płynąć Prostynią. Czterdzieści minut później dotarłem do elektrowni i około stu metrowej przenoski. Ciężko było, musiałem rozpakować cały kajak. Cała operacja przenoskowa zajęła mi godzinę. 19,45 znowu płynę. Mam załączone radyjko tranzystorowe, jest 10 po dwudziestej , w radio nastrojowa piosenka zespołu Clannad- Robin Hood, a ja chyba powoli wypływam z poligonu. Rzeka zaczyna parować, a gdzieniegdzie słychać nawet świerszcze. Wcześniej przez cały poligonowy odcinek nie było ani ruchu gałęzi, ani głosu ptaka- absolutna cisza- cisza przed burzą? O 20,40 dopływam do mostu z tabliczką: „Teren wojskowy, organizowanie biwaków zabronione. Spływy od jeziora Lubie do miejscowości Prostynia zabronione pod odpowiedzialnością karną”. No cóż trzeba machać dalej. Na szczęście dwadzieścia minut później dopłynąłem do mostu kolejowego i drogowego ówczesnej drogi T-81. W tym miejscu przebiegała granica województw gorzowskiego z koszalińskim. Rozbiłem się na przydrożnym parkingu. Byłem tak zmęczony, że nie zdołałem ukroić sobie swojskiej szynki do chleba. Sucha kromka na kolację i lulu. Dopiero po przebudzeniu wyskoczyłem z namiotu z okrzykiem „HURRRA, przepłynąłem poligon” 😛 . Spokojny i wyluzowany wypłynąłem po dziesiątej, by po kilkunastu minutach dopłynąć do lewego dopływu Drawy a po kolejnych kilku spotkać grupkę kajakarzy, tych samych którzy to wczoraj nie mieli miejsca w żuku i nie wiedzieli jeszcze sami gdzie jadą. Kwadrans po południu wpływam na jezioro Drawno, mijam jakiś obóz sportowy, kolesie w kimonach grają w nogę, pół godzinki później mijam Drawno. Płynę fajną rzeczką (dziś przyrównuję ją bez mała do Raduni), z dosyć już zagospodarowanymi , choć wysokimi brzegami. Sporo ludzi na miejscach biwakowych i ja postanawiam o 21,20 na takowym się zatrzymać. Nocka minęła spokojnie i przez nikogo niepokojony o 10,30 ruszyłem w dalszą podróż piękną Drawą. Po przeciągnięciu kajaka przez kamienisty wodospadzik, dopłynąłem do elektrowni obok której przenoska to co najmniej 200 metrów. Był na szczęście gość wypożyczający wózek kajakowy, spotkana grupa moich rówieśników za przyzwoleniem swego wychowawcy, sprawnie pozwoliła mi pokonać tą przeszkodę tak by tuż po trzynastej dopłynąć do Osieczna. Ludzie których poznałem na przenosce, właśnie tutaj mieli zaplanowany biwak, tak więc zostałem z nimi kilka chwil opowiadając o mojej samotnej wyprawie, uzupełniłem zapasy pieczywa i wody i przed czternastą ruszyłem w dalszą drogę. Około siedemnastej dopłynąłem do mostu kolejowego, gdzie czekał dziadek z furmanką oferujący podwózkę do dworca w Krzyżu za nie małe pieniążki. Popłynąłem więc dalej- do mostu drogowego, a tam zastałem trójkę kajakarzy z Zabrza, kończących składanie swego sprzętu. Dogadałem się o wspólnej podwózce do dworca i w czasie gdy jeden z nich załatwił traktor, ja zdążyłem złożyć tylko worek ze szkieletem dłużycy. Przyjechał traktor z przyczepą do przewozu siana- taką drutowaną , zapakowaliśmy się na nią, Zabrzanie z bagażami, ja z całym majdanem luzem. Wyrzucono nas przy dworcowych schodach , moi nowi znajomi pobiegli bo za kilka minut mieli pociąg, a ja zacząłem się powoli pakować by mieć jak najmniej bagażu.
Można powiedzieć, że drugi etap wycieczki wakacyjnej już za mną (1-stacjonarka; 2- spływ), teraz pora na trzeci- ostatni etap: powrót stopem do domu. Jako , że miałem zamiar odesłać kajak koleją, a on był mokry musiałem go wysuszyć, był wieczór więc dziś to się nie uda :(. Na wprost dworcowych schodów jest brama do kamienicy przy której na ławeczce przesiaduję babcie z dziadkami obserwując od godziny moje krzątanie się z bambetlami. Idę na całość, pytam dziadziusiów czy mogę rozbić namiot na placu w ich kamienicy. Nie ma oporów. Wywołuję niezłą sensację wśród tutejszych dzieciaków, ale ogólnie wielki pozytyw. Do dziś utkwiło mi w pamięci pytanie małej dziewczynki: ” czy Pan jest podróżnikiem?” hmmm, no wygląda na to , że od tego wyjazdu chyba tak 🙂 . Udaje mi się jeszcze na tym podwórku odsprzedać posiadany cukier i ziemniaki,a rano dzieciaki przychodzą z ciepłą herbatką pomagając mi zataszczyć dwa wory z kajakiem do okienka bagażowego. Waga tych worów to 66 kg. Masakra. Zarzucam na plecy plecak i 10 kilogramowy namiot i ruszam w drogę na południe. Z wieloma przygodami i perypetiami następnego dnia wieczorem docieram do domu. Kajak odbieram następnego dnia 🙂
…i tylko fotek brak… 😥
Ostatni weekend wakacji to XX OSK Trzech Zapór, na Sole. Spływ jak zawsze ok. z Żywca do Oświęcimia, a w Oświęcimiu zostaję spisany przez ówczesną milicję za siedzenie na ławce w wojskowych spodniach moro. Sprawia trafia do kolegium i po dwóch rozprawach , miejskiej i wojewódzkiej zostaje ukarany wysoką grzywną 🙁
Pierwszy tydzień września to po raz kolejny OSK Górników na Warcie z Działoszyna do Krzeczowa. Pierwszy raz płynę na szklaku- jedynce zajmując III miejsce w klasyfikacji indywidualnej, głównie za wyścig 😆
Rok 1986 w kajaku kończę na Złotych Liściach- na Raduni. Płynąłem sam na dwójce i było sympatycznie. Mój wyjazd stał do ostatniej chwili pod wielkim znakiem zapytania. Brak zgody na urlop, w dniu wyjazdu „niestety” rozchorowałem się i zdążyłem wyjechać…:) , dobijają w tym roku do 636 km. w 25 dni (od początku 2167 km.)
i mapka
ROK 1987
Rozpoczynam jak w latach poprzednich, na MSK Sanem. Postanowiłem od tego spływu wykorzystać mój pierwszy trzytygodniowy urlop (po ubiegłorocznych wakacjach rozpocząłem pracę zawodową) i pojeździć na różne spływy. Młody człowiek, bez urlopowego doświadczenia, ale opatrzność nade mną czuwała. Już na drugi dzień grając z chłopakami w nogę przewracam się , upadając dłonią na jakiś kamol. Ręka puchnie, lekarka spływowa wysyła mnie na prześwietlenie, ale nie mam czym się dostać. Dopływam do mety spływu, ochrzaniany przez lekarkę i dopiero po powrocie do domu , w poniedziałek udaję się do szpitala. Werdykt: złamany kciuk- do gipsu na 6 tygodni… Nie tracę ani dnia mojego urlopu i już we wtorek siedzę w nocnym pociągu do Lwówka Śląskiego. Popłynę znowu Bobrem na składaku, z młodszym kolegą Bogdanem, tym z którym rok wcześniej składak poskładał nam się na Warcie… Bóbr to dość wymagająca rzeczka, a my jej wymaganiom nie sprostaliśmy już pierwszego dnia. Była kabina. Gips troszkę zmiękł. Następne etapy były już ok. Biwaczki i organizacja również bardzo fajna…
polsko-niemieckie życie biwakowe …
Na jednym z biwaków zorganizowano slalom kajakowy, na który – korzystając z dostępu do fajnych niemieckich jedynek, natychmiast się zapisałem. Niestety płynięcie Bobrem pod prąd moim plastikowym składanym wiosełkiem było nie najlepszym pomysłem. Przy nawrocie kabina i z mojego gipsu pozostał właściwie już tylko bandaż 😕
tak się zakończył mój slalom 🙁
Powrót do domu był trudny, trudniejszy jednak powrót do lekarza z bandażem zamiast gipsu. Kolejny gips bez zdejmowania resztek starego i ostrzeżenie, ze jeszcze raz taki numer i mogę leczyć się sam.
Wytrzymałem w domu pięć dni i jazda na OSK Skawą. Byłem ostrożny więc wszystko dobrze się skończyło. Kilka dni później wraz z „Kretem” Jastrzębie pojechałem na nową rzeczkę – była to Prosna w swoim XXI OSK. Płynęliśmy z Kościelnej Wsi do Warty i Wartą do Czeszewa. Już po czterech dniach byłem z powrotem nad Wartą na Wojewódzkim SK. w Bobrach. Przydzielono mi partnerkę i jakoś się popłynęło 🙂
tak się popłynęło
…długie pogodne wieczory i…
…poranne problemy ze wstawaniem 🙂
W tym roku zapłynęliśmy najdalej, bo do Osjakowa.
Miałem już coraz więcej znajomych wśród kajakowej braci , tak więc pojawił się pomysł spłynięcia całego Tygodnia Dzikich Wód a przedtem Dolnego Dunajca. Jako , że nie bardzo było jak się dostać do miejsca startu, wymyśliłem ,że pojedziemy z kolegą do Nowego Sącza. Kimniemy kilka godzinek nad rzeką i spłyniemy o czwartej rano do miejsca rozpoczęcia spływu (około 22 km.). Plan był dobry, dopłynęliśmy do okolic miejsca startu punktualnie z tym że źle odczytany regulamin sprawił to że byliśmy punkyualnie, ale 24 godziny przed godziną startu 👿 na miejscu nikogo, ani żadnej wiadomości. Wkurzeni i znudzeni szwędaliśmy się po głównej ulicy bez pomysłu co robić dalej. Po południu ukazał nam się autobus- poczciwy „ogórek” w którym jak się okazało jechali ludzie na spływ , a wśród nich jeden mój dobry znajomy – Rysiek K. z Krakowa, który nas dojrzał i poprosił kierowcę by nas zabrać. Od tej pory wszystko poszło już świetnie mimo tego, że jak się okazało do naszego składanego neptuna zapomniałem zabrać dmuchanych kich 👿 Dolny Dunajec udało się przepłynąć…
Dzięki Ryśkowi fotka jest 🙂
…Poprad też , a na Dunajec Rysiek obiecał nam dowieźć swoje kichy (On nie mógł zostać na Popradzie). Przywiózł i całe szczęście, bo już na pierwszym etapie Dunajca wpłynęła w nasz bok rozpędzona ścigająca się plastikowa dwójka. Kichy zamortyzowały uderzenie, gdyby ich nie było… 😐 .
taki biwak nad Dunajcem
Po Dunajcu pięć dni w domu i ruszam w jeden z dłuższych wyjazdów po różnych rzekach. Zaczynam tygodniowy XII OSK Wdą z Lipusza do Błędna- z Bytomskim Dymitrowem gdzie załapuję się nawet do obsługi Neptuna i Prozerpiny podczas chrztu nowych adeptów kajakarstwa
Na jednym z biwaków rozegrano konkurencję przeciągania liny przez szerokość Wdy.
Wygrała drużyna która nie dała się wciągnąć do rzeki- nasza drużyna 🙂
zwycięska drużyna 🙂
Z Wdy musiałem zerwać się dzień przed końcem, by tracąc pierwszy etap kolejnego spływu, którym był IX OSK Gwdą, móc się w niedzielę rano zameldować na jego drugim etapie. Tym razem popłynąłem z klubem „Przeszkoda” z Piły. Wielu rówieśników, fajna atmosfera i nowa traska- z Gwdy Wielkiej do Krępska.
na jednym z biwaczków nad Gwdą.
Z Gwdy musiałem również zerwać się dzień przed końcem, by następnego dnia być na starcie XXI OSK „Regą do Morza” z Łobeza do Mrzeżyna. Fajna , lecz trochę zadrzewiona rzeczka. Były na spływie różne imprezy:
tu atak piracki na komandora i spływowiczów
…a tutaj spływ przebierańców…
i po przebierankach- ja pirat i moja branka (siostra Ryśka-Agata)
Po zakończeniu spływu w nadbałtyckim Mrzeżynie, chciałem pożyczyć od Ryśka jego kajak by spłynąć samotnie zaplanowaną rzeczkę – Wkrę. Niestety nasza znajomość nie była jeszcze tak zażyłą, by zechciał mi pożyczyć swojego składaka. Spędziłem dwie nocki w podróży, pierwszą na Śląsk po kajak, a drugą już z kajakiem do Działdowa. Na Wkrę. Miałem więc dzień bez kajakowania, ale już następny dzień (a było to święto 22 lipca) zacząłem spływ. Okazało się że ze stacji PKP było dość daleko do rzeki, na szczęście udało mi się pożyczyć wózeczek i zawieźć cały majdan nad rzekę. Porzuciłem wszystko w wysokiej trawie i bieg z wózkiem na stację i znów nad rzekę. Na szczęście nic nie odpłynęło 😉 . Wkra okazała się przyjemną i ciekawą rzeczką , a czas który mi pozostał do końca urlopu, pozwolił mi jeszcze poznać nieznany odcinek Wisły. Dopłynąłem do Torunia spotykając znajomy klub „Żubr” z Czechowic Dziedzic. Dzięki temu mogłem spokojnie zataszczyć część bagaży, zostawiając je pod opieką dyżurnego ruchu i wrócić do Żubrów po drugą część. Udało się wepchnąć w pociąg i wieczorem dojechałem do Katowic. Moje połączenie urlopowo- L czterowe trwało trzy miesiące. Trochę popływałem 🙂 . Po dwóch tygodniach popłynąłem z własnym klubem na znaną już Prosnę z Jastrzębnik do Chocza, po kolejnych dwóch tygodniach na „Trzy Zapory”, a już trzy dni później na kolejną nową rzeczkę- Rawkę na której odbył się XI OSK. Płynęliśmy z Nowego Dworu do Bolimowa po dosyć zadrzewionej rzeczce. Odbył również krótki wyścig , w którym zająłem IV miejsce nagrodzone dyplomem.
rozpoczęcie spływu
koncentracja przed wyścigiem 🙂
i sam wyścig
i chwalę się dyplomem przed odjazdem do domku 🙂
W domu pobyłem niecałe dwa tygodnie i wyjechałem na IX OSK Górników Wartą z Działoszyna do Krzeczowa, spływ dla mnie bardzo udany, ponieważ po raz pierwszy stanąłem na najwyższym stopniu podium, wyprzedzając osoby które były dla mnie wzorcem, a które wywodziły się z legendarnego klubu „Orzeł” z Bydgoszczy. Fotek brak 🙁 Kolejna dwutygodniowa przerwa i wyjazd na „Złote Liście” – płynę jak co roku Radunią. Tydzień później jestem Rawce u Skierki na ich „Opadających Liściach” Ostatnie pływanie tego roku to trzydniowy spływ czteroosobowy Wartą z namiotami i sprzętem od Częstochowy do jak najdalej się da…w połowie listopada. Płynę ja z Ryśkiem K. i Wiesiek W. z Ewą K. Tu moja ksywka kowboj zmienia się na „Młody” bo moi kompani to mniej więcej rówieśnicy, ale moich rodziców 🙂
Biwaczek po pierwszym etapie za Częstochową. To tutaj nieświadomy piłem herbatkę-Warciankę bo skończyła nam się woda 🙂
tegoroczny bilans to 86 dni i 1753 km, a od początku pływania 3920 km. No i poniżej mapka:
ROK 1988
Tu będzie dużo wspomnień, bo do czasów obecnych był to jeden z najlepszych moich sezonów na wodzie. Zacząłem go 29 stycznia na kontynuacji Warty- z Działoszyna do Konopnicy. Miało być dalej, ale brawura i nie podejrzenie przeszkody (bo mieliśmy tak dobrą średnią, że szkoda było ją tracić), spowodowało rozerwanie powłoki składaka na kołku na długości blisko pół metra. Od razu poszli na dno (płytkie dno), wyławianie dobytku, nieudana próba rozpalania ogniska z mokrego drzewa, w końcu dotarcie do klubu sportowego w Konopnicy i udostępniony nam pokoik w którym mogliśmy przenocować i troszkę się podsuszyć ratuje nam życie… Nazajutrz rozjeżdżamy się do domów by za miesiąc znowu się spotkać w Konopnicy, naprawić pozostawiony tam kajak i ruszyć dalej w stronę Uniejowa.
pamiątkowa fotka z Konopnicy.
Ja nie czekałem bezczynnie na powrót na Wartę – w dniach 13-14 lutego wziąłem udział w XX OSK Gwdą z Piły do Ujścia.
Otwarcie spływu
fotek z rzeki brak, ale znad okolic rzeki już są 🙂
ekipa klubu „Przeszkoda ” z Piły- tu już w Ujściu
Po czterech dniach pojechałem na kolejny dla mnie kultowy (ze słyszenia) spływ, którym był XXII MZSK u Jerzego Korka na Brdzie.
Kowboj na Brdzie tyłem
Spędzając tak czas, dotrwałem do weekendu z hasłem: Konopnica i powrotem nad Wartę. Był koniec lutego a my z namiotem :). Zastanawialiśmy się ostatnio z Wieśkiem W. w czasie spotkania po 20 latach niewidzenia czy to czasem nie my byliśmy prekursorami zimowego pływania ze sprzętem biwakowym w kajaku? 🙂 Po całonocnej naprawie kajaka ruszyliśmy i dopłynęliśmy w dwa dni do Uniejowa.
to był zimny weekend choć bez śniegu
Poranek był jednak zdecydowanie chłodniejszy…
…na tyle zimny , że można było napisać palcem maczanym w ciepłej herbacie swoją tutejszą ksywkę 🙂
…ale jezioro Jeziorsko nie zamarznięte.
W następny , już marcowy weekend ostatnie nasze spotkanie na Warcie – z Uniejowa do Konina.
Tydzień później zmiana kierunku na północno wschodni i płynę na VII ZSK Narwią z Nowogrodu do Ostrołęki.
Startujemy na Pisie, w tle skansen w Nowogrodzie Łomżyńskim
na drugi dzień, pragnienie było wielkie 🙂
Dwa tygodnie później kolejny kultowy spływ marzeń- „Biała Dama”- w tym roku po PIlicy. Na konkurs piosenki spływowej wymyśliłem nawet swoje słowa do piosenki zespołu Sztywny Pal Azji – „Wieża radości wieża samotności” której refren w moim zamyśle brzmiał tak:
płynę po raz pierwszy tutaj po Pilicy,krajobraz, widoki-wszystko mnie zachwyca
płynę po Pilicy na swoim kajaku, popłyń razem ze mną dziewczyno, chłopaku…
przygotowania do startu w Tarasie
zmarznięte ludziki więc próbuję rozpalić ogień
z Ewą K. na Pilicy
i po etapie :), a po…
…było tańcowanie
Już na Białej Damie utworzyła się Polkolorowska grupa śmiałków pod przewodnictwem Wieśka W., która postanowiła tydzień później ponownie spotkać się w Podklasztorzu i już prywatnie na dziko z namiotami spłynąć dalej Pilicę. Dopłynęliśmy do Nowego Miasta.
…i „Niebieskie Źródła” nad Pilicą
główne zakupy poczynione 🙂
Było fajnie, lecz w nocy zamarzała nam pitna woda w bańkach:) Za miesiąc postanowiliśmy spotkać się jeszcze raz , by skończyć Pilicę i dopłynąć do Mniszewa. W międzyczasie popłynąłem jeszcze na XIV OSK Nidą z Motkowic do Chroberza
jedna fotka z ogniska…
…i jedna z płynięcia.
Powrót na Pilicę…
…tylko po to by ją skończyć przy ostatnim moście 🙂
Cztery dni odpoczynku i jadę na XVIII MSK na Sanie. A tam…
…jeszcze chłodne noce i poranki ale…
dni już cieplejsze i…
…i można się pointegrować lub…
…zrobić sobie fotkę z najbardziej znanym (w XXI wieku) kajakarzem- Olkiem Dobą 🙂
Ugadałem się na tym spływie ze znajomkami ze stolicy, że za tydzień do nich przyjadę i spłyniemy (dla mnie nową) rzeczkę-Świder. Tak się też stało, trasa z Glinianki do Warszawy.
Kolejny tydzień to XX jubileuszowy OSK na Skawie ,gdzie otrzymałem nareszcie odznakę „Miłośnik Rzeki Skawy”.
Po kolejnych dwóch tygodniach płynę z Polkolorem Piaseczno kolejno- Ropę z Szymbarku do Jasła (zaliczam kabinę płynąc etap złamanym wiosłem) poznając tam kolejnego ze znanych-autora wielu przewodników kajakowych-Marka Lityńskiego, Poprad zaliczany do Tygodnia Dzików Wód z Muszyny do Starego Sącza, Czarny Dunajec (w trzynaście jedynek z czego jedenaście ukończyło) z Chochołowa do Nowego Targu i wreszcie Dunajec (XLVII MSKnD) tradycyjnie z Nowego Targu do Nowego Sącza. Dla mnie ten Dunajec był bardzo mocno zapamiętany…
odważni nad Czarnym Dunajcem 🙂
…i wśród tej odważnej trzynastki 🙂
…udzielam się również w załadunku na wyjątkowo pojemnej przyczepie Polkolorowej…
na Dunajcu to i tratwę można zmontować, choć mnie na fotce słabo widać 🙁
Dunajec był dla mnie zapamiętany głównie dlatego, że na ostatnim etapie prowadząc konwersację z miłą kajakarką z innego kajaka, zaliczyłem kabinkę tracąc mój kowbojski atrybut. Mój słynny kapelusz… 🙁 . Tu go widać po raz ostatni
Miałem nawet pomysły by skończyć z kajakowaniem, bo jak tu się odnaleźć bez kapelusza w nowej rzeczywistości, ale w tych myślach przetrwałem ledwo trzy tygodnie, wybierając się pod koniec czerwca do Świnoujścia na III Morski Maraton Kajakowy Karsibór 1988.
Poniżej powrócę jeszcze na Dunajec…
płyniemy przez przełom
za zgodą kierownika grupy można wyjść na wycieczkę w góry 🙂
wspinamy się dzielnie by…
…by móc zrobić sobie taką fotkę- na Sokolicy 🙂
Ekipa (o ile pamiętam zwycięska) Polkoloru po zakończeniu Dunajca
A poniżej fotki z wspomnianego wyżej Karsiboru skąd udało mi się wywieźć puchar za II miejsce w kategorii męskich dwójek. Płynąłem z Irkiem K. ze Szczecina którego (jak ocenili inni) podobno zajechałem na tym wyścigu 🙂
przyjemne popołudnie
wręczają nam puchar- Irek uznał że ja bardziej na niego zasłużyłem 🙂
prawie każdemu coś się dostało 🙂
Trzy tygodnie przerwy i jadę wraz z Ryśkiem K. na tygodniowy III OSK Łupawą. Górską rzeczką tak zimną, że żeby umyć głowę nie chciałem w niej moczyć nawet nóg 🙂 Przepłyniemy od Jasienia do Rowów. Z Adamem K. z Brzegu Dolnego wpadliśmy tam na pomysł przerzutu na maraton po zatoce Puckiej, niestety niedogadanie z „bagażowym” spowodowało to, że nasz bagaż znalazł się nie tam gdzie miał się znaleźć i w konsekwencji nic z tego nie wyszło 👿
taka toaleta 🙂
górska Łupawa
Na tym spływie poznałem się z ekipą z „Motoru” z Andrychowa z ułamkiem której udaje mi się jeszcze widywać głównie na ich „Trzech Zaporach”. Na tym spływie również po raz pierwszy zaistniała nazwa Klubu Kajakowego „Polska Południowa” którą wymyśliliśmy z Ryśkiem K. na potrzeby jakiegoś słabo udanego wyścigu. Tutaj również udało mi się namówić Ryśka na wspólne spłynięcie rzeczki, którą zawsze obserwowałem z mostu kolejowego w Kaletach wracając do domu ze spływów w Północnej Polsce. To była Mała Panew- spływik z historią 🙂 : Do Kalet dojechaliśmy z Ryśkiem w piątkowe późne popołudnie, ja niecierpliwy szybkim krokiem maszerowałem z połową naszych bagaży w stronę mostu nad rzeką. Nie nadążający za mną Rychu krzyczy czy daleko jeszcze ? Odkrzykuję , że nie daleko , bo już czuję rzekę 🙁 Było ją mocno czuć, ponieważ do szerokiej na 2 może 2,5 metra rzeki rurą średnicy 1,5 metra ściek z fabryki celulozy 😡 Nie wpadliśmy w zachwyt z tego powodu, Rysiek w niewybredny sposób skomentował moje pomysły na rzekę, ale zgodził się na rozłożenie jego składaka i spróbowaliśmy odpłynąć od Kalet. Rzeka okazała się zbyt płytka na płynięcie razem, było bardzo dużo małych prożków. Rysiek mnie ukarał- musiałem iść brzegiem a on powoli płynął sam. Nawet nie byłem zły za tą karę, szczególnie w momencie w którym w wysokiej na pół metra pianie szukał wiosła które mu w nią jakoś wpadło 🙂 , do wieczora udało nam się odpłynąć bardzo niedaleko za Kalety i trzeba było zamieszkać. Odór celulozy był tak nieznośny, że ja niepalący prosiłem Ryśka by zapalił papierosa w namiocie, by choć przez chwilę było w nim trochę świeższego powietrza. Następnego dnia, jeszcze trochę płyniemy i idziemy na zmianę do momentu, gdy idąc przez pastwiska baranie, jeden rogaty baran zazdrosny o spojrzenie na mnie pewnej powabnej owieczki, postanawia mnie przegonić, najlepiej rogami w tyłek. Mało brakowało. Udało mi się przeskoczyć przez ogrodzenie, a ten jak w nie łupnął to aż się przewrócił. Ufff 😯 . Zaczęliśmy płynąć razem, a ja wpadłem na pomysł na maskę przeciwsmrodową. Bezpośrednio pod nosem przywiązywałem sobie garść świeżo zerwanej trawy i przez nią oddychałem. Zaczęło się poprawiać, tak zapachowo jak i wodno-poziomowo. Następnego dnia dopłynęliśmy do Zawadzkich kończąc tam nasz spływ. Przepłynęliśmy ledwie jakieś 45 km. a w Zawadzkich rzeka zaczęła mieć kolor kawy z mlekiem i przestała śmierdzieć…
Tydzień po tej przygodzie wyjechałem na tygodniowy Centralny Spływ Kajakowy Dunajcem-Nidą i Wisłą z Czorsztyna do Połańca. Fajny spływ, mimo atakówna przepływających kajakarzy przez uzbrojonych w maczety osiłków chcących od nas pieniędzy przed Nowym Sączem. Na szczęście nic nikomu się nie stało i nie było strat. To na tym spływie już w Połańcu kupiłem od jednego spływowicza z Bierunia swój pierwszy kajak. Jedynkę-szklaka zwanego hartungiem, którym do tej pory zdarza mi się czasem przepłynąć. Nie było wielu tego typu kajaków,w moim kolorze, raz tylko na Dunajcu spotkałem pięć takich samych kajaczków na których płynęła grupka z Warszawy. Miałem nareszcie swój własny kajak, choć nie miałem go czym transportować. Z Połańca pojechał do Jastrzębia do zaprzyjaźnionego klubu „Kret”, a ja za cztery dni na X OSK Lubiana na Kaszuby pojechałem z Ryśkiem K. Po całonocnej podróży dojechaliśmy wprost na rozpoczęcie spływu a tam sporo znajomych 🙂
fajnie wyglądamy , my jedyni w wyjściowych ciuchach a z wiosłami 🙂
ktoś dał mi się przepłynąć wiosełkiem od Ciesielki 😛
wzięliśmy czynny udział w sztafecie kajakowej
po pierwszej zmianie…
przed drugą zmianą…
…i coś tam wskóraliśmy 🙂
trzeba było to oblać 🙂
ekipa „zbierańców” którą zagarnęliśmy tyle trofeów (a chłopaczek to syn Olka Doby 🙂 )
Minął kolejny roboczy tydzień i wyjeżdżam na XXII OSK Trzech Zapór. Z powodów niedogadaniowych ten spływ stacjonarny tzn. pierwszego dnia standardowo z Żywca do Porąbki, choć nie do końca standardowo, w ramach zadbania o nie nudzenie się kajakarzy, organizowane było wyjście na górę Żar z piętnastoma punktami kontrolnymi po drodze. Na punktach tych trzeba było odpowiadać na jakieś pytania…
Na Żarze
Drugi dzień spływu, w związku z tym, że elektrownia nie zgodziła się na puszczenie wody, nie odbył się spływ rzeką. W zamian wyścig na odcinku zapora Porąbka – most w Międzybrodziu Żywieckim-zapora Porąbka. Udało mi się zająć drugie miejsce w jedynkach :).
…i na biwaku w Porąbce
Tydzień później przepłynąłem się na klubowym spływie pilskiej „Przeszkody” rzeczką Głomią z Żeleźnicy do Piły. W następnym tygodniu wybyłem do Szczecina na VIII OSK „Babie Lato” – pływanko po wodach Międzyodrza. Był też wyścig i 8 miejsce w mikstach.
grupka wesołych kajakarzy 🙂
i tutaj też było spotkanie z Olkiem 🙂
Spływ daleko więc minął szybciutko (noc w pociągu, dwa dni na spływie, noc w pociągu) pięć dni pracy i VIII Maraton Polski Południowej na Wiśle z Czernichowa do Krakowa. Popłynąłem z Adamem K. z Brzegu w F-2 i zajęliśmy najgorsze- czwarte miejsce 🙁
tak kipiała woda na starcie w Czernichowie 🙂
mam dziwną minę bo raz że czwarte 🙁 a dwa że po raz pierwszy w życiu złapały mnie korzonki…
Nie miałem już urlopu, ale musiałem leczyć korzonki więc… znowu kierunek Szczecin i XII OSK „Platanowe Liście” po wodach Międzyodrza może nawet innych niż dwa tygodnie wcześniej na Babim Lecie.
taka fajna woda a Rychu zamarzył popłynąć za widoczną motorówką na holu, długo nie popłynął wyłożył się na fali 🙂
Odbyły się też wyścigi – jedynek-slalom i dwójek szybkościówka. W obu przypadkach udało się zwyciężyć 😀 (w dwójce z Arkiem P. z Jastrzębia)
młócimy wodę z Arkiem…
…i chwalimy się zdobyczami
no i jeszcze grupowa fotka. O! i Olek jest 😉
Korzonki jeszcze nie odpuściły, więc trzy dni później znowu nocka w pociągu i jestem na XIX „Złotych Liściach”. Tym razem rywalizacja – startuję w crossie, mam okrutnie ciężkiego szklaka – Wisłoka , kończę pod koniec pierwszej dziesiątki… No i nastąpiła prawie miesięczna przerwa w pływaniu, jadę dopiero w połowie listopada na spływ skierniewickiej „Skierki”- Opadające liście na Rawce z Kamiona do Grabskich Bud. Był slalomik.
i ja na slalomiku
Ostatnie w tym roku pływanie to udział w II OBWK na jeziorze Rybnickim. Wtedy pływało się od ośrodka „Kotwica” (mniej więcej w połowie długości jeziora) do mostu w Orzepowicach (tak jak do tej pory)- do pomostu w Stodołach, no i do Kotwicy. Pierwszy mój start i udało się wejść na średni stopień pudła w R-1 🙂
Na starcie
gdzieś na jeziorze, pierwszy raz na swoim kajaku 🙂
się ludzie cieszą bo zakończenie
Polkolor cieszy się najbardziej bo wygrał 🙂
i ja też się cieszę 😛
Mój kajak przywieźli mi przyjaciele z Jastrzębia, a zawieźli mnie wraz z nim do mojej Czeladzi przyjaciele z Warszawy. Po blisko pół roku trafił wreszcie do swego właściciela. Teraz pora pomyśleć o transportowcu do tego kajaka, ale ten temat muszę odłożyć na dłużej bo niecałe cztery tygodnie po wyścigu „idę” służyć krajowi- do Technicznej Szkoły Wojsk Lotniczych w Zamościu.
ps. fotki z Rybnika dzięki uprzejmości Wieśka W. z Warszawy
Bilans roku 1988 to 1809 km. (rekord) a od początku pływania 5729 km. Na wodzie 85 dni.
mapka po 1988 r.
ROK 1989
Tu nie będzie za bardzo o czym pisać , gdyż 5 stycznia musiałem stawić się w Zamościu celem odbycia zasadniczej służby wojskowej. Trzy miesiące później zrobiono mi jednak niespodziankę. Zaprzyjaźniony klub „Polkolor” Piaseczno z Wieśkiem W. na czele w pewne piątkowe popołudnie podjechał pod moją jednostkę autokarem i wyciągnął mnie zza murów. Było to bardzo sympatyczne zdarzenie, mimo tekstu znanego Kazika R. z Warszawy, by nie zamykać jeszcze drzwi w autobusie, gdy ja witałem się już z ludźmi w jego połowie, żeby nie przyciąć mi ogona 😀 . Zabrali mnie na Tanew z Paar do Księżopola wręczając mi uroczyście klubowy proporzec. Było ekstra, ale niestety w niedzielę trzeba było wrócić za mury. Następny spływ już na urlopie po czterech miesiącach przerwy od kajakowania. Padło na VI OSK Energetyków Połańcem , Nidą i Wisłą ze Sromowiec Wyżnych do Połańca. Co ciekawe na spływ ten pojechałem z całym majdanem ( tylko bez kajaka) na motocyklu 🙂 . Spływ dla mnie bardzo udany, zdobyłem swój pierwszy puchar za 1 miejsce w wyścigu australijskim w R-1, było też 2 miejsce w R-2 i drugie w sztafecie kajakowej.Urlop przeleciał i przepłynął się 😉 bardzo szybko, a na kolejny weekendowy spływ, na przepustkę (po miesiącu z małym haczykiem) pojechałem do zaprzyjaźnionego klubu Wiry ze Szczecina na ich IX OSK „Babie Lato”. Nie miałem daleko ponieważ, już od jakiegoś czasu stacjonowałem w 6 Pułku Lotnictwa Myśliwsko-Bombowego w Pile. Kondycja żołnierza pozwoliła mi znowu wejść na pudło za drugie miejsce mikstów w wyścigu na 1000 metrowym torze kajakowym. Dwa tygodnie później udało mi się pojechać na XX jubileuszowe „Złote Liście” . Popłynąłem cross, znowu na ciężkim Wisłoku, zajmując dziewiąte miejsce, a następnego dnia popłynąłem cały odcinek Raduni, doganiając pod koniec spływowiczów, którzy tak jak ja we wcześniejszych latach, płynęli już trzeci dzień :). Impreza zakończeniowa nie była dla mnie zbyt wesoła, zginął mi portfelik z kaską noszony na szyi 🙁 . Przyjaciół jednak poznaje się w biedzie i ja takich poznałem . Dzięki bardzo Wodniakowi z Gdańska z Jackiem Z. i Danielem W. z żoną. Dzięki nim przeżyłem i mogłem wrócić do jednostki. Dzięki również kolegom z Jastrzębia. Oni opłacili mi ten spływ… Jednak służba wojskowa miała też swoje dobre strony :). Nawet ksywkę fajną miałem- „kajakarz” 😛 . Ostatnie pływanie udało się powtórzyć po raz drugi, na już III BWK na jeziorze Rybnickim. Efekt – trzecie miejsce w jedynkach. Z tego roku zero zdjęć 🙁 przybyło 451 km. czyli ogółem 6180 . Na wodzie 16 dni.
mapka po 1989 roku
Rok 1990
Zacząłem go kajakowo już siódmego stycznia w małym warszawsko-pilskim gronie na Jeziorce. Zima jednak była tego roku za ostra i Jeziorka dała nam się pokonać na ledwo siedmiu kilometrach, nawet nie pamiętam skąd. Później kupa lodu i po spływie 🙁 . Półtora miesiąca później pojechałem na XXIV MZSK na Brdzie (Korkowej) z Mylofa do Bydgoszczy
sobie tak czekamy na rozpoczęcie w ten ładny dzionek końca lutego
trochę wygłupów nie zaszkodzi 🙂
Miesiąc wojskowania i tym razem spływ przyjeżdża do mnie 😉 . „Przeszkoda” Piła organizuje I OSK Gwdą z Krępska do Piły. Przybyło sporo znajomych, również z moich (południowych) stron.
tak sobie siedzimy po spływie z Waldkiem z Gdańska
Dwa tygodnie później, na wojskowym urlopie udało mi się z „Polkolorem” wziąć udział w Tygodniu Dzikich Wód na Popradzie i Dunajcu, poprzedzając ów „tydzień” klubowym pływaniem po Rabie z Myślenic do Cikowic. Na Dunajcu sprawdziłem się w R 1- byłem szesnasty łeeee 😆 .
a walczyłem aż mi grzywkę rozwiało 🙂
zabawa na „Końskich Łbach”
na biwaczku
Na tym samym urlopie pojechałem jeszcze na „Trzy Zapory” na Sole, a właściwie tylko na jeziorach – tak jak rok wcześniej w pierwszy dzień lajtowo, w drugi wyścigowo… Po tym spływie nastąpiła trzy miesięczna przerwa w pływaniu i pod koniec września pojechałem do Szczeciniaków na X OSK Babie Lato. W wyścigu mikstów druga lokata 🙂 To był ostatni mój spływ „w mundurze”, bo dwa tygodnie później wyszedłem wreszcie do cywila 😀 i… pojechałem prosto na „Złote Liście”. Dotarłem w sobotę, więc dzięki uprzejmości „Polkoloru” mogłem przepłynąć się na trzecim etapie Raduni – z Babiego Dołu do Żukowa. Było zabawnie… Pływanie w tym roku zakończyłem, już jakby trady-cyjnie, bo ja po raz trzeci, na IV OBWK po jeziorze Rybnickim i znowu udało się wejść na podium- drugi w R-1 🙂
zakończenie imprezy w łazience między kafelkami 🙂 ,Witek zawsze był przede mną (gdy nie było Kazika 😉 )
Tak właśnie kończy się historia mojego pływania w latach osiemdziesiątych no i mapka przybyło 411 km.=6591 W roku 1990 na wodzie spędziłem 21 dni.