2018-04-20-22 VII O.S.K Wisłok

Miał być wyjazd na zachód, na Strzegomkę (250 km.), zostałem jednak przegłosowany w sprawie zamiany kierunku na wschodni i tak naszą trójką w piątkowe późne popołudnie ruszyliśmy również w 250 kilometrową trasę nad Wisłok. Do Frysztaka.

Tuż przed 22 dotarliśmy do miejsca noclegu – budynku starej szkoły w którym większość ludzi już się integrowała mając zajęty swój kawałek podłogi, który posłuży jako miejsce noclegowe przez najbliższe dwie noce.  Dawno nie nocowaliśmy w takich warunkach, w klasie zamieszkanej przez jeszcze trzy, nie znane nam osoby.  Czas leciał, integracja również, do północy dokoptowano do „naszej” podłogi kolejne cztery osoby, tak więc nasza podłoga liczyła dziesięciu mieszkańców. O czwartej nad ranem prawie wszyscy już na niej spali. Dołączyłem i ja ;-). Ranek przyszedł szybko, już przed ósmą musieliśmy przepakować nasze kajaki na przyczepkę organizatorów. Udało się, a poranek zapowiadał piękny i słoneczny dzień 🙂

                                      Widok z naszego okna na szkolny plac i przepakowane już kajaki.

O dziewiątej trzydzieści dojeżdżamy  jednym z autobusów na miejsce startu w Krośnie. Na sam start, który rozpocznie się zaraz po uroczystym otwarciu spływu przyjdzie nam poczekać półtorej godzinki. Czekamy.

                                                                              W Krośnie nad Wisłokiem

Długo czekamy, bo długo dowożeni są uczestnicy których według niektórych źródeł będzie na tym spływie bez mała trzystu. Dawno nie byłem na spływie z taką ilością uczestników. Spojrzenie na rzekę nie nastraja mnie zbyt optymistycznie. Wodowskaz wskazuje 181 cm. czyli nisko, a my z żoną płyniemy na jedynkach „szklakach” 🙁

                                          Tak wyglądał Wisłok w miejscu naszej dzisiejszej mety. Płytko.

Po otwarciu, wymienieniu wszystkich sponsorów i patronów medialnych ruszamy na (według organizatorów) 31 kilometrowy pierwszy etap spływu, w kierunku Frysztaka. Cała masa kajaków startujących na dosyć płytkiej wodzie, zdarzają się wywrotki, ale generalnie powolutku daje się płynąć i co (dla nas) najważniejsze, nie trzemy zbytnio kajakami po kamieniach, a gdy nawet to się przytrafia, kamienie są dosyć miękkie – obrośnięte jakimś zielskiem.

                                                                       Jedni pływają inni przeciągają kajaki

Po piętnastu kilometrach dopływamy do kładki w Wojkówce, za którą czeka na nas poczęstunek, bigos, ciasto, pierogi ręcznie lepione. Pełen wypas i piękne słonko nad głową.

                                                                                       Tutaj sobie podjemy

Po posileniu się ruszamy w dalszą drogę. Spokojnie bo na ostatnich czterech kilometrach rozgrywany ma być wyścig. Dosyć szybko dopływamy do mostu będącego startem do czasówki i startujemy. Okazuje się jednak, że zamiast czterech, wyścig ma osiem kilometrów. Trudna walka z samym sobą, na trasie nie spotykam nikogo :-(.

                                                          Tak się dopływało do mety wyścigu (etapu)

A na mecie jeszcze większy wypas: swojskie wędliny, bigos , spagetti, lane piwko i beczułka swojskiego bimberku, którego 50% jest nie odczuwalne (przynajmniej w smaku 😉 ). Czekamy na innych i nie doczekawszy się, jedziemy na wycieczkę do pobliskiej miejscowości Stępino by zobaczyć tam hitlerowski schron kolejowy długości 400 metrów.

                                                                                      Schron w Stępinie

Po powrocie nad rzekę widzimy że ludzie wciąż dopływają i trwa to prawie aż do zmroku, ale udaje się wszystkim zejść z wody tuż przed ciemnością. Teraz idziemy do pobliskiego ośrodka sportu na sowity poczęstunek w formie szwedzkiego stołu i losowanie przeróżnych upominków pomiędzy większością obecnych na sali uczestników spływu.

                                          Niektórzy bardzo się cieszyli z faktu wylosowania czegokolwiek 🙂

Objedzeni i w większości zadowoleni z wyniku losowań, udaliśmy się w sześćset metrową powrotną drogę do szkoły -naszej kwatery. Tuż obok w remizie zakwaterowano grupę z Krakowa która na spływ dojechała dopiero dzisiejszego ranka, a której prowadzącym był mój stary znajomy sprzed wielu lat – Rychu K.  Musiałem z nimi pośpiewać. Jako że następnego dnia czekała nas długa droga powrotna do domu , (moje) śpiewanie potrwało tylko do północy.

                      Wracając na nocleg  spojrzenie na kościół we Frysztaku , bo to tam zaczniemy jutrzejszy dzień.

Tak też się stało, żonka pojechała odwieźć transportowca na metę dzisiejszego etapu, a my z Piotrkiem wybraliśmy się do kościoła na mszę za kajakarzy 🙂

                                                                                                       🙂

Po powrocie nad rzekę, kajakarze powoli schodzili już na wodę.

                                                                        Zbyt wielu jeszcze nie zeszło 😉

Zeszliśmy i my. Dziś krótki bo prawie 10 kilometrowy odcinek, z mniejszą ilością uciążliwych (dla nas) wypłyceń, przepiękna pogoda i niespełna 1,5 godziny i już mamy mostek z metą.

                                                                              Obrazek drugiego etapu

Szybki załadunek i obiadowy posiłek w pobliskim Domu Kultury w Markuszowej. Znowu wypas: gołąbki, bigos, ciasta i regionalne nie wiem co ;-). Objedzeni czekamy na zakończenie, a na nim są wyróżnienia dla mnie i Gosi za wyścig kajakowy, a nasza trzy osadowa i zarazem trzy osobowa „Polska Południowa” otrzymała pucharek za IV miejsce klubowo 🙂

                                                                                   Nasze zdobycze 🙂

Weekend udany, można wracać do domu. Większa fotoleracja do zobaczenia tutaj.