Nareszcie długi weekend 🙂 . Niestety nie dla mnie 🙁 . No ale pięknie zapowiadający się czwartek można by spędzić na kajaku. Jedziemy- tam gdzie zwykle pływam w zimnych miesiącach. Zobaczę jak tam jest w czerwcu 🙂
Jedziemy z Gosią nad jezioro Pławniowickie, Ona pojeździ sobie na rowerku a ja przepłynę dużą pętlę Kłodnicy i kanału Gliwickiego. Startuję o jedenastej za Małą Elektrownią Wodną Pławniowice. Przede mną 40 kilometrów.
no to w drogę
Nie mija nawet kwadrans, a już muszę wyjść by obnieść próg. Na drodze staje mi krowa, przyjazna aczkolwiek bardzo ciekawska. Udaje mi się i ją ominąć 😉 . Schodzę na wodę by po kolejnych pięciu minutach dopłynąć do kolejnego, tym razem niskiego- spływalnego progu. W zasadzie to było bystrze zalewające mój fartuch do pełna :-).
niepozorny a jednak zalewający pokład
Mija dwadzieścia minut i przed mostem w Rudzińcu już słychać szum przelewającej się przez próg wody. To przenoszenie pamiętam, bo w zimnych miesiącach taszczyłem kajak ponad dwieście metrów, dlatego że 150 metrów za koniecznym do obniesienia progiem, są jeszcze dwa niższe, ale zalewające mój kokpit prożki. Dziś woduję zaraz za tym „Rudzienickim”.
Po tej przenosce godzinka płynięcia bez większych uciążliwości aż do rozwidlenia w Sławięcicach – dzielnicy Kędzierzyna Koźla. Na wprost płynie wąska młynówka, która łączy się z głównym korytem Kłodnicy po około tysiąc dwustu metrach. Owo główne koryto odbija w lewo bardzo szerokim i mało stromym zjazdem zakończonym metrowym progiem.
taki zjazd
Wody w tym miejscu płynie bardzo mało, tak mało że muszę się sporo nawysilać by ześlizgnąć się ze zjazdu do progu. Nigdy wcześniej tego tu nie robiłem, wiadomo zimne miesiące 😉 , także dzisiaj debiut i mam lekkie obawy o zjazd z progu. Skaczę i…
…zostaję w pionie, dziób wbił się w dno za progiem 🙂
Miałem już kiedyś taki przypadek na Nysie, ale tam nurt wody lejącej mi się po plecach do kajaka zmusił mnie do szybkiego jego opuszczenia. Tutaj wody mało, więc nie muszę się ewakuować, mogę pomyśleć jak na sucho się uratować. Nie było to tak skomplikowane, zepchnąłem się na bok i po przeszkodzie 🙂
udało się 🙂
Od teraz już spokojnie, pomiędzy zielonymi brzegami powolną, czasem przyspieszającą, ale bez przeszkodową rzeczką, aż do progu którego nie pamiętałem, a który znajduje się około dziewięćset metrów przed syfonem rzecznym. Pauzuje tutaj na krótką przegryzkę i płynę do skrzyżowania rzeki z kanałem.
tak wpływa Kłodnica pod Kanał Gliwicki
Pozostało łatwiejsze (?) dziewiętnaście kilometrów płynięcia z trzema śluzami do obniesienia z których pierwszą -Nowa Wieś, widzę od razu po zwodowaniu się na kanale. Przenoszę prawą stroną przez tereny śluzy, czyli ładnie wykoszony trawniczek i tylko na końcu muszę przekroczyć ogrodzenie z siatki, by dojść do dogodnego miejsca wodowania.
Śluza Nowa Wieś
Kilometr dalej w prawo odchodzi Kanał Kędzierzyński, a ja po lewej stronie wyspy płynę do następnej śluzy -Sławięcice. To siedem kilometrów podczas których spotykam kajakarza na dmuchańcu, wędkarzy na silnikowym pontonie i kilka łodzi motorowych” pobudzających do falowego życia” wody kanału wokół mnie.
Śluza Sławięcice
Tą śluzę obnoszę obok jej ogrodzenia, lewą stroną po ładnie wykoszonej ścieżce. Zrzucam się na wody kanału, by po kolejnych sześciu kilometrach dopłynąć do ostatniej na dzisiejszej trasie przenoski- obok śluzy Rudziniec. Z daleka widzę (chyba) śluzowego, krzyczę „dzień dobry”, ale on nie reaguje nie wykazując jakiegokolwiek zainteresowania moją osobą. Wychodzę na brzeg przed bramę śluzy z napisem zakaz wstępu i postanawiam ją obnieść wzdłuż prawego ogrodzenia.
śluza Rudziniec
Na przenoskę wzdłuż ogrodzenia zdecydowałem się, gdyż tak jak obok poprzedniej śluzy, teren za ogrodzeniem był ładnie wykoszony. Jak się jednak okazało za zakrętem po kilkudziesięciu metrach, wykoszony teren nagle przestał być wykoszonym i musiałem wbić się w ponad metrowe chaszcze pokrzyw. 🙁 Ciężko było, ale dałem radę 😉
Ekstremalna droga przenoszenia kajaka 🙁
Czterysta metrowa przenoska przez pokrzywy i chwasty dała mi lekko w kość, ale do mety pozostało już mniej niż trzy kilometry bez żadnej przeszkody, wiec spokojnie dam radę dopłynąć „za widnego” 😉 . W miejscu mojego zakończenia cała rzesza wędkarzy, krzyczących że tu wszędzie są wędki. Zapytałem czy w związku z tym ja mam zanocować na wodzie? Nie było odpowiedzi, więc wbiłem w brzeg najdalej od krzykaczy i po kilkudziesięciu metrach marszu domknąłem swoją bez mała czterdziesto kilometrową pętelkę :-).
domykam pętelkę
Więcej fotek z tej wycieczki do zobaczenia tutaj.