Gdy doszedł do mnie (być może) zabłąkany sms od Jasia Ś. – Prezesa żorskiego Neptuna , z pytaniem czy wybieram się na spływ Białą Przemszą, wyszukałem w necie informacji o co chodzi i już wiedziałem – pojedziemy, wszak to impreza rangi ogólnopolskiej najbliżej miejsca mojego zamieszkania 🙂
I tak w piątkowe popołudnie jedziemy z Gosią po Piotrka i około 19,30 meldujemy się na wyznaczonym polu biwakowym nad zalewem Sosina w Jaworznie. Tym samym po którym (prawie) corocznie pływamy pod koniec września w kajakowych regatach. Na biwaku krząta się już sporo ludzi, a i dźwięk gitary daje się dosłyszeć 🙂
biwak wieczorową porą
Jak to na ogólnopolskim spływie bywa, spotkało się tu sporo znajomych wśród których nie brakowało i tych którzy w pierwszym (nie ogólnopolskim, a) regionalnym spływie przed jedenastoma laty, brali udział. Płynęliśmy wtedy wekendowo od Golczowic do Sławkowa i dalej do Sosnowca Maczek. Wspominałem o tym w pływanku roku 2006. Nocka minęła szybko, były tańce i muza gitarowa, a rano obudziło nas bezchmurne niebo i ostre słoneczko.
goooorrrrący poranek
Szybkie śniadanko, a dalej standard- oficjalne otwarcie spływu, wyjazd na miejsce startu- do Sławkowa i realny start blisko dwustu zawodników na oczyszczonej z wielu zwałek -Białej Przemszy. Tuż za startem lekkie przewężenie z warkoczem na którym niektórzy już bliżej poznali się z niską temperaturą rzeki 😉
wspomniane przewężenie
Rzeka dostosowana do masowego pływania, usunięta zdecydowana większość przeszkód, ale mimo tego dosyć urokliwa i ciekawa. Nieustanny szpaler drzew nad głową pomógł nam uniknąć porażenia słonecznego, które dziś zdecydowanie groziło osobom wystawiającym się na działanie jego promieni. Płyniemy wolniutko nie chcąc wyprzedzać pilota początkowego, któremu na tym spływie w ogóle się nie spieszy ;-). Po ośmiu kilometrach przepust rurowy – przepływalny, a tuż za nim ujście Sztoły. Trudne do przegapienia z powodu specyficznego koloru tej rzeki.
Wpływa (bielsza) Sztoła do Białej Przemszy
I tak powolutku bez pośpiechu dopływamy do pierwszego z czterech (pięciu?) prożków a gdzieś tutaj miał być start do krótkiego wyścigu. Okazuje się , że nie ma jeszcze sędziów i nie ma nas kto wypuścić. Po kilkunastu minutach koczowania coraz większej ilości załóg na brzegach , pada hasło: sędziowie już na mecie, można płynąć. Nie wiem jak inni, ale ja zrozumiałem to jako odwołanie wyścigu, szczególnie że wcześniej padały takie pomysły z ust Komandora. Gdy wszyscy gęsiego ruszyli nagle za jednym z zakrętów pojawił się napis start i sędzia ledwo nadążający spisywać numery startowe uczestniczących w ściganiu kajakarzy. Istny sprint (około kilometra) i meta przy której niektórzy mieli problem z wyhamowaniem (tuż za metą znajduje się spad który kiedyś spłynąłem ) i tutaj również sędzia ledwo nadążał z notowaniem numerów wpływających na metę.
Rządek kajakarzy których za chwilkę zaskoczy napis „START” 🙂
Sytuacja nie dopilnowania informacji o trasie wyścigu tworzy lekko nerwową atmosferę, którą jednak łagodzi poczęstunek na mecie. Trzy rodzaje pysznych ciast i herbatka, lub kawa albo oranżada. Pychotka. Chwilę później jedziemy nad Sosinę, gdzie szykowane jest już danie obiadowe. Tutaj nie zginiemy z głodu 🙂
„Kucharz” pracuje dla nas 🙂
Po posiłku czas wolny, przez organizatorów zagospodarowany wycieczką do pobliskiej „Geosfery” dla chętnych. Byłem tam kiedyś i osobiście nie dopatrzyłem się niczego porywającego , przez co moja grupa postanowiła nie jechać, a obejść sobie Sosinę jej linią brzegową. Robimy sobie sześcio – kilometrowy spacerek, a z nami Stasiu K. słynny głównie z „Trzech Zapór” gitarzysta z Bytomia. Gdy wracamy na biwak, tutaj powoli szykuje się kolacja. Szwedzki stół i pieczony dzik. Wracają też ludki z wycieczki do Geosfery i po zasięgnięciu ich opinii, nie żałujemy naszej zamiany 🙂
Pozuję przy szwedzkim stole 🙂
Wieczór więc tradycyjnie śpiewy przy gitarze na ognisku i już świt, krótki sen i pora wyjazdu do Maczek na drugi etap spływu. Pogoda wciąż przepiękna, może spłynę miejsca obnoszone w zimniejszych miesiącach ? 🙂
musimy odnaleźć tylko swoje kajaczki w tej wielkiej „kupie” kajaczków 😉
Doświadczeni wczorajszym dniem, siedzimy sobie nieco dłużej na brzegu, by później móc spokojnym tempem płynąć sobie bez jakiegokolwiek hamowania. Pomysł słuszny, płyniemy sobie spokojnie. Miejsce które zwykle obnosiłem dziś zabezpieczają organizatorzy, można spokojnie spłynąć. Mnie udaje się bez większych problemów. Za mną dwójka ma wywrotkę, od razu mają pomoc od zabezpieczających, później płynie Gosia, też bez problemu a za nią Piotrek, któremu fartuch pełen wody wpada w kajak, którym ja zwykle pływam. Czyli dobrze że zwykle to obnoszę.
z tej pozycji miejsce nie wygląda zbyt groźnie
Według organizatorów 200 metrów (według mnie z tysiąc) dalej przenoska obok elektrowni. Miejsce w którym większość ludków chodzi w wysokich aż za kolana , skarpetkach z błota, bo takie tutaj wyjście i dno :-(. Zejścia na wodę, też nie najciekawsze, a do najlepszego tworzy się kolejka. Stoimy. Gdy już jesteśmy na wodzie , która za elektrownią płynie dosyć wartkim nurtem pomiędzy kamiennym obwałowaniem, po kilku zakrętach dopływamy do ostatniej na tym spływie przenoski. Zastawkę obok której zwykle płynąc na Prijonie , udaje mi się prześlizgnąć, dziś obnoszę – płynę szklakiem. Piotrkowi udaje się przeciągnąć obok. Płyniemy ostatni najszybszy odcinek rzeki.
za wszystkimi przenoskami
Teraz już tylko ujście Bobrka i most w ciągu ulicy Orląt Lwowskich w sosnowieckiej Niwce, za którym prożek z przyspieszonym nurtem który zwykle moczy mnie po sam nos, i już po niespełna kilometrze jest nasza meta i połączenie Białej Przemszy z Czarną. To Trójkąt Trzech Cesarzy.
TTC – nigdy tu nie kończyłem 🙂
Teraz to już szybko- pakowanko sprzętu, posiłek, zakończenie i można wracać do domu 🙂
Zakańczają
Jak fajnie że do domu stąd niespełna 15 km. bo chwilę po rozładunku przychodzi burza 🙂
Więcej o naszym udziale w OSK Białą Przemszą tutaj.