Jak zwykle o tej porze roku do ostatniego dnia przed majówką, nie wiedziałem czy będę mógł zaplanować wyjazd na pełną-czterodniową majówkę, czy tylko jej połowę. W piątek dowiedziałem się że 2 maja mam urlop, tak więc w sobotę rano ruszam do Krapkowic po Piotrka, z którym dalej na zachód na „podbój” nowych rzek. Mam trzy dni, zacznę od Nysy Szalonej, drugiego dnia Wierzbiak, a trzeciego Cicha Woda…
Korki spowodowane przez majówkowych podróżników, jak również niespodzianki w postaci drogi na której ustawiono szlaban informujący, że za nim zaczyna się teren kopalni granitu w Czernicy sprawiają że robi się już prawie południe. Objeżdżamy kopalnię tak wyboistą drogą, że prawie gubimy rower , a rzeka nad którą dojeżdżamy jest według mnie zbyt płytka na tak późny – popołudniowy start.
Nysa Szalona tutaj nie wystartuję
Jedziemy kawałek dalej do następnego mostu i dalej kicha 😕 , jeszcze dalej i wreszcie decyduję się spróbować. Krótki kawałek do następnego mostu, który widzimy w oddali. Próba okazuje się decydująca, pakuję potrzebne manatki i płynę w stronę Jawora i dalej jeziora Słup. Wody mogłoby być trochę więcej, ale nie ma więc momentami ścieram już i tak sfatygowane dno mojego Prijonka. Rzeka ma momenty górskowate, ale żeby taka „szalona” to nie.
górskowata Nysa Szalona
Dystans do jeziora po wodzie, której poziom na wodowskazie w Jaworze wskazywał 24 cm. i określony był jako niski, pokonałem w nieco ponad dwie godzinki, a wynosił on jedenaście kilometrów. Po drodze kilka progów. Jezioro niezbyt duże, ale mocno oblegane przez wędkarzy. Brzegi ogólnodostępne i przyjazne, na tyle że nad nim zanocujemy
Jezior(k)o Słup
Trzy kilometry po jeziorku i dobiłem do tamy, za którą musiałem przetaszczyć mój sprzęt dobre czterysta metrów. Tam wody było już znacznie więcej, tak zresztą wskazywał wodowskaz w Winnicy (52 cm.) i płynęło się łatwiej choć szybkie odcinki wnoszące mnie w nisko nad wodą wiszące gałęzie i łozy podnosiły mi lekko poziom adrenaliny.
Nysa Szalona z łozami nad głową
Dziesięciokilometrowy dystans za jeziorkiem pokonałem w około dwie godzinki , było kilka przenoszeń i kawałeczek po wpłynięciu w Kaczawę dojrzałem transportowca i zakończyłem płynięcie pod mostem w Duninie. Za mną 23 km.
most mojej mety
Jedziemy nad Słup, poszukać miejsca na nocleg i obowiązkowe ognisko 😉
udało się – jesteśmy rozbici nad Słupem
Drugiego dnia jedziemy nad pobliską rzeczkę Wierzbiak, która niestety też ma zbyt mało wody w miejscu z którego planowałem ją zacząć. O tej rzece w sumie niewiele wiedziałem, znalazłem ją w przewodniku Narcyza Bondyra z lat osiemdziesiątych i jako , że Wierzbiak był jedną z niewielu rzek z tego przewodnika, której moje wiosło nie dotknęło, a byliśmy tak blisko, to postanowiłem ją tym wiosłem dotknąć 😉 . Minąć jednak musieliśmy kilka mostków bym wreszcie zdecydował się na zejście na wodę. Trzeba dodać – płytką wodę 😥
kawałek za startem było nawet fajnie
…ale później zrobiło się brzydko i nieciekawie, rzeka wiła się obok terenów kopalni bazaltu i to tutaj natrafiłem na…
…taką przeszkodę, którą w końcu uwolniłem wciskając się pod drzewko
…i musiałem przez jakiś czas płynąć wśród uwolnionego syfu 🙁
Dalszy bieg rzeki zmieniał się będąc na przemian nudny, i ładny widokowo, a nie zmieniało się tylko jedno- notoryczny brak wody w korycie 🙁 Jak uciążliwą rzeczką był Wierzbnik niech świadczy fakt, że pokonanie pierwszych sześciu kilometrów zajęło mi bez mała dwie godziny…
dla kontrastu ładniejszy odcinek Wierzbiaka
Miałem nadzieję widząc kolejny dopływ, że mój komfort płynięcia nieco się poprawi, niestety za każdym razem moja nadzieja okazywała się płonną. W okolicach miejskich woda wręcz zanikała i tarłem dnem kajaka cały czas 🙁 W końcu po prawie pięciu godzinach dopłynąłem do Kaczawy której nurt szybciutko mnie doniósł do mostu za którym czekał już transportowiec, a za chwilę dojechał rowerem Piotrek.Byłem wymęczony Wierzbiakiem za mną dziś 24 km.
to miała być fotka prezentująca moje „upapranie” Wierzbiakiem, ale słabo widać.
Po chwili odpoczynku i posileniu się, wyskoczyliśmy na szybki „city tour” do pobliskiej Legnicy. Pojeździliśmy uliczkami zabudowanymi ładnymi willami, przejętymi przed laty „po Niemcach” przez ruskich przywódców wojskowych stacjonujących w tym mieście do roku 1993. Następnie odwiedziliśmy zamek trafiając akurat na godzinę darmowego oprowadzania przez przewodnika. Poszliśmy wraz z innymi trzema osobami poznać historię zamku. Ja czekałem na swoją atrakcję, którą było wejście na wieżę widokową, a którą to atrakcję mieliśmy na końcu obchodu.
widokowo w Legnicy
Znowu dzień minął szybko, a my nie wiemy jeszcze gdzie zanocujemy. Jedziemy nad Cichą wodę, rzeczkę wpływającą do Odry naprzeciw Lubiąża a opisaną przez Narcyza Bondyra w latach osiemdziesiątych jako najpiękniejszą rzeczką Dolnego Śląska. Oczywiście tradycyjnie na tym wyjeździe plan na start rozminął się z możliwym miejscem startu. Nocujemy w granicach miejscowości Ruja skąd następnego dnia popłynę w stronę Odry.
z miejscami biwakowymi nad Cichą Wodą w okolicach Rui nie jest najlepiej…
Udało się jednak przenocować i nawet zmontować mały ogień, a rano obudził nas najładniejszy z tych trzech dzień. Popłynąłem. Opis rzeki sprzed 30 lat niestety nie specjalnie zgadzał się ze stanem obecnym, co raczej mnie nie dziwi, miałem jednak nadzieję, że przynajmniej opis kryształowej czystości wody się zgodzi, zważywszy na to, że większość obserwowanych i powtarzanych przeze mnie rzek poprawiła jakość swojej wody. Cicha Woda niestety pogorszyła swoją jakość 🙁 . Głębokość też na granicy tarcia, a do tego w rzece dużo lasu…
…w którym to lesie przyszło mi się pomęczyć troszkę
Dalej były odcinki łąkowe, więc łatwiejsze, a końcowe pięć może sześć kilometrów las był już wszędzie. Najpierw ładniutki bezprzeszkodowy nad głową…
taki ładny las, tylko płytko pod kajakiem 🙁
…a później dosyć brzydki i mało uporządkowany w rzece, którego mozolnie pokonywałem
taki jeden z bałaganików na Cichej Wodzie
Po czterech godzinach z kilkoma minutami dopływam wreszcie do Odry gdzie nad drugim brzegiem czeka już na mnie Piotrek, więc można się zbierać w powrotną drogę. Trochę szkoda, bo dzień najładniejszy ale mus to mus 😉
przepłynę tylko na drugi brzeg i koniec majówki
Podsumowując zaliczenie tych trzech rzek, to przy wyższym stanie gotów byłbym dotknąć wiosłem jeszcze raz Nysę Szaloną i Cichą Wodę powyżej Rui, natomiast o Wierzbiaku zapominam i nie polecam nikomu.
Obszerniejsza relacja fotograficzna z tej trzydniówki do zobaczenia tutaj.