Pierwsza sobota po Barbórce, tradycja zobowiązuje do pojawienia się mojej osoby po raz trzydziesty piąty na organizowanym po raz trzydziesty siódmy Ogólnopolskim Barbórkowym Wyścigu Kajakowym 🙂
Jadę do Krystiana S. by wraz z nim , jego żoną i synem dojechać na miejsce startu. Po dziewięciu latach wracamy do Stodół. Tam ostatnio startowaliśmy w roku 2015. Powrót do „korzeni” tak z miejscem imprezy, jak i spotkanymi ludźmi. Mam wrażenie że wielu dziś spotkanych znajomych, ostatnio widziałem właśnie w tym samym miejscu , te dziewięć lat wcześniej, ale to fajne spotkania gdy nie widziało się kogoś tak długo, a wciąż się rozpoznajemy. Druga zmiana to nazwa imprezy, która od tego roku nosić będzie imię Władka Grabowskiego, którego też już kilka lat nie widziałem, a który z okazji nadania imprezie jego imienia, pojawi się i będziemy mogli chwilkę pogadać :-).
🙂
Generalnie nie za dużo ludzi w tym roku dojechało, prawie same stare wygi, pogoda też całkiem niezła, bo choć wczoraj nasypało sporo śniegu, to do dzisiaj już prawie cały stopniał. Jest około 4 stopnie na plusie i pojawia się coraz więcej słońca. Wiatr również umiarkowany tworzący delikatną boczną falkę ,ale nam dowieziono dobry sprzęt ze sterem (dzięki Krzysiek Ch. z Aqua Active), więc nie umęczymy się przy utrzymaniu właściwego kierunku. Po raz piąty popłyniemy z Krystianem w jednej osadzie. Taki mały jubileusz :-).
Muszę się tylko przymierzyć do nowego sprzętu
Startujemy wszyscy kwadrans przed południem i do pierwszego punktu kontrolnego nikogo przed nami nie ma. Musimy zrobić zakręt za jedną z dwóch jednostek pływających. Myślałem że za łodzią turystyczną, a okazało się że za ratunkową, która stoi na krótszej trasie, niż obrana przez nas. Przez te kilka metrów straty, tuż za nawrotem dogania nas konkurencyjna dwójka. Jakiś czas płyniemy obok wiosło w wiosło, ale ja nie lubię tak bliskiego kontaktu na dość szerokim akwenie i się odklejamy. Jeszcze chwilkę wygląda na to , że możemy powalczyć, ale widać że goście mają mniej kilo do powiezienia, a moje sto dwa i trochę Krystiana składa się na zbyt duży balast by dać radę iść z nimi łeb w łeb aż do nawrotu :-(. Wiemy, że jesteśmy ścigani przez również całkiem niezłą osadę, ale brak lusterek wstecznych na boku kajaka nie pozwala ocenić zagrożenia 😉 . Nawrót dziś najdalej ze wszystkich wyścigów, bo nie pod pierwszym, a dopiero pod drugim mostem ujściowego odcinka Rudy, czyli jakieś trzysta metrów dalej a po drodze płytka woda :-(. Po nawrocie wreszcie widzimy jak wygląda sytuacja za nami. Przepływamy pod pierwszym mostem i dopiero mijamy naszych konkurentów. Za nimi same jedynki, więc spoko. Trzymać tempo i dowieźć srebro do mety. Płyniemy z lekko bocznym , ale bardziej w plecy , wiatrem więc nie czuć oporu, i momentami mamy wrażenie że stoimy w miejscu. Ci przed nami też wyglądają jakby stali, ale machają wiosłami, więc i my machamy. Przynosi to zamierzony efekt. Jesteśmy na drugim miejscu kilkadziesiąt sekund po zwycięzcach. Możemy popatrzeć za siebie i pokibicować Dastinowi – synowi Krystiana i Oli, kończącemu wyścig jako zwycięzca jedynek, który na metę wpływa tuż za naszymi konkurentami z miejsca trzeciego.
Wpływa na metę trzecia dwójka i pierwszy jedynkarz – Dastin
Przebieranko i oczekiwanie na zakończenie. Najpierw kiełbaska z grilla, później danie lekko obiadowe i wreszcie kończą imprezę rozdając komu trzeba, to na co zasłużył. Zbieramy co nam się należy i uciekamy do domu 😉 .Wytrwali zostają do jutra by troszkę się pointegrować, a z rana popłynąć Rudą. Akurat ten odcinek Rudy płynąłem w tym roku (wyjątkowo) już dwa razy, więc wolę własne łóżko, a na „Rybniku” , spotkamy się za rok :-).
Poniżej skromna (jak to bywa na wyścigu) galeria.