
Zapowiadają , że po południu będzie padać, a póki co świeci słońce, ruszam zatem do Sławkowa by przepłynąć się Białą Przemszą do Maczek (po trzech latach).
Startuję o dziesiątej obok Miejskiego Ośrodka Kultury w Sławkowie, od razu mokry fartuch po pokonaniu niskiego prożku. Za takim prożkiem
Poziom wody odpowiedni, nurt dosyć szybki, wymagający uwagi bo sporo drzew w korycie miedzy którymi trzeba się troszkę nakręcić. Nie ma potrzeby obnoszenia, wszystko do pokonania bez wychodzenia. Fajny las nad głową i po półtorej godzinie jest przepust rurowy tuż przed byłym ujściem Sztoły, którego nawet nie zauważam. Zauważam za to za następnym zakrętem utopiony plecak zaplątany na powalonym drzewie. Próbuję go wyłowić. Udaje się ale jest dosyć ciężki, zaglądam do środka, może jakieś dokumenty, nie znajduję. Są klapki , kalendarz którego przemokniętego nie daje się tworzyć, inne dokumenty, nóż, długopisy i chyba było jedzenie które trochę się rozmyło w tym plecaku. Nie mam jak go przetransportować, jest dosyć duży i nie wygodny. Na następnym drzewie trudno mi utrzymać równowagę z kajakiem ułożonym na kokpicie. Rzucam go na wysepkę, może ktoś go odnajdzie.
Jeśli może odczyta to właściciel i doda co tam jeszcze w nim było przekażę koordynaty jego położenia. Płynąc dalej po pół godzinie za kładką nad rzeką w wodzie pies, chyba seter irlandzki wpatrujący się we mnie jak w obiekt do schrupania ;-). Na pytanie a z kim ty tutaj? z krzaków dobiega męski głos – ze mną jest. No to ok. Kolejne pół godzinki i na brzegu w gęstych chaszczach leżą sobie dwa kajaki , jedynki. Ciekawe czy właściciele je odnajdą. Ja nie wychodzę by je dokładniej zbadać.
Zbliżam się powoli do prożków od których do mety już „rzut beretem”. Wcześniej jednak jedyne na trasie drzewo przegradzające rzekę na całej szerokości. Udaje mi się na nie wskoczyć, także cała trasa bez wysiadania. Chwilę dalej wspomniane progi, ujście Kanału Głównego i most mojej mety.
Miałem zamiar zjechać z jazu pod tym mostem, ale przypomniałem sobie, że kiedyś gdy to zrobiłem, ciężko było się wydostać na brzeg. Wdrapywałem się wtedy po kajaku. Dziś może nie dałbym rady. Rezygnuję. Wychodzę i deptam do pozostawionego przez żonę transportowca. Cała około trzy i pół godzinna wycieczka miała dystans niespełna osiemnastu kilometrów i fajnie. Burza rzeczywiście była, ale już po zmroku i w domu 🙂
Więcej fotek poniżej