Po bardzo długim czasie nie pływania na organizowane spływy wreszcie jedziemy-na Białą Przemszę 🙂
W piątek po pracy ruszamy z żoną na OSK Białą Przemszą. Biwak nad zalewem Sosina w Jaworznie. To całe trzydzieści kilometrów od nas :-). Tuż przed dziewiętnastą jesteśmy na miejscu. Trochę namiotów już jest 🙂
Trwa również weryfikacja nowo przybyłych uczestników i wreszcie czas wolny. Siadamy sobie obok rozbitego namiotu i sącząc złociste napoje podglądamy ruch w najbliższej okolicy 🙂
Tak sobie siedzimy
Ludzi przybywa, choć znajomych nie za wielu, a może niektórych nie rozpoznajemy po tak długiej przerwie , nie wiem :-(. Z każdą chwilą będzie jeszcze gorzej bo robi się coraz ciemniej. Ogniska nie będzie, czekamy na świt ;-). Sobota budzi nas odgłosem uderzających o dach namiotu kropel deszczu. Średnio fajnie, choć takie były prognozy. Na szczęście kiedy nadchodzi pora wstawania, deszczyk ustaje na tyle że możemy spokojnie pośniadankować na ławeczce pod pobliską choinką 🙂
Spojrzenie na biwaczek spod „śniadankowej choinki”
O 9,30 po otwarciu wsiadamy w trzy autokary i jedziemy na start. Niestety do Sławkowa, a miało być kilka kilometrów wyżej, do Okradzionowa, ale okazało się że woda tam zbyt mała i taka duża grupa nie ma szans na spłynięcie zaplanowanego odcinka w przyzwoitym czasie, czyli za widnego :-(. O jedenastej startujemy w Sławkowie.
Miejsce startu
Widząc rzesze ludzi z kajakami schodzimy jak najszybciej na wodę, by nie musieć się nagimnastykować na drzewnych zatorach i móc z w miarę dobrej pozycji wystartować w wyścigu na ostatnich dwóch kilometrach. Wody rzeczywiście mało, przez co drzew dosyć dużo, ale wszystkie „przejezdne”. Organizatorzy zrobili „przecinkę” najuciążliwszych konarów czego i tak wielu uczestników nie umiało wykorzystać. Nam się udawało 🙂
W lesie 😉
Po ponad dwóch godzinach przyjemnego wiosłowania ukazuje się przepust rurowy nad którym stoi samochód sędziego, który co minutę wypuszczał będzie chętnych na wyścig kajakarzy. Jestem chętny więc zaraz komenda start.
Start do wyścigu przed rurą 🙂
Ruszyłem do wyścigu w czasie którego nie zrobiłem żadnego zdjęcia , ale po dwudziestu jeden minutach mogłem znowu fotografować 🙂 . Akurat w środku lasu częstują pysznym serniczkiem i szarlotką 🙂
Na mecie wyścigu
Ludzie dopływają coraz szybciej, czekamy na transport nad Sosinę. Zaczyna padać i robi się mało przyjemnie. Jest nas już dość dużo, gdy podjeżdżają trzy małe busy. Szczęściarzom udaje się załapać na pierwszy kurs. Pada coraz mocniej a my jesteśmy na mecie już od dwóch godzin. Trochę nerwowo. Zwłaszcza , że mapy google podpowiadają , że busy mają pół godziny jazdy do Jaworzna, czyli następny kurs może odbyć się za godzinę. Okazuje się również że pieszo do miejsca obozowania jest nieco ponad cztery kilometry (autem prawie piętnaście), dlatego coraz bardziej rozważam trasę pieszą. Są ludzie którzy podchwytują ten pomysł i ruszają. Już długo czekamy więc jeśli nie zabierzemy się najbliższym kursem to również pójdziemy. Podjechali , weszliśmy udało się. Chwilę po tym jak wyszliśmy z busów nad Sosiną widzę ludzi którzy pobiegli przez las. Szybko im poszło. Już nie pada. Jemy i czekamy na wieczorne atrakcje obserwując powstające obok naszego namiotu atrakcje dla najmłodszych. (Ma być organizowany dzień dziecka). Stanowisko z cukrową watą, popcornem , balonikami i dmuchaną zjeżdżalnią. Dzieciaki szczęśliwe 🙂
Takie okoliczności przyrody 🙂
Zabawa trwa aż do zmroku, a nawet dłużej. Nawet mnie udaje się załapać na watę, po raz pierwszy w życiu własnoręcznie „ukręconą” , a później słynny na Tołhajowskich imprezach szwedzki stół poprawiających wszystkim nastroje. Dla chętnych zabawa przy muzyce, ognisko w tym miejscu nie jest dozwolone :-(. Fajnie że nie pada. Po obfitej kolacji idziemy na krótki spacerek wzdłuż jeziorka i jeszcze w sobotę kładziemy się spać.
Moja kolacja 🙂
Niedziela budzi nas palącym słonkiem, wstajemy zatem wcześniej niż jest tego potrzeba. Śniadanko, powolne składanie namiotu i oczekiwanie na transport do drugiego etapu. Straszą że dzisiaj będzie trudniej niż wczoraj. Zobaczymy. Znowu trzy autobusy dowożą nas na start, w tym jeden z kierowcami którzy przerzucili swoje auta do Maczek – na metę. (Dziękuję żono 🙂 ) . Na wodę schodzimy podobnie jak wczoraj przed jedenastą i rzeczywiście. Wody jakby mniej, drzew jakby więcej. Na dzisiejszym etapie pił i siekier za dużo (ostatnio) nie używano :-).
Płyniemy
Cały niespełna dziewięciokilometrowy etap spływamy w niespełna trzy godziny i obok szkoły w Sosnowcu Maczkach czekamy na zakończenie imprezy. Potrwa to blisko dwie godziny, ale jest piękny słoneczny dzień a my mamy miejsce siedzące w cieniu wiec ok. Jeszcze tylko posiłek regeneracyjny i zaczynają kończyć imprezę rozdając nagrody zwycięzcą. Tak miło się złożyło że zarówno w kategorii jedynek męskich jak i kobiecych jesteśmy na podium obławiając się fajnymi nagrodami 🙂
Wszystko co rozdawali nie zmieściło się na jednym zdjęciu 😉
Szybko zleciało, fajnie było i miejmy nadzieję do następnego roku 🙂
Okazało się po czasie, że znaleźliśmy się w miejscowej prasie 🙂 . Dzięki Panie Adamie 😉
Więcej fotek z tego spływu tutaj.