Początek listopada, więc tradycyjnie jadę do Wrocławia. A jak Wrocław to tradycyjnie Widawa.
Jak się okazuje miejsce mojego corocznego startu oddalone jest o trzy kilometry od Cmentarza Kiełczowskiego na którym w styczniu tego roku pochowany został nieodżałowany Zygmunt Mizgalski. Muszę zapalić dla niego świeczkę.
Dzięki Wojtkowi B. udało mi się dość szybko odnaleźć miejsce pochówku Zygi…
Po krótkich odwiedzinach cmentarza, jadę na miejsce startu Widawą w Wilczycach. Notabene to właśnie na tej rzece rok temu płynąłem „po śladach” Zygi i kilku innych kolegów z Wiadrusa którzy tym szlakiem płynęli godzinkę przede mną, a których ledwo dostrzegalne głowy i wiosła dojrzałem dopływając do Odry. Płynęli w stronę Rędzin. Szkoda że o tym nie wiedziałem… :-(. Dziś przy pięknej listopadowej pogodzie schodzę na wodę o 11,15 , a tutaj na brzegach rzeki znowu jakaś rewolucja, rozkopy i przepust rurowy i nie ma już murka dzięki któremu zawsze na starcie wiedziałem jaki jest aktualnie poziom wody. Dziś „na oko”, wody mniej niż przed rokiem, ale nie jest najgorzej.
Tak w tym roku wygląda miejsce startu 🙁
Kilka machnięć wiosłem i już pierwszy zator, na szczęście niezbyt uciążliwy. Następnych kilka machnięć i jest drewniany mostek wiszący, to drugi znak rozpoznawczy który informuje mnie o tym czy poziom Widawy jest wysoki, niski, czy odpowiedni. Dzisiaj jest odpowiedni 😉
Takie porównanie stanu wody rok do roku
Po godzince od startu spływam bystrzem pod już nie istniejącym (a kiedyś klimatycznym) mostkiem, a pół godziny później po minięciu mostu na A8 doganiam jednostkę pływającą, którą jest dmuchany kajak dwuosobowy. Na nim dwóch panów „walczących” z uciążliwościami Widawy. Chwila rozmowy i żegnamy się akurat na jednej (dla nich z racji dmuchańca trudniejszej) uciążliwości. To pierwszy na Widawie o tej porze roku spotkany przeze mnie kajak na przestrzeni wielu lat :-).
No to paa 🙂
Godzinkę zajmują mi mijane kolejne zakręty , gdy nad głową dosyć nisko przelatuje szybowiec, a później samolot wyciągający szybowce w powietrze. Czyli do lotniska Szymanów już blisko. Najpierw most z tabliczką mówiącą że do Odry jeszcze osiem kilometrów, a dziesięć minut później jaz który (prawie) jak zwykle muszę obnieść. Tam przerwa na bułeczkę.
Za przeszkodą
Schodząc na wodę planuję jeszcze deserek w postaci banana, pakuję go za pazuchę, a po zwodowaniu i odpłynięciu kilkunastu metrów nie znajduję za ową pazuchą. Nie, no nie odpuszczę, takiego miałem na niego smaka. Podpływam pod prąd i jest, kwitnie sobie w trawie. Będzie deser 🙂
🙂
Obserwuję jeszcze lądujące i startujące jednostki powietrzne i płynę do kolejnych mostów. Drogowego i kolejowego, co zajmuje mi pół godziny. W tym roku przygotowałem się do spływu sprawdzając wpisy ze spływów sprzed lat na swojej stronce , i dlatego wiem że do Odry pozostało mi około 40 minut wiosłowania. To mój ulubiony fragment Widawy, ale dzisiaj trudno się nacieszyć widokami otaczającej przyrody, ponieważ słońce oślepia mnie na maksa 🙂
Ostatnie nie oślepione zdjęcie 😉
No i faktycznie, czterdzieści minut spokojnego wiosłowania i widzę ujście do Odry
To już prawie ujście
Na Odrze zwykle zakręcałem w lewo i albo praktycznie na przeciwległy brzeg do ujścia Bystrzycy, albo pięć kilometrów w górę rzeki, do ujścia Ślęzy i tam kończyłem. Dzisiaj popłynę w dół Odry, do miejsca z którego dwa miesiące wcześniej rozpocząłem swoją powakacyjną – tygodniową wędrówkę tą rzeką. Za plecami znowu widzę kajak, a co ciekawe widzę na nim „wiatraczek” składający się z trzech wioseł. Wow. Słonko nie ubłaganie zbliża się już do linii lewego brzegu, a gdy się za nim schowa, szybko zrobi się ciemno, tak więc nie mogę zaczekać na wiatrakowców, choć bardzo mnie ciekawi co to za jednostka. W sumie trzy wiosła na moje jedno, może mnie dogonią 😉
Na Odrze
Ponad godzinę zajmuje mi wiosłowanie po Odrze. Mijam ujście ścieków z nadbrzeżem na którym znajduje się mnóstwo pojazdów i wędkarzy, którzy z wielkim upodobaniem zajmują takie miejsca na większości głównych rzek Polski. Po zachodzie słońca ukazują mi się Ruiny Zamku Książąt Wrocławskich w Urazie, później wieża miejscowego kościoła a za zakrętem port. Miejsce dzisiejszej mety, a jednocześnie startu dwa miesiące temu.
Kiepska jakość zdjęcia, ale naprawdę to port Uraz (ciemno już) 😉
Więcej fotek z tego wyjazdu tutaj.