2018-06-01-03 II OSK Biała Przemsza

Jakoś w tym roku nie planowałem tego spływu, dlatego w lutym przepłynąłem odcinek, który tutaj będzie płynięty w niedzielę, ale żona rzuciła hasłem by pojechać na Białą Przemszę więc…

…Nie dyskutowałem, tylko szybko się spakowałem i byłem posłuszny 🙂 . II OSK Białą Przemszą przytrafił się w czasie długiego weekendu z czwartkiem „Bożego Ciała”. To czas najstarszego w Polsce organizowanego spływu kajakowego – po Dunajcu (w tym roku po raz 77 ). Ja jednak i tak w piątek musiałem iść do pracy, więc długi weekend nie był dla mnie. Wystarczył mi tradycyjny ;-). Po pracy podjechaliśmy do naszej kajakarni by zapakować sprzęt, a z nieba polało. Taka sobie burza. Postanowiłem jednak nie czekać, ubrałem się „na deszcz” i zapakowałem kajaki dla całego naszego klubu – dziś to tylko dwie osoby. Słabiutko :-(. Po kilkudziesięciu minutach parkujemy na spływowym polu biwakowym nad jaworznickim zalewem Sosina, gdzie deszczu nie widziano przynajmniej od środy 🙂

                                                      (Mało) zielone (nie) wzgórza nad Sosiną 😉

Ludzie się zjeżdżają, rozbijają, integrują – organizatorzy jakiś bogracz nam serwują. No i jak to zwykle bywa – piątek sobotą już się nazywa. Mieliśmy miłe odwiedziny Marka Z. i jego kolegi Sławka i…  Budzi nas sobotni słoneczny poranek. Czekamy na rozpoczęcie, a wraz z nami prawie 250 innych uczestników dwu dniowych zmagań z rzeką. Po uroczystym otwarciu spływu, podjeżdżają po nas dwa autokary, które zawiozą nas na miejsce startu, do Sławkowa. Udaje nam się zagnieździć w jednym z nich i dość szybko dojechać pod sławkowski MOK.

                                                                                    Dwa autobusy ludzi

Nauczeni doświadczeniem roku ubiegłego, by nie schodzić od  razu na wodę, ponieważ grozi to koniecznością nieustannego hamowania wiosłami aby nie wyprzedzić pilota początkowego, postanawiamy wybrać się na krótki spacer na sławkowski rynek, spacer jednak nie może trwać zbyt długo, bo autokar pojechał po resztę spływowiczów.

                                                                                                   Na rynku

Ten spacer to było dobre posunięcie, ponieważ po kilkudziesięciu minutach nad rzeką nie było już prawie nikogo. Mogliśmy spokojnie popłynąć, omijając jednak co i rusz tych którzy wystartowali wcześniej. W tym roku troszeczkę mniej wody niż rok temu. Dobre 15-20 cm. (niestety nie spisałem wodowskazu rok wcześniej), tak więc niektóre drzewa wyłoniły się nad lustro wody co wielu uczestnikom spływu sprawiało niemałe kłopoty. Jakoś się płynie, moja żona musi się czasem nagimnastykować płynąc na moim zabytkowym 'szklaku”.

                                                                                              Gosia na drzewie 🙂

Płynięcie troszkę nam się dłuży, a wokół co i rusz słychać odgłosy krążącej wokół nas burzy. W końcu zaczyna padać deszcz, jest jednak szybko przelotny, a my go przeczekujemy pod drzewem na wodzie.                                                                                                Sobie pada

Słońce już jednak się nie pokazuje, płyniemy zatem szybciej chcąc zdążyć przed większym opadem. Gdy pojawiają się cztery niskie prożki, wiem już że do mety jest już całkiem blisko. Na brzegu siedzą sędziowie wypuszczający chętnych do sprawdzenia się w krótkim odcinku szybkościowym. Gosia startuje, a ja chwilę po niej nie tracąc jej z oczu dopływam do mety po kilku minutach. Wysiadamy a deszcz zaczyna lać już na dobre. Jest jednak mała zmiana w stosunku do roku ubiegłego. Kończymy kilkadziesiąt metrów wcześniej, przy nowo wybudowanej wiacie z ławkami i stoliczkiem, pod którą próbują się wszyscy schronić. Póki co udaje się 🙂

                                                                                                 Pod wiatą

Po kilku chwilach, pod wiatę docierają organizatorzy z ciepłymi napojami i słodkim poczęstunkiem. Przestaje padać, można iść w stronę pobliskiej szkoły, pod którą podstawiane są busy, odwożące nas na biwak nad Sosiną. Tam ciepła zupka i robienie „kto na co ochotę ma”. Pogoda średnia, ale nie pada, całe popołudnie i wieczór spędzamy w miłym towarzystwie spływowych sąsiadów opowiadając sobie mniej lub bardziej wiarygodne historyjki z dotychczasowego żywota. Jest jeszcze przerwa na „wyżerkę”w postaci szwedzkiego stołu z dzikiem w roli dania głównego i dalszy ciąg przeróżnych opowieści. My idziemy spać jeszcze w sobotę ;-), a przez większą część nocy krople deszczu łomoczą po dachu namiotu. Nie będzie się chciało wstawać :-(. Poranek dość ponury.

                                                                                        Mokro i ponuro.

Na termometrze ledwo 17 st.C. , czyli prawie połowa tego co przez poprzednie dni, decydujemy się jednak na płynięcie. Przynajmniej nie pada. Musimy zwinąć mokry namiot i po dziewiątej jedziemy w konwoju odwieźć transportowca na metę dzisiejszego etapu w okolicach Trójkąta Trzech Cesarzy. Startujemy o jedenastej.

                                                                                       W miejscu startu

Nie pada, więc płynie się całkiem dobrze, na brzegach kamerzysta i fotografowie, bo dzisiaj płynie z nami zastępca prezydenta Jaworzna, znany nam organizator wrześniowych regat kajakowych na Sosinie. Postanawiam dziś, tak samo jak w zimie, obnieść jeden z trudniejszych prożków, by się nie moczyć, ale wyprzedzony przez żonę i zachęcony przez zabezpieczających trudne miejsce, organizatorów daję się ponieść i spływam. Tym razem lewą stroną. Udaje się i nawet nie zalewa mi głowy ;-). Teraz już prosta droga do obowiązkowej przenoski obok MEW (małej elektrowni wodnej) . Tam jak zwykle kolejka przenoszących, ponieważ w miarę dobre miejsce do zejścia jest tylko jedno :-(.

                                                                                         Już za przenoską

Odczekawszy swoją kolejkę, schodzimy na wodę nie zapinając nawet fartuchów bo po około kilometrze będzie kolejne przenoszenie. Mnie mimo niskiej wody udaje się tradycyjnie przeciągnąć kajak bez wysiadania z niego prawą stroną zastawki. Gosia daje sobie radę z pomocą okolicznych piwo degustatorów i ruszamy na ostatni, najszybszy kawałek rzeki. Teraz fartuch będzie koniecznością.

                                                                             Gosia z pomocnikiem 🙂

Stąd do mety to już tylko dwa kilometry po zwężkach z bystrzami i niskimi prożkami niosącymi dużo wody chlapiącej na fartuchy i nie tylko. Po dwudziestu minutach jesteśmy już na brzegu historycznego, kiedyś granicznego trójstyku zaborów dzielących Polskę. Tutaj będzie zakończenie spływu. Na wodowskazie Niwka 197 cm. (nisko).

                                                                                                       TTC

Pakujemy kajaki, przebieramy się, jemy obiadodanie i czekamy na zakończenie, a nad głową pojawia się słonko. Dzisiejszy niespełna jedenastokilometrowy etap, nie rozciąga kajakarzy tak jak wczoraj i dzięki temu chwilę po czternastej zaczynają kończyć spływ. Są nagrody dla najlepszych, Gosi i mnie też się coś dostaje, choć Gosi nie do końca 😉 , a największym dla nas zaskoczeniem jest pucharek za V miejsce drużynowo. Łał 🙂

                                                                     Nasza dwu osobowa Polska Południowa 🙂

Pierwsze miejsce i nagrodę główną – kajak zdobył Neptun Żory. Gratulacje.

 

Więcej fotek z tego spływu do zobaczenia tutaj.