Dzisiaj popołudniowy blisko jedenastokilometrowy ujściowy odcinek Białej Przemszy. Od Sosnowieckiej dzielnicy Maczki.
Wprawdzie byłem dzisiaj w pracy, a po niej w TV skoki narciarskie na Olimpiadzie w Korei, ale dzień jeszcze nigdy nie płynięty więc wyjścia nie było. Tuż po pierwszej serii, tak udanej dla naszych skoczków, startuję o piętnastej.
Miejsce startu
Aura zimowa, biało i temperatura w okolicy zera. Biała Przemsza tradycyjnie niesie dosyć szybko, a w rzece pojawiło się kilka drzew do których trzeba „podejść” dosyć ostrożnie. Tak też czynię, spotykając po drodze dwóch wędkarzy ciekawych tego, czy gdzieś wyżej było ich więcej ? Ja nie widziałem…
Jedno z nowych drzew na trasie
Po niespełna kwadransie dopływam do miejsca w którym wybudowana nową taką ala przystań kajakowo-rowerową, z pomostem dla kajaków, zadaszeniami i ławeczkami obok ścieżki rowerowej. Ładnie.
Taka przystań 🙂
Dalej kilka ostrych zakrętów i dwa oznakowane jako niebezpieczne miejsca. Pierwsze które raczej niebezpieczne nie było, należało tylko być uważnym na podwójnym bystrzu i drugie, które tradycyjnie o tej porze roku obnoszę, pamiętając jak po spływie w czerwcu wyglądali niektórzy kajakarze i jak wyglądałem ja (mokro) 🙂
Takie miejsce
Po obniesieniu ruszam dalej, nie zapinając nawet fartucha wiedząc że po kilku minutach czeka mnie kolejne przenoszenie obok jazu małej elektrowni. Moja pamięć szlaku jest właściwa, po niespełna kilometrze jest MEW.
Obnoszę
Jak można było dojrzeć wyżej, coś się nad tą rzeką dzieje, co ma być zachętą dla kajakarzy, niestety tutaj nie dzieje się nic, a zejście do wody po przenosce w tym miejscu nie należy do łatwych.Kilkaset metrów dalej, gdy rzeka ponownie zwalnia, jest już łatwiej. Mnie się udaje zejść kawałeczek za jazem.Płynę do kolejnej, ostatniej elektrowni na trasie.
Trzy kilometry z małym hakiem i jest. MEW
Omijam ją tradycyjnie nie wychodząc nawet z kajaka, po prawej stronie. Dobrze że płynę polietylenem, bo przy niskim stanie wody za jaki uważany jest wskazujący 199 cm. wodowskaz tuż za jazem, muszę przeciągnąć się po betonowym nabrzeżu. Od tej chwili aż do mety będzie szybkie płynięcie. Rzeka się zwęża automatycznie przyspieszając. Za ostatnim mostem uderzenie wody zalewa mnie całego, łącznie z oczami, które na szczęście mi nie zamarzają 😉 i pozwalają przetrwać ostatni kilometr trasy. Mijam Trójkąt Trzech Cesarzy i kończę tradycyjnie za mostami kolejowymi nad Przemszą. Żona już czeka więc nie zamarznę 🙂
Po lewej Czarna Przemsza, po prawej Biała Przemsza a w środku Trójkąt Trzech Cesarzy
…i po wycieczce 🙂
Więcej o niej tutaj.