Tej zimy byłem już sześć razy na kajaku, ale na żadnym zrobionym zdjęciu nie da się rozpoznać że to zima (choć temperatury zimowe towarzyszyły mojemu pływaniu). Dziś na fotkach będzie śnieg 🙂
Ten krótki wypad, to był pewien spontan (jak to ostatnio na Brynicy 😉 ) . Dopatrzyłem się w moim kalendarzu, że dziś jest jeden z dziesięciu dni w roku, w którym jeszcze nigdy nie kajakowałem. Żona przystała na moją prośbę ogarnięcia logistyki, by wyekspediować mnie na „moją” rzekę i zdążyć do pracy na ósmą. Ja spłynę dziewięć kilometrów do czekającego już na mnie transportowca, i choć spóźnię się troszkę do swojej pracy, będę mógł zamalować kolejny brakujący dzień w moim kalendarzu. Hurra :-). Startuję tuż przed ósmą, w (ostatnio) stałym miejscu. Pod mostem pomiędzy Piekarami Śląskimi a Wojkowicami. Tam gdzie zimuje najwięcej łabędzi.
Już na mnie czekają 😉
Początek w tym miejscu jak zwykle trudny, bo Brynica się rozszerza, robiąc się bardzo płytką przez co przez kilkaset metrów tempo jest bardzo słabiutkie. Łabędzie prowadzą mnie w stronę Czeladzi. Za ujściem Jaworznika, gdy rzeka wraca do sobie właściwej szerokości, czuje że płynę. Nurt niesie mnie szybko, wiem że nie wiele się spóźnię do pracy.
Taka Brynica
Łabędzie będą mnie „holować” aż do mety w Czeladzi , ale oprócz nich nad moją głową chyba po raz pierwszy nad tym odcinkiem Brynicy pośród całej rzeszy dzikich kaczek, dostrzegam czteroosobnikowe stadko Czapli siwej :-). Mijam siemianowicką Przełajkę, czeladzką Maderę i po osiemdziesięciu minutach dobijam do mostku spod którego płynąłem do ujścia Brynicy piątego stycznia po pracy, a przy którym dzisiaj zakończę tą nieco dłuższą niż dziewięć kilometrów , wędrówkę. Szybko pakuję się do autka i już o 9,30 jestem na stanowisku pracy :-). Cieszę się.
Meta w zasięgu wzroku
Kilka fotek więcej z tego pływania do zobaczenia tutaj.