Był plan na weekendowy wyjazd na Pilicę, na szczęście dzień przed wyjazdem dostałem fotki użytkownika „Pilica w okolicach Przedborza” ze znanego portalu społecznościowego, przedstawiające całkowicie zamarzniętą rzekę przed Przedborzem. Szybka zmiana planów, jadę na Wartę.
W sobotni poranek przy nie zmiennej podczas całej drogi temperatury 1 stopnia C. dojeżdżamy do Działoszyna skąd popłynę „Wielkim Łukiem Warty”. Moi niezawodni towarzysze , tym razem bez rowerów a z kijkami – tymi bez nart 😉
Wypływam przed jedenastą, jest ponuro, ale przynajmniej nie pada wbrew synoptycznym zapowiedziom. Mijam grube pływające kawałki kry, a wokół mnie łabędzie, czaple, kaczki i inne ptactwo. Były też dwie sarenki. Woda uznawana za niską – w Działoszynie 414 cm. , i normalną w Osjakowie 164 cm. Brzegi oblodzone sprawiające wrażenie, że Warta zamarznięta była przy poziomie przynajmniej pół metra wyższym. Takie są ślady.
Niewiele ponad pół godzinki i dopływam do Lisowic, czyli tu gdzie zwykle latem biwakujemy nad prawą wąską odnogą rzeki, dziś przypomnę sobie lewą, główną prowadzącą obok „legalnego” miejsca biwakowego 🙂
widać to miejsce po lewej
wysokie lody 🙂
No i tak sobie płynę, rozpoznając znajome widoki, i wspominając ubiegłoroczne wiosenne płynięcie tą trasą, jak i sylwestrowe sprzed dwóch lat. Oj wtedy było dużo zimniej. Mija blisko cztery godzinki od startu, dopływam do mostu łączącego Przywóz z Ogroblami, gdzie postanawiam urządzić małą „przerwę techniczną”. Wyjście na oblodzony brzeg nie należy jednak do łatwych zadań. Gdy kilkukrotnie kruszę nadbrzeżną krę, zjawiają się moi piechurzy :-).
Na pewno pomogą mi się wygrzebać 🙂
Oni są rozgrzani i weseli bo właśnie wyszli z oddalonego o 150 metrów baru przyjaznego kajakarzom i nie tylko 🙂
taki przyjazny 🙂
Ja tak rozgrzany nie jestem, dlatego przerwa trwa tylko kilka minut , i ruszam dalej na ostatnie pięć kilometrów – do Kamiona. Tam czekać ma mój transportowiec, więc dopływając do progu „badam” go na całej długości i dochodzę do wniosku, że dziś mimo zimy, nie muszę go obnosić. W pewnym miejscu jest tak duża „góra” lodowa która sięga prawie do poziomu wody przed progiem, postanawiam po niej się ślizgnąć i mieć próg za sobą ;-). Pomysł bomba. Było fajnie. Po pokonaniu progu, dostrzegam transportowca i słyszę nadchodzących piechurów. No to tutaj skończymy dzisiejszą wędrówkę, ale wcześniej zjadę sobie z progu jeszcze raz, z możliwością uwiecznienia tej chwili.
🙂
…i za progiem (już drugi raz dzisiaj 😛 )
Jedziemy na nocleg do Krzeczowa, do zajazdu Ritmo w którym nocowaliśmy w Sylwestra 2014/2015. Po obiadku krótki spacer po wiosce, a wieczorem uczestniczymy (bardziej obserwacyjnie) w cotygodniowej imprezie prowadzonej przez DJ-a. Trwa ona do trzeciej nad ranem, tak więc na spanie dużo nocy już nie pozostaje… Żona odwozi mnie na miejsce wczorajszej mety, a dzisiejszego startu i chwilę po dziesiątej już płynę. Dzień bardziej ponury niż poprzedni, momentami drobniutka mżawka z nieba. Po pół godzince mijam dzisiejszą noclegownię…
…i różnej wielkości góry lodowe 😉
…a po kolejnych dwóch dopływam do Osjakowa w którym , tak jak pierwszego dnia 2015 roku, zakończę płynięcie.
Moi współwędrowcy już tu są, więc możemy szybciutko ruszać w drogę powrotną do domu.
Gdy mijamy Działoszyn, zaczyna padać śnieg, którego wielkie płatki szybko zabielają drogę i całe otoczenie.
Zima w pełni 🙂
Na szczęście w Częstochowie już nie sypie, i bezpiecznie i szybko docieramy do domu. Weekendowe 52 km. Warty za mną, a więcej o tym tutaj.