2023-07-15-16 Liswarta-Warta (843)

Minęło już prawie cztery tygodnie od zakończonej wyprawy Wisłą, odciski z dłoni już poschodziły ;-), pogoda wymarzona, pora coś spłynąć :-).

Wymyśliłem stały odcinek Liswarty i Warty. Nie mam stałych kompanów , więc ani transportu ani kuchni. Samodzielność we wszystkim :-(.  Jest plan by chociaż nie samotnie. Jeszcze dwa dni przed sobotnim wyjazdem jestem „ugadany” z Czesiem i Jadzią, a tu Czesiu nagle odpada łapiąc w domu jakąś kontuzję. Szkoda. Jadzia się nie zraża, chce jechać nawet w dwójkę.

Takiego załadunku dawno nie było. Dwoje uczestników, a na dachu miejsca dla trzech. W sobotni poranek jedziemy do Zawad nad Liswartę. Pod mostem jesteśmy o dziesiątej.

A tutaj ruch przyczep non stop.

Moja podróż jeszcze się nie skończyła. Po zrzuceniu kajaków jadę na metę do Lisowic. U miłego młodego gościa pozostawiam auto i na rowerku wracam do Zawad. Na stacji paliw przyczepiam rowerek do klatki z butlami gazowymi i możemy płynąć. Za pół godziny południe…

Zaraz za startem

Na początku staram się liczyć ile kajaków wyprzedzimy, z czasem odpuszczam licząc grupy kajaków, ale i tu tracę rachubę. Upalna sobota, ponad trzydzieści stopni ciepła to i ludzi na kajakach całe hordy.

Kolejna grupa kajaków

Na Liswarcie spędzamy trzy godziny, na Warcie już nieco luźniej. Dostępne brzegi pozwalają na krótką przerwę na rozprostowanie nóg i przyswojenie odpowiednika obiadu bo już piętnasta.

Przerwa nad Wartą

Po jedzonku ruszamy w dalszą drogę, bo raczej na ochłodzenie szanse marne a czas mija nie ubłaganie. Po chwili plaża w Wąsoszu, tutaj kończą pływanie grupy weekendowców. Jest nawet budka nazwana food truckiem w której dziś można coś przekąsić. Ludzi dużo i słońce oślepiające mój aparat 🙁

Wąsosz

Już prawie nie spotykamy innych kajaków, powoli mijamy kładkę w Lelitach, kawałeczek dalej tablicę z informacją o kilometrażu Warty i granicy mijanego województwa Śląskiego z Łódzkim do którego wpływamy. Przed siedemnastą jesteśmy pod remontowanym wielkim mostem kolejowym, a pół godziny później przy jazie w Działoszynie. Obnosimy i już nie wiele mamy do końca.

Przed przenoską

Za przenoską

No i rzeczywiście, już po pół godzinie jesteśmy przy wąskiej odnodze w którą  musimy wpłynąć by móc rozbić się w pustym, naszym stałym miejscu w Lisowicach. Plan był taki by zamieszkać po drugiej stronie rzeki, ale w tą pogodę wiadomym było że znajdujące się tam ładne miejsce biwakowe z wiatami i toaletą będzie zajęte. Słyszymy że tak jest gdy docieramy do naszego miejsca. Jadzia akceptuje miejsce i nawet nie potrzebuje niczego z auta tak więc maszeruję niespełna pięćset metrów do auta i jadę po rower.

Przestał tak biedny siedem godzin…

W sumie po godzince od końca pływania jesteśmy już „rozbici” i gotowi na odpoczynek. Wreszcie robi się chłodniej. Jest zbyt sucho by ryzykować ognisko. Obejdziemy się bez, za nami dziś ponad 36 kilometrów rzek.

Na biwaczku

Niedziela. Budzę się po siódmej, Jadzia już się krząta. Zbieramy się, bym mógł zawieźć transportowca do Krzeczowa na metę. Jadę. Wracam rowerem zostawiając go w tym samym obejściu co wczoraj auto i przed dziesiątą startujemy na drugi etap.

Nasza odnoga wąska.

Warta dosyć płytka, robi się gorąco ale jest silny wiatr który pozwala przetrwać w tym upale, choć w innych okolicznościach mógłby raczej przeszkadzać w płynięciu. Są kajaki, letnicy, biwakowicze i  kąpielowicze. Sporo wypoczywających nad wodą i w wodzie ludzi. Po trzech kwadransach i kilku mieliznach mijamy Bobrowniki z obleganym przez ludzi miejscem biwakowym

Bobrowniki

Dalej to już tylko delektowanie się widokami na Wielkim Łuku Warty zataczanym w Załęczańskim Parku Krajobrazowym. Pojawia się nawet kowboj mknący na swoim rumaku brzegiem rzeki w kierunku jej źródeł.

Mijamy Załęcze, Przewóz największe na tym odcinku bystrze, dwa promy rzeczne (dziś nie czynne).

Bystrze

Nad głową troszkę chmur zasłaniających palące słońce,  a my przed piętnastą meldujemy się w Kamionie gdzie musimy obnieść próg za którym jest sporo kamieni. Pamiętając o tym jak kiedyś w lutym prześlizgnąłem się po krze tutaj, i zważywszy na upał jaki dziś panuje, korci mnie by skoczyć, bo nie jest tu zbyt niebezpiecznie. Nie ma odwoju za progiem, ale widok tych kamieni, które mogły by mocno poobijać kajak, sprawia że nie podejmuję ochładzającego wyzwania ;-).

Obnosimy

Stąd już blisko do końca wycieczki. Po pół godzinie ukazuje się wieża kościoła w Krzeczowie, a po pięciu minutach jesteśmy na prawym brzegu tej miejscowości tuż przed mostem. Nawet dosyć pusto tutaj. Idę po auto , to jakieś dwie minutki, przebieram się i wracam, a brzeg już oblężony przez grupę kajakarzy. 🙂

Pięć minut temu byliśmy tu tylko my…a

Zbieramy się bo upał nie pozwala posiedzieć, po szesnastej ruszamy w stronę domu odbierając jeszcze po drodze rowerek

 

 

Zdjęcie Jadzi 🙂

… i przed dziewiętnastą każde z nas jest już w swoim domu. Udana wycieczka. 🙂

Więcej fotek z tego wyjazdu tutaj.