2019-06-20-30 Narwią, Wisłą, Kanałami i Wartą ze wschodu na zachód

Można to było zrobić naprawdę prawie od wschodniej granicy, aż do zachodniej, ale nie miałem tyle czasu, a tej podróży nawet nie planowałem 🙁

Kawałeczek przed Łomżą zameldowałem się tuż przed północą. Ostatnie szybkie piwko, nocleg i rano przejazd w dogodniejsze miejsce wodowania.

                                                                  dogodniejsze miejsce wodowania

Pakowanie całego dobytku czyli kilkanaście butelek z wodą coś do ubrania coś do zjedzenia i tuż przed dziesiątą start. Po dwóch kilometrach spotykam jeszcze żonę na łomżyńskich narwiańskich bulwarach, która robi mi fotkę i macha na pożegnanie.

1)

                                                                                            Pa, paaa

Mijam Łomżę…                                                                                            Łomża

…Piątnicę, później Nowogród i ujście Pisy, czyli odcinki najbardziej przeze mnie pamiętane bo prawie corocznie pływane. Za Nowogrodem muszę sobie przypominać trasę spłyniętą jedenaście lat temu z córką. Mijam jeszcze Ostrołękę…

                                                                                                  Ostrołęka

…i kończę dziewięć kilometrów za nią po bez mała dziesięciu godzinach wiosłowania, w dosyć ładnym miejscu naprzeciw Dobrołęki.

                                                                               naprzeciw Dobrołęki

Rozbijam namiot a chwilę później zaczyna lać deszcz. Gdzieś w oddali słychać burzę która mnie na szczęście nie dotyka, jest tylko deszcz który nie robi mi niczego złego ponieważ siedzę sobie spokojnie w namiocie. Za mną dzisiaj 72,5 km.

2)

 

Drugi poranek znów ładny. Można i trzeba się zbierać i płynąć.Po kilku kilometrach dostrzegam kajakarza płynącego w moją stronę. Okazuje się , że rzeczywiście gość płynie z Warszawy do Supraśla pod prąd. W dłoniach dzierży wiosło grenlandzkie i po tym poznaje, że kiedyś go już spotkałem na Wiśle, którą na odcinku warszawskim, również płynął pod prąd.

                                                                               takie spotkanie na Narwi

Ja dzisiaj planuję za Pułtusk. Po drodze dopada mnie burza, jest szybka i prawie bezgrzmotowa. jedynie obfity opad deszczu. Niektórzy na brzegach nawet nie wychodzą z wody, która w tym momencie ma temperaturę zupy.

Po chwili znowu grzeje słonko.Po dziesięciu godzinach skręcam z głównego nurtu Narwi wpływając w miejską odnogę.Tam skręcam jeszcze raz, licząc że zobaczę Zamek – Dom Polonii od drugiej strony. Niestety dopływam do wrót bezpieczeństwa, które są zamknięte muszę zawracać napotykając pływającego sobie wpław bobra.

Wracam na główny nurt.Jest już dosyć późno, mijam miejską plażę, mosty i ląduję tuż za miastem. Rozbijam się zatem tuż za nim w ładnym miejscu przy starorzeczach. Za mną prawie osiemdziesiąt kilometrów w jedenaście godzin.

                                                                 Kilometr za tymi mostami dzisiaj zanocuję

3)

 

Dziś wstałem tak, by o 8:00 wystartować. Jest słonecznie i nawet wiatr w plecy. Fajnie Okazuje się jednak , że mimo sprzyjających warunków nie płynę zbyt szybko. Dopłynięcie do mostu na DK 61 (30km.) zajmuje mi ponad 4 godziny a chwilę wcześniej mijam po prawej Serock,

                                                                                   po prawej Serock

…a po lewej ujście Bugu. Od teraz ostrożnie i uważnie, bo nie brakuje tu oszołomów na szybkich maszynach pływających. Toż to Zalew Zegrzyński a dzisiaj sobota. Fale to z boku, to z tyłu czasem przelewają mi się po kokpicie, ale wreszcie sukces. Dopływam do zapory Dębe. Jest prawie 14:00 a po koronie zapory przejeżdża 137 motocykli, tyle naliczyłem. Jakiś rajd albo zlot?

                                                                                          Zapora Dębe

Składam wózek, wyjmuję najcięższe przedmioty z kajaka i maszeruję w kierunku ruchliwej drogi. Trudno będzie przejść na drugą stronę, jak nie z jednej to z drugiej strony auto za autem. W końcu udało się przedostać, teraz mam nadzieję już tylko spokojnie powoli z górki do rzeki. Niestety ścieżka wzdłuż rzeki to głównie dosyć głęboki piach. Na tyle głęboki że moje kółka wózkowe giną w nim aż po samą ośkę.

                                                                                           Głęboki piach 🙁

Męczę się bardzo no ale w końcu docieram do miejsca gdzie się zwoduję. Cała ta operacja zajmuje mi półtorej godziny i poobdzieraną na kamieniach nogę. Będę żył ;-). Sporo osób przyglądało się tej mojej walce z samym sobą, piachem i upałem ale nikt nie chciał mi przeszkadzać oferując swoją pomoc. :-(. Za zaporą Narew jakby szybsza. 20 km przepływam w dwie i pół godziny mijając ujście Wkry i sporo ludzi na brzegach. Są też trenujący kajakarze. Koniec najmniej pamiętanego odcinka. O 18:00 jestem na Wiśle. Ta też fajnie niesie z wiaterkiem w plecy. Przed 20:00 dopływam do wodowskazu Wychódźc z zamiarem przenocowania tutaj. Pamiętałem że to fajne miejsce i zwykle puste, nie pomyślałem że widywałem je w tygodniu około południa. Dzisiaj sobota i miejscówka zajęta. Z obu stron ogniska. Płynę dalej wypatrując jakieś dobre miejsce do wyjścia i wyjęcia kajaka. W końcu jest. Gorzej z miejscem pod namiot. Metrowa trawa i doły, ale nie mam już zamiaru płynąć dalej. Jest późno a w oddali widzę wieże klasztoru w Czerwińsku. Jestem w okolicy 770 km. Fotografuję zachód słońca i ładuję się w namiot wylegiwać miejsce do spania.

Wiatr nie ustaje a nad głową co jakiś czas przelatują samoloty na pobliskie lotnisko w Modlinie. Za mną kolejne        80 km. przepłynięte w 12,5 godziny.

4)

Niedzielny start dwadzieścia przed 8:00. Po godzince mijam Czerwińsk,

…a po kolejnej Wyszogród przed którym na piaszczystej łasze zwija się spora grupa kajakarzy. Naliczyłem pięć kanadyjek i trzy kajaki z biało-czerwonymi flagami. Było też kilkoro dzieci. Widziałem ich z daleka.

Wiatr kręci w różne strony świata, nie utrudniając płynięcia. Z nieba leje się żar, ale przy wspomnianym wietrze również nie przeszkadza to w płynięciu. Po pięćdziesięciu kilometrach i wyjściu z zakrętu na wysokości Dobrzykowa (przed wyspą Kępa Ośnicka) uderza mnie wiatr twarzowy. Postanawiam zrobić chwilę przerwy na posiłek i ubranie fartucha i kapoka, bo nie wiem co ten wiatr będzie wyprawiał na Zalewie Włocławskim. Jestem na 624 kilometrze szlaku na którym tutaj ów wiatr wprowadził Wisłę w znaczne falowanie.

Po minięciu Płocka zalew jednak na szczęście dosyć spokojny. Dzięki temu płynąc do wieczora przepłynąłem dzisiaj 89 km. i zostałem około 12 km. przed włocławską śluzą. Miejsce ładne lecz z krzyżem poświęconym rybakowi który w tej okolicy kiedyś utonął. Mam odwiedziny jednego rybaka dzięki któremu dowiaduje się o tym i innym owym. Szykuję się do spania, by nazajutrz wstać o piątej i zdążyć na pierwsze śluzowanie o 8:00 rano, kolejne śluzowania odbywają się do dwudziestej co trzy godziny, chyba że są przynajmniej trzy jednostki pływające, wtedy nie trzeba czekać na stałą wyznaczoną godzinę. Za mną 89 km. w 13 godzin.

                                                                      Nocleg nad Zalewem Włocławskim

5)

Udało się wstać i wypłynąć o 5:33 na śluzie zameldowałem się o 7:40. Tuż przed 8:00 zacząłem obniżać swój poziom w stosunku do poziomu morza o 13,5 metra. Poszło sprawnie pewno dlatego że byłem obsłużony przez wyjątkowo miłą obsługę śluzy.

Dalej za śluzą okej, słonecznie od czasu do czasu wiaterek który rozwiewał muchy które się pojawiały natychmiast gdy przestawało wiać. Upierdliwe meszki, które obsiadły mnie nie dając spokojnie i komfortowo płynąć. Na wysokości Bobrownik mijam wrak jakiegoś statku, chyba innego niż widzianego kiedyś wcześniej. Bez zatrzymywania przepływam obok słynnego kilometra „710”,

…a dalej ujście Drwęcy i Toruń i wpływam na najbardziej dla mnie nużący odcinek obok Puszczy Bydgoskiej.

Jakoś daję radę i dociągam, bijąc przy okazji własny rekord siedzenia w kajaku bez wysiadania z 9 do 12 godzin, dopływam za Solec Kujawski. Jestem na kilometrze 766 a jutro muszę wstać o 6:00 by jak najwcześniej być na śluzie Czersko Polskie bo nieoficjalnie dowiedziałem się że śluza Okole jest wciąż nieczynna co strasznie psuje moje morale ;-). Dzisiaj był straszny upał, który jutro ma być jeszcze większy a mimo to widziałem Orła Bielika. Nocuje dziś na piachu, a obok rechoczą żaby. Na moim brzegu dojrzałem bardzo ładny wianek ze świeżych kwiatów. Odpaliłem znajdujący się w nim zniczowy wkład i puściłem go dalej z nurtem rzeki.

Idę spać po 14 godzinach na wodzie, jednej śluzie i 104 kilometrach.Stan wody na wodowskazie we Włocławku niski – 161 cm., w Toruniu również niski – 189 cm.

6)

Dzień 6 zaczynam też wcześnie,ale nie o szóstej lecz przed siódmą, po to by przed ósmą śluzować się w Czersku Polskim. ( Pracuje od 7 do 15). Poszło dosyć sprawnie bo „z marszu”.

Dalej płynę pomiędzy motorówkami zabezpieczającymi wioślarzy przez całą Bydgoszcz widokową do śluzy miejskie,j tam znowu prosto z marszu, co bardzo mnie ucieszyło, wiem jednak że następna śluza Okole znowu jest nieczynna. Przed wędrówką myślałem sobie, że skoro przepuścili słynnego francuza który czekał tutaj swoją barką ponad pół roku, to sluza jest już czynna. Nie sprawdziłem tego. Wykonuję kilka telefonów dowiadując się że wczoraj były jakieś próbne śluzowania płynących jednostek na flis Bydgoski, ale dzisiaj to już remont w pełni który potrwa do października. Udało mi się jednak uzyskać zapewnienie od kogoś z Zarządu Wód Polskich o pomocy w przenoszeniu kajaka robotników remontowych i tak rzeczywiście było. Trzech Ukraińców wraz ze mną przetaszczyło mój kajak. Dziękuję wspomnianemu Panu no i Ukraińcom.

                                                          Czyżby barszcz sosnowskiego w Bydgoszczy?

Od tej pory prawie z marszu śluza za śluzą, aż do skrętu z Kanału Bydgoskiego po 23 km. na trasę Wielkiej Pętli Wielkopolski. ( Stan wody wodowskazu Fordon – niska 189 cm .) Pozostałe śluzy pracują od 7 do 18 tej., a paradoksalnie w tym sezonie niższa stawka za śluzowanie (4,20 za kajak), obowiązuje do godziny 19 :-).   W śluzie Lisi Ogon dowiaduję się że za chwilę napotkam barkę płynących Holendrów. Dzieje się to na kolejnej śluzie.

 
Odtąd płyniemy razem w bliższej lub dalszej odległości śluzując się razem na kolejnych śluzach. Pomiędzy śluzą Frydrychowo a Antoniewo płynąłem sobie nawet na barczanej fali i było fajnie i szybko. Do Antoniewa dopłynęliśmy 5 minut po czasie pracy śluz czyli 18:05. Śluzowy nie chciał nas prześluzować, tak więc Barka została, a ja obniosłem kajak przez jaz, dopływając i kończąc dzisiejszy odcinek około 2 km przed śluzą w Łabiszynie. Dzisiejszy etap to 60 km i 12 śluz z czego dwie obniesione. Czas 13 godzin.
                                                                                                  7)

Dzisiejsze płynięcie zacząłem przed 8:00, by w Łabiszynie prześluzować się pół godziny później. Idę do sklepu, wreszcie coś zimnego w ustach. Przed wpół do 10:00 ruszam w dalszą drogę. 116 kilometrów pod lekką górkę do Warty. Jest ciężko, upał najwyższy od początku wyprawy. Podobno ponad 40 stopni C., kiedy dopłynąłem do Kruszwicy była 20:00 a na jednym z wyświetlaczy wyświetlało się 33 stopnie ciepła.

Straszny upał, żar i mozolne płynięcie. W Inowrocławiu Mątwach na brzegu , który zawsze wspominam z niedowierzaniem, jak z wysokiego murku w środku nocy mogłem się zwodować kiedyś moim starym hartungiem z bagażem, w tej chwili zbudowana jest taka a`la przystań, z łagodnym zejściem po schodkach do wody. Czyżby moja zasługa (ha, ha) ? Dalej nie czynny wojskowy most kolejowy. Z daleka widzę na nim kilku młodych ludzi. Nie wiem co się dzieje. Po zbliżeniu się do mostu wyjaśnia się, na moście około sześciu młodych mężczyzn, z tego dwóch z napisem Policja na plecach, a z mostu wisi nieruchomo ciało młodego chłopaka wiszącego za szyję. Masakryczny widok. O nic nie pytam i pytany nie jestem. Płynę dalej nie mogąc wyjść z ze stanu niedowierzania w to co widziałem. Po chwili słyszę dźwięki policyjnych syren, a po kilkunastu minutach zza zakrętu kanału z przeciwka, wypływa na sygnałach świetlnych strażacka motorówka. Nie oglądając się płynę w kierunku Kruszwicy.

Wpływam na Gopło, na którym treningi wioślarsko, kajakarskie trwają jeszcze w najlepsze. Ja kończę na pięćsetnym metrze dwu kilometrowego toru kajakowego. Jest dwudziesta pierwsza. Pamiętałem to miejsce jako dość fajne, ale to było kilkanaście lat temu, teraz nieco zarosło, biorę się za rozbicie namiotu a tu odwiedziny dwóch gostków z dziećmi. Na szczęście przyjechali się tylko wykąpać i szybko się stracili. Pojawiła się za to dosyć nagle burza, przy której wiatr próbował poskładać mój namiocik. Był jeden bliski błysk i grzmot, dziesięciominutowa ulewa i przejście burzy gdzieś dalej. Ufff. Na szczęście już nie wróciła.

8)

Po wczorajszej wieczornej burzy dzisiaj troszkę chłodniej i wietrznie wystartowałem tuż przed 8:00 i miał to być dzień taki bardziej na luzie. Nie był. Pchany wiatrem po trzech godzinach i piętnastu minutach dopłynąłem na koniec Gopła.
Wyszło na to, że zamiast śluzowania o 14 tej mogę zdążyć na dwunastą i tak się stało. Wiatr dzisiaj cały czas był moim sprzymierzeńcem. Minąłem wszystkie 4 śluzy bez wychodzenia z kajaka i dzięki miłej i uczynnej obsłudze w dwie godziny przed wczoraj planowanym wpłynięciem na Wartę, już na niej byłem. Fajnie.
                                                                                               już na Warcie
Wartą jeszcze przepływam szesnaście kilometrów mijając Sławsk z wodowskazem wskazującym 241 cm. (to woda dolna niska), i znajduję miejsce na nocleg 4 km. przed mostem autostrady A2. Tutaj teraz 16 st. C. Zima . Godziny śluzowań na Kanale Ślesińskim stałe – 10 ; 12 ; 14 i 17. Za mną 70 km. w 12 godzin.
                                                                                                      9)
No i zmroziło mnie:-(. Rano pochmurno i 17 st.C. do tego wiatr, normalnie zimno. Ruszyłem o ósmej licząc że na Warcie pobiję rekordy odległościowe obecnej wyprawy. Niestety znowu, i po raz kolejny się pomyliłem i zapomniałem, że przynajmniej na tym odcinku to trudne. Już wczoraj czułem, że na pewno będę musiał zapłacić za doznaną przychylność wiatru, nie sądziłem jednak że spłata nastąpi tak szybko. Cały czas w twarz i ta temperatura 17 stopni Celsjusza. Brr. W Pyzdrach wiatr ze mną wygrał. Poddałem się wysiadając na piwo do baru u Perkoza. Nie dane mi było się napić.Bar niestety był zamknięty. Były ławki i parasole , ale nie doczytałem od której otwierają.
Ja byłem po trzynastej.
                                                                           Pyzdry widziane przed wysiadką
Ruszyłem dalej, a na około ciemne chmury i słońce na przemian przepędzane i naganiane przez wiatr. Płynę na luzie i spokojnie dobijam dzisiejszy licznik prawie do 80 km. Zajmuje mi to 12 godzin . W nagrodę chociaż mam biwak w ładnym miejscu na skarpie. Jak się okazało, to był najcichszy biwak mojej wycieczki.
                                                                                               Ładnie i cicho
                                                                                                          10)
Po wystartowaniu o 7:30 wiaterek od razu zaczął wiać w twarz, ale wiedząc że to ostatni pełny dzień płynięcia jakoś dawałem radę. Minąłem Śrem…
                                                                                                 Śrem
…Za nim kilka pływających na kajakach weekendowych grup, widziałem orła, i w blasku na powrót świecącego coraz mocniej słońca, minąłem Poznań.Była 17:00, a pod mostem Rocha na wodowskazie 123 cm. – nisko.
                                                                                               Most Rocha
W ostatnią godzinę płynięcia moje tempo wzrosło z 7 do 10 km. na godzinę. Akurat przestało wiać. W tej też godzinie widziałem zaskrońca płynącego przez rzekę i bobra „kąpiącego się”, tuż obok mnie.
                                                                                                         🙂
Przepłynąłem dzisiaj blisko 95 km. w czasie 13 godzin. Dzień wykorzystany w pełni.
                                                                                                        11)

W ostatni dzień na wodę schodzę przed 8:00, podobno ma to być najbardziej gorący dzień tego lata. Przede mną 38 km. Metę zaplanowałem w Obrzycku. Latają nade mną Orły Bieliki,

                                                                                                       🙂

…chodź najwięcej ich można ponoć spotkać za Obrzyckiem, ponieważ tam gniazdują. Braknie czasu by to zobaczyć.. Warunki w ten ostatni dzień mi dosyć sprzyjają, nie ma tego uciążliwego wiatru który przeszkadzał mi w poprzednich dniach. Płynę dosyć sprawnie wiedząc że już niedługo spotkam się z żoną. Przed trzynastą ukazuje mi się wieża byłego Kościoła ewangelickiego w Obrzycku a po kilku chwilach dobijam do przystani w Zielonejgórze.

Tak, tak zwie się miejscowość po drugiej stronie mostu łączącego ją z Obrzyckiem. Wypakowuje bambetle z kajaka, trochę go obmywam i zjawia się żona z kuzynką. Pozostaje tylko zapakowanie na dach i można powoli wracać do domu a temperatura powietrza to plus 39 stopni Celsjusza. Żar . Podsumowując Było ponad 200 km. Narwi, ponad 200 Wisły, ponad 200 Warty, były jeziora kanały i śluzy.Zabrakło tylko morza. 832 kilometrowa wędrówka zakończona. Jeszcze jedno co było to żar z nieba, przy 40 st.C. zacząłem się nawet pocić 🙂

                                                                                      Pora do domu 🙂

Więcej fotek z tej wędrówki tutaj.