Jeszcze przed ceremonią zakończenia spływu „Pilica Zachwyca” zmuszony byłem do ruszenia w moją czterodniową wycieczkę z nie zaplanowaną jeszcze metą. Zmuszony przez krótki dzień, który po godzinie od mego startu zamienił się w ciemną noc. Pierwszy nocleg czterdzieści minut za Tomaszowem z widokiem na miejskie kominy 😉
Noc dosyć zimna, tak więc po ogrzaniu porannym słoneczkiem ruszam w jego blasku o dziewiątej rano. Mijam Spałę, mijam Inowłódz, czyli miejsca w których jeszcze dwa dni temu towarzyszyła mi ponad setka kajakarzy, a dziś nie ma nikogo. Trochę smutno, a jednocześnie swojsko 😉
Pusto w Spalskiej nadrzecznej oazie
Niebo nade mną na przemian, pochmurne i słoneczne, a większość dnia silnie wieje, głównie w twarz. Mielizny też dają się we znaki, kończę etap na 58 kilometrze przed Wisłą, dwa kilometry przed ujściem Mogielanki o osiemnastej piętnaście przepływając tego dnia 76 kilometrów.
Tak sobie mogłem powyglądać z namiotu
Całą nockę co chwilkę popaduje deszczyk, ale jest za to dosyć ciepło. Ranek jeszcze pochmurny , ale z widocznymi perspektywami na poprawę pogody. Startuję kwadrans po ósmej. Pilica jest dla mnie łaskawsza, niż wczoraj, mielizny mniej dokuczliwe a i wiatr prawie nie odczuwalny. Słonko zawładnęło już całym nieboskłonem więc jest przyjemnie
Pilickie krajobrazy na wysokości Białobrzegów
O szesnastej wpływam na Królową Wisłę, połowa września a ja dostrzegam czarnego bociana (zapomniał odlecieć ?), jest też sporo białych czapli i mnóstwo piaszczystych wysp i wysepek wyłaniających się z powodu niskiego stanu rzeki. Po kolejnych dwóch godzinach osiągam Górę Kalwarię.
tyle piachu nad lustrem Wisły przed kalwaryjsko – górskimi mostami
Pora rozglądać się za jakimś fajnym miejscem biwakowym, no ale trzeba odpowiednio odddalić się od wspomnianych mostów. Gdy już nie słyszę szumu aut przemieszczających się przez most, pojawiają się na brzegach upatrzonych na biwak wysepek czerwone tablice informujące o rezerwacie przyrody „Łachy Brzeskie”. No to chyba dziś nie zanocuję 😉 Dostrzegam jednak jedną nie orezerwatowaną jeszcze piaszczystą wysepkę, i na niej o 18,40 postanawiam zakończyć dzisiejsze płynięcie. Dzisiejszy dystans to około 85 kilometrów.
Tym bardziej optymistyczne, ponieważ przez większą część nocy dokuczały mi troszkę burze, ale poranek piękny co widać na powyższym obrazku. Startuję kwadrans po ósmej, a o jedenastej zaglądam na przystań, na której jestem umówiony z Kolegą Ropuchem, ale dopiero za 48 godzin 😀 . Pora podjąć decyzję gdzie dalej. Ok. płynę na zalew Zegrzyński przez Kanał Żerański. Na dzisiaj tyle wystarczy. Koryto Wisły i brzegi troszkę się pozmieniały w stosunku do roku ubiegłego, ale póki co Warszawa widziana z wody (niestety) mnie nie zachwyca. I żeby nie było, że jestem anty stoliczny, to jeszcze kilka lat temu widok tego miasta z kajaka bardzo mi się podobał. Mam nadzieję, że za kilka kolejnych lat znowu zacznie mi się podobać 😛 .
O trzynastej wpływam w śluzę. Operatorzy postanawiają podnieść mi lekko poziom adrenaliny wpuszczając dość szybko hektolitry wody wypełniającej śluzę. Wprawdzie nakazują mi uchwycenie się drabinki, ja jednak jestem mało sprytny i nie potrafię złapać pierwszego szczebelka, który jest dobre dwa metry powyżej poziomu mojego kajaka i mnie w nim 🙂 . Przetrzymuję jednak tą sprawnościową próbę i po kilku minutach walki z falami napierającymi od czoła śluzy, łapię wreszcie wspomniany szczebelek 😀 . Teraz jest już łatwiej , cała operacja trwająca około 15 minut pozwala mi na podniesienie się o około osiem metrów npm. wyżej niż byłem jeszcze kwadrans wcześniej. Pozostaje tylko wrzucić do spuszczonego na lince wiadra z mopa, należności za operację w kwocie cztery złote i osiem groszy i już mogę płynąć dalej.
Zwarzywszy na to , że do zalewu pozostało mi prawie osiemnaście kilometrów, korzystam z ładnego miejsca by uzupełnić kalorie i podsuszyć pomoczone przez operację śluzowania-portki. Na kanale spotykam jakiś tam ruch – to żeglarski, to wyczynowo kajakarski, to nawet motorówkowo-policyjny. W takim to ruchu o siedemnastej dopływam do jeziora-płaskiego (dzisiaj) jeziora Zegrzyńskiego. Postanawiam jeszcze troszkę popłynąć wzdłuż jego wschodniego brzegu, opłynąć wyspę u ujścia Rządzy i w końcu o 18,15 zakończyć dzisiejsze płynięcie i zamieszkać na tej bezludnej wysepce.
przeładne miejsce biwakowe na wyspie
Po spokojnej i ciepłej nocy w cieniu wyspowych drzew dosypiam prawie do 8,30 , tak więc na wodę schodzę dopiero po dziewiątej. Postanawiam popłynąć w górę Bugu. Jest piękny słoneczny dzień. Bug nie daje mi odczuć swojego niskiego poziomu. Kilometry biegną powoli tak jak czas w którym je pokonuję i tak po 7,5 godzinie gdzie licznik wskazuje minięty 35 kilometr dzisiejszego płynięcia, ukazują mi się wyszkowskie mosty. Postanawiam zawrócić robiąc sobie chwilkę przerwy na jednej z ostróg.
Płynięcie z prądem jest zdecydowanie szybsze i przyjemniejsze, tak więc spływam w trzy kwadranse 8 kilometrów na wcześniej upatrzone ładne miejsce biwakowe na wysokości (głównie) letniskowej wsi Młynarze.
Oto moje dzisiejsze miejsce noclegowe
Teraz pozostało mi tylko rozpalić ogień i czekać na żonę z którą jutro rozpoczynam trzeci etap mojego urlopu, a o którym to etapie napiszę w innym dziale tej mojej stronki czyli w „innym podróżowaniu” (Egipt)
Więcej fotek z powyższej wycieczki zobaczyć można tutaj.