11 Listopada. Prawie jak co roku , choć w tym nie było to takie oczywiste, jadę jednak na Niepodległościowy spływ Odrą-Kanałem Gliwickim-Kłodnicą i ponownie Odrą czyli na pętlę Kędzierzyńską.
Zbiórka o dziewiątej. Ludki się już krzątają przygotowując do startu. Ja płynę na swojej jedynce. Powolutku w stronę śluzy Koźle. W niej już kilka kajaków czeka. Czekam i ja. Cała operacja pt. „bliski kontakt ze śluzą Koźle” zajmuje mi czterdzieści minut podczas których opuszczają nas ponad dwa metry . Dzisiaj znowu niezbyt ciepło i dosyć ponuro, dlatego wszyscy ochoczo wypływają ze śluzy zapewne w zamiarze szybkiego rozgrzania. Po kwadransie mijam most kolejowy, zaraz za nim nieustannie prowokujące mnie do jego bliższego poznania, ujście kanału Kłodnickiego. Jeszcze prawie kilometr i skręcamy w Kanał Gliwicki, a nim trzy kilometry i jest śluza Kłodnica. Póki co czerwone światło, więc wszyscy czekamy na zielone. Tutaj „operacja” podczas której podnoszeni jesteśmy do góry o dobre 10 może nawet 11 metrów , zajmuje nam pięćdziesiąt minut. Marznę. Dobrze że wyjątkowo zabrałem sobie termos z gorącą herbatą. Ze śluzy wypływamy prawie o 12,30 . Jeszcze krótka przerwa na odpalenie biało – czerwonych rac, i mało słyszalne odśpiewanie hymnu, raczej każdy sobie i można ruszać w stronę skrzyżowania kanału z Kłodnicą. Mija pół godzinki i jestem już za przenoską. Nie oglądam się na nikogo i macham szybko w kierunku ciepła. Rozgrzewkowo. Pół godziny i jestem przy ostatniej na dziś przenosce. Tu znowu wraca chęć bliższego poznania kanału Kłodnickiego, który właśnie tutaj odpływa prawym korytem. My wszyscy tradycyjnie przenosimy prawą stroną środkowego koryta i można już zasuwać do samej mety. Niespełna pół godziny i jestem na Odrze, a dziesięć minut później domykam pętlę na Przystani Szkwał w Kędzierzynie Koźlu. Za mną siedemnaście kilometrów przepłyniętych w prawie takim samym czasie jak rok wcześniej czyli w pięć godzin i cztery minuty. Nie mam jednak śladu tej wycieczki, a raczej nie kompletny, bo sprzęt mierzący czas i kilometry odmówił posłuszeństwa po ośmiu kilometrach :-(. Na mecie pyszna grochówka i jeszcze pyszniejsze ciasteczko, podczas konsumpcji którego pokazuje się wreszcie wyczekiwane od trzech dni słonko. Niestety zaraz zajdzie za horyzont. Nie czekam na ten moment odjeżdżając do ciepłego domku z jeszcze cieplejszą pościelą. Wyjątkowo kiepsko zniosłem dzisiejsze wychłodzenie :-(.
Poniżej galeria i nie wiem czy to wina warunków atmosferycznych , czy wyeksploatowania mojego sprzętu , ale nie jestem zadowolony z jakości zdjęć które ostatnio prezentuję 🙁