2019-09-07 Liswarta – Warta

 

Cały tydzień zapowiadali brzydką pogodę na weekend, dlatego nie umieliśmy zdecydować jechać czy nie?   😥

Sobotnie przebudzenie, a za oknem pogodne niebo. Jedziemy. Nad Liswartę. Z kajakiem udaje się na nią zejść już o 10,30. Ładnie choć trochę płytko. Po trzech kwadransach mijam grupkę kajakarzy, którzy akurat zatrzymali się w ładnym miejscu tak więc nie musiałem lawirować między nimi.

                                                                                                 Taka grupa

 

Dwa zakręty dalej, akurat znowu w ładnym miejscu mijam kolejnych kajakarzy. Tym razem dwie jedynki i dwójkę mieszaną. Tym razem kajakarze z doświadczeniem i nawet jakby znajomi z widzenia. Chwilę rozmawiamy i zostaję sam. Przed nimi. Zwalniają, a ja nie chcę zwalniać. Po szesnastej ma padać deszcz 🙁

                                                                                        Kolejne ładne miejsce

Więcej kajaków na wodzie nie spotkałem, po dwóch i pół godzinie od startu, mijam ujście Kocinki a kwadrans później jestem już na Warcie.

                                                                                Tuż przed ujściem do Warty

Wartą płynie się dzisiaj troszkę trudniej niż Liswartą. Jest płytko a rzeka szersza, więc trudniej trafić w głębię 😉  Mijam pustą plażę-przystań w Wąsoszu Górnym, kilometr dalej most z wieloma kołkami pod nim, który pokonuję bezkolizyjnie 🙂 . Kilkanaście zakrętów na dystansie siedmiu kilometrów i już nad głowa mam metalową kładkę pomiędzy młynem w Lelitach a Cementownią Warta.

                                                                                                   To ta kładka

Niespełna kilometr dalej wielki most kolejowy a po kolejnych czterech most w Działoszynie przed którym obnoszę kajak tradycyjnie po lewej stronie , lewej – tej krótszej odnogi Warty. Zbliża się coraz szybciej godzina szesnasta, a na niebie już dużo chmur, przyspieszam i mijając wyrobiska Kamieniołomu Lisowice, wypatruję odnogę w którą zawsze wpływam by dopłynąć do naszej stałej miejscówki na tej trasie. Odnoga okazuje się nieźle zarośnięta no i płytka.

                                                                                         Trudno ją wypatrzeć

                                                                          A jeszcze trudniej się przedrzeć

Dobrze że do biwaku jest tylko kilkadziesiąt metrów wiec dam radę 😉 . Rowerzyści też właśnie dojechali. Rozbijamy namiot i zaczyna padać. Nieco po szesnastej. Siedzimy sobie i myślimy czy będzie szansa na ogień. Po dwóch godzinach nadarza się taka okazja bo deszcz ustaje. Udaje się złożyć ogień, upiec udka i znowu zaczyna padać. Tym razem aż do rana, a nawet dłużej. Tak długo, że rezygnujemy z niedzielnych aktywności fizycznych ruszając do domu tuż po południu. 🙁

                                                  Nasz biwaczek w niedzielne , deszczowe przedpołudnie.

Więcej fotek z tego pływania do podejrzenia tutaj.