2019-08-10-11 Nida

Gdy w mediach zapowiedzieli upalny weekend, nie było się co zastanawiać tylko jechać. Padło na Nidę.

Trochę pobłądziliśmy w okolicach budowanej trasy S 7, bo stare drogi nieco się pozmieniały, a my tym razem chcieliśmy zacząć wyjazd biwakiem powyżej Motkowic. Po kilku próbach i już po ciemku znaleźliśmy odpowiednie miejsce na dzisiejszy nocleg. Kawałek za Sobkowem. Już nawet nie chciało się składać ognia. Posiedzieliśmy sobie tylko do północy wspominając minione wyjazdy i nie tylko, no i zasłużone lulu. Obudziliśmy się w ładnym miejscu.

                                                       Tutaj może nie widać, ale ładne miejsce nad Nidą

Poranek z niepewną pogodą, trudno przewidzieć co będzie, o świcie było słonko, teraz pochmurno. Przed 9,30 wypływam. Niby płytko, ale płynie się jakoś lepiej niż dwa tygodnie wcześniej na Pilicy. Ładny leśny odcinek mijam dosyć szybko, by już po dwóch godzinach przenosić po raz drugi dzisiaj kajak obok jazu przed Motkowicami. To tam najczęściej rozpoczynaliśmy pływanie Nidą. Obawiałem się że będzie tu ciasno, a było pusto. No cóż, mam dzięki temu za sobą już trzynaście przepłyniętych kilometrów.

                                                                                               Przez lasy

Zaczyna się robić coraz cieplej i ładniej, mijam Motkowice i tamtejszy most, przed którym zwykle rozpoczynają się spływy komercyjne. Dzisiaj i tutaj pusto co wcale mi nie przeszkadza. Płynę sobie sam na spokojnej rzece. Przed mostem przed którym google maps wskazuje „Kąpielisko Nad Nidą” napotykam rodzinkę, chyba z Sosnowca, wnioskuję z rejestracji smochodu. Tatuś z dwoma synkami z których młodszy wrzuca do rzeki zgniecioną butelkę plastikową ciesząc się że ona odpływa. Na moją uwagę by nie wyrzucać śmieci do rzeki, młody odpowiada że to tylko butelka. Moje tłumaczenia na nic się zdają, a widząc uśmiech na gębie całej trójki, włącznie z tatusiem, dochodzę do wniosku że mam do czynienia z ludźmi nie do końca zrównoważonymi psychicznie. Odpływam 🙁

                                                                          Most za Antoniowem i kąpieliskiem

Na dziewiętnastym kilometrze przenoszę kajak obok kamienistego i płytkiego bystrza, ciągnąc kajak w jednym marszu aż za jaz, całość ma z dwieście metrów. To ostatnie przenoszenie na tym spływie. Za mną ponad dziewiętnaście kilometrów.

                                                                                        Za długą przenoską

Po kolejnych dziesięciu kilometrach od Nidy odpływa woda zasilająca pińczowski zalew, no i teraz robi się naprawdę płytko. Przed i za mostem trzeba mocno skupić się na „czytaniu” wody, a ja zapomniałem okularów ;-). Dałem jednak radę bez wychodzenia z kajaka, choć widok dorosłych i dzieci brodzących w wodzie po kostki sugerował, że bez okularów rady nie dam . Odcinek płytkiej wody ma dystans dobrych czterech, może nawet pięciu kilometrów 🙁

                                                                                   Brodzą ludzie przed mostem

Gdy woda zalewowa powraca do Nidy, znowu płynie się normalnie. Mam cynk od moich współwycieczkowiczów – rowerzystów że zbliża się burza, a na niebie rzeczywiście zbierają się chmury. Trzeba przyspieszyć. Po przebyciu dystansu maratońskiego (42 km.) , napotykam na pierwsze dzisiaj kajaki. Nie widzę ich zbyt długo, bo akurat kończą, albo robią sobie przerwę na wysokości ośrodka w Krzyżanowicach. Też miałem zamiar wyskoczyć tam na kufelek, ale było tak tłoczno, że nie byłoby gdzie „wylądować”. Płynę dalej.

                                                                                   Tłoczno w Krzyżanowicach

Wiosłuję jeszcze sześć kilometrów mijając do tej pory nie widzianą na brzegach ilość prywatnych biwaków i pojedynczych namiotów, aż  końcu ukazuje mi się widok wyspy naprzeciw której zwykle biwakujemy. Choć dzisiaj zdania na temat trzymania się tradycji (noclegowych), były lekko rozbieżne to udało się dotrzymać tradycji i zanocować w stałym miejscu. Nawet ogień był, a burza nie pojawiła się w ogóle.  Przyszedł tylko deszcz, a to i to w samą porę by zagasić kończące się po północy ognisko :-).

                                                                                     Tradycyjna miejscówka

Nim deszczyk zakończył nam wieczór, obserwowaliśmy i słyszeliśmy co i rusz przepływające widziane wcześniej w Krzyżanowicach, kajaki. Pod prąd Nidy płyną nawet gościu na SUPie 🙂

                                                                                                          🙂

Niedzielny poranek już zgodny z przed weekendowymi prognozami. Od rana słonecznie i bezchmurnie. Wypływam o 9,30. Już po chwili pod mostem w Chroberzu widzę szykujących się kajakarzy, ale to było jedyne moje ich widzenie. Meandry Nidy pokonuję dość sprawnie, prowadzony przez jakiś czas przez białą czaplę co chwilę startującą i co chwilę lądującą w zasięgu mojego wzroku. Miły widok, tylko zdjęcie słabe :-(.

                                               Nie wyszło z Czaplą, to niech będzie z fajnym niebem 😉

Jakoś dzisiaj nieźle mi się płynie, bo nawet nie zauważam jak mijają trzy godziny, a za mną 21 kilometrów i most pomiędzy Wiślicą a Koniecmostami. Za chwilę plaża przy której ostatnio kończyłem pływanie po Nidzie.

                                                                                      Plaża (?) w Wiślicy.

Dzisiaj nie skończę tutaj. Popłynę kawałek dalej, a ten kawałek to równa dyszka. Przemierzam ją w niespełna półtorej godziny mijając kilka starorzeczy i sporo wędkarzy. W tym roku wielu chodzących po dnie rzeki, po kostki, po pas a i po pachy, i łowiących ryby. Czy wyłowili nie wiem, bo u żadnego takiego momentu nie wychwyciłem. Kończę w miejscowości Czarkowy. Tutaj nigdy nie kończyłem. Do Wisły jeszcze trzeba by trochę pomachać, ale nam wszystkim na dzisiaj już wystarczy. Pora wracać do domu. Weekend udany, przepłynięte osiemdziesiąt kilometrów 🙂

                                                                                       Jest most mojej mety

Więcej fotek tutaj.