
Sobota. Coroczny wyjazd do Łomży. Po całodniowych piątkowych opadach deszczu, dziś świeci słonko. Dzięki chęci żony na przystanek w Warszawie, mogę poznać Wilanówkę. Był już kiedyś na nią pomysł, ale wtedy padał deszcz i się nie zdecydowałem. I dobrze.
Dobrze, bo dziś dosyć pogodnie i temperatura oscylująca wokół dziesięciu stopni na plusie. Kwadrans przed południem schodzę na wodę przy ulicy Ruczaj tuż przed mostami Południowej Obwodnicy Warszawy, żegnając się z żoną na jakieś (jak mi się wydaje) dwie godziny. Najpierw kilka metrów jakby pod prąd by zobaczyć co jest wyżej mego startu. Tam jednak powalone drzewo, więc nawrotka i teraz w obranym kierunku, który jest rzeczywistym płynięciem pod nie wyczuwalny nurt. Już po pięciu minutach od startu łatwa i oczyszczona rzeka nagle zarasta. Trzcina która nieco mnie spowalnia, ale udaje się przedrzeć i zobaczyć parę łabądków, które jakiś czas będą wskazywać mi drogę. Pierwsze dwa kilometry spływu – do mostu na ulicy Zygmunta Vogla pokonuję w pół godziny więc, póki co jest szansa że wyrobię się w zakładane dwie godziny. No niestety. Po pokonaniu króciutkiego „czystego” odcinka wody trafiam w wysoką, nawet na trzy metry trzciną przez którą ciężko jest mi się przedzierać. Walczę . Aż do krwi ;-). Tempo spadło do trzech kilometrów na godzinę. Wreszcie gdy widzę ładną, oczyszczoną wodę a na brzegu, na pomoście kajak i łódkę myślę sobie że teraz przyspieszę. Niestety jest wręcz przeciwnie. Tuż za ładnym fragmentem Wilanówka zarasta trzciną nie do pokonania kajakiem bez narzędzi typu maczeta lub kosa to trawy ;-). Na szczęście brzeg z wystrzyżonym trawnikiem, miejsca grillowe, ładne zabudowania. Przenoszę nie wiedząc do końca, czy czasem nie deptam czyjegoś podwórka, no i czy podwórka nie pilnuje jakiś wilczur albo rottweiler :-). Na szczęście niespełna stu metrowa przenoska przebiega bez nie chcianych niespodzianek, a za nią da się już jako tako popłynąć. Są też widoki na bogate zabudowania Wilanowa i w końcu połączenie z kanałem Sobieskiego w który skręcam, odpuszczając płynięcie Wilanówką aż do Wisły. To niespełna dwa kilometry, które teraz byłyby już z prądem, ale z tego co doczytałem, nie dałoby się do Wisły dopłynąć. Wody Wilanówki wykorzystywane są do zabezpieczenia potrzeb elektrowni Siekierki tuż przed jej ujściem. Tak więc w lewo, w stronę jeziora Wilanowskiego. Muszę przenieść kajak przez groblę, bo jest tutaj ponad pół metrowy próg przez który przelewa się na moją stronę dosyć sporo wody. Podczas przenoski, obok wejścia do Rezerwatu Przyrody Morysin spotykam gościa z aparatem fotograficznym z dużym obiektywem którym porobił zdjęcia grzybów i ptaków… Dowiaduję się od niego, że dwa dni temu wody było z pół metra mniej. No to mam szczęście. Płynę Kanałem Sobieskiego spotykając miejscowego kajakarza. Ten informuje mnie że wody rzeczywiście przybyło dzisiaj jakieś trzydzieści centymetrów i że mam otwartą drogę do Pałacu w Wilanowie. Płynę. Na końcu kanału mogę skręcić w lewo, w prawo, albo popłynąć na wprost, pod mostem „Rzymskim” by opłynąć wyspę z pomnikiem Bitwy Raszyńskiej z 1809 roku. To czynię przepływając obok wędkarza na łódce i oglądając wspomniany pomnik na wyspie i ładne, bogate domy po drugiej stronie. Jest też pomost z przycumowanymi łodziami i paśnik dla dzikich zwierząt stojący obecnie w wodzie, czyli chyba rzeczywiście sporo jej przybyło. Za mną sześć kilometrów pokonanych w czasie dwóch godzin. Rozlewisko jeziora Wilanowskiego zamieszkałego przez kilka łabędzich rodzin walczących o swoje terytoria, na szczęście tylko między sobą a nie ze mną, przemierzam stroną na której mijam po kolei Altanę Chińską, Wodozbiór Wilanowski i rzeźby antycznych bóstw. np. Herkulesa. To wszystko widzę z bliska, a od czasu do czasu pomiędzy drzewami pojawia się widok Pałacu Króla Jana III w Wilanowie. Jest też ławeczka z pozującą do zdjęć młodą parą. Skręcam w Potok Służewiecki, ale po niespełna dwustu metrach musiałbym pokonać około metrowy kamienny próg i to pod prąd. Nie przenoszę, zawracam bo jestem na wodzie już ponad kwadrans dłużej niż przewidywałem że będę. Chwilę później przepływam pod mostem na ulicy Zygmunta Vogla, tej samej ulicy pod którą przepływałem około dwie godziny wcześniej pod mostem oddalonym ode mnie w tej chwili o 900 metrów. Wpływam na jezioro Powsinkowskie którym po kilometrze dopływam do grobli, za którą mógłbym jeszcze powiosłować nieco ponad dwieście metrów i byłbym przy mostach Południowej Obwodnicy Warszawy, ale trudno byłoby tam zapakować się na transportowca, dlatego kończę przy grobli. Za chwilę podjeżdża żona i możemy kontynuować podróż do Łomży. Nieco ponad osiem kilometrów, zajęło mi ponad dwie i pół godziny. Długo. A opisana trasa do zobaczenia w poniższej galerii.





































