
Nauczony doświadczeniem poprzedniej nocy i następnego dnia, po spożyciu ciepłej kaszanki przywiezionej mi przez Jana L. z Żubra ( który gościł mnie trzy tygodnie wcześniej) , tym razem szybko pożegnałem towarzystwo i już o 21 udałem się na spoczynek, by być wypoczętym na jutrzejszą, zdecydowanie trudniejszą rzeczkę – Kocinkę.
Po wczorajszym demokratycznym 😉 głosowaniu okazało się, że w niedzielę odbędą się dwa oddzielne spływy. Część ludzi przypłynie do naszej bazy w Kulach Wartą, a druga część, ta w której jestem ja i sześcioro innych śmiałków na jedynkach, również do Kul, ale poprzez Kocinkę, Liswartę i ponad sto metrów Warty. No to Liswartę (1,8 km.) za ujściem Kocinki przepłynę w tym roku drugi raz, a te ponad sto metrów Warty już nawet po raz trzeci :-). Na start do Kuźnicy dojeżdżamy pół godziny przed południem i bez wahania szybciutko wodujemy kajaki. To znaczy ja bez wahania, dzięki czemu jestem pierwszy na wodzie i jako pierwszy już po kwadransie jestem przy jazie starej elektrowni wodnej przy której nie dostrzegam dogodnego miejsca do obniesienia przeszkody. Trochę się musiałem pogimnastykować by wdrapać się na mostek i po murku i pokrzywach zejść na drugą stronę. Leżało tam (po lewej stronie) nawet takie drewniane koryto, które pewnie przy wyższej wodzie mogłoby posłużyć jako taka jakby zjeżdżalnia dla kajaka, no ale dziś woda po nim nie płynęła, a wejście na mokre drewno z którego było wykonane , mogłoby się skończyć poślizgiem i upadkiem. Dogonił mnie Boguś S. no ale on jest jeszcze przed wyjściem, a mnie udało się pokonać przeszkodę bez nie planowanych przygód. Dalej płynę sobie sam dzięki czemu mogę podziwiać nie zamącone dno pokryte żółciutkim piaseczkiem na którym bardzo wyraźnie widoczne są tu i ówdzie wręcz ławice przeróżnych ryb. Są również podwodne rośliny tworzące zielone dywany pokrywające to ładne nie zmącone dno. Jest też sarenka która dwoma szusami przez rzekę przemieszcza się z prawego na lewy brzeg pięć metrów przed dziobem mojego kajaka :-). Niestety są też powalone drzewa z którymi czasem bardziej, czasem mniej – trzeba się troszkę posiłować i pomęczyć. Po pół godzinie słynne zakola Kocinki z piaszczystym brzegiem wchodzącym do rzeki z sosnowego lasu. Ładnie, szkoda że dzisiaj nie ma słońca, bo widoczki byłyby jeszcze piękniejsze :-(. Na rzece naliczyłem chyba z osiem bobrowych tam, które nie sprawiły mi większego kłopotu nawet pomimo braku fartucha, którego zapomniałem zabrać dziś na kajak. Kilka zbyt niskich drzew zmusiło mnie do wyjścia i obniesienia przeszkody no a równo po dwóch godzinach od startu dopływam do Liswarty. Jest tabliczka informująca o ujściu Kocinki i 1,8 km. do ujścia do Warty. Płynę jeszcze kwadrans podziwiając jesienne kolory drzew i przed czternastą jestem na mecie. Szybki obiadek na wielkiej, a teraz już pustej sali Myśliwskiej Przystani, pożegnanie z tymi którzy jeszcze nie odjechali, a już takich nie wielu no i odjazd do domu. Kocinka fajna choć momentami zbyt płytka, co było zapowiadane i przez co część ludzi pojechała popływać Wartą. A w drodze do domu z powodu pozamykanych, remontowanych na tej trasie dróg, natrafiam na miejsce w którym wydarzyło się jedno z pierwszych starć zbrojnych Wojska Polskiego podczas drugiej wojny światowej dnia 1 września 1939 roku w pobliżu wsi Mokra. Jest tutaj pomnik upamiętniający to wydarzenie. Robię tu kilka fotek.
Długi opis nie przerywany zdjęciami, bo niestety najfajniejsze momenty pozostały jakieś porozmywane, a to co da się pooglądać umieszczam w poniższej galerii.

























