2025-10-10-11 Liswarta – Warta (896)

Około miesiąc wcześniej , kiedy to długoterminowe prognozy mówiły, że będzie dosyć fajna pogoda zapisałem się na Neptunową Darkówkę, spływ Ś.P. Darka Grodowczyka, który odbędzie się po raz dziewiętnasty choć Darka nie ma już piętnaście lat :-(.

Byłem na tym spływie raz, jeszcze gdy Darek żył. Płynęło się wtedy górną Wartą od Mstowa, obecnie od kilku lat pływa się po Liswarcie, Warcie i Kocince, bo baza spływu znajduje się w przyjemnym, cichym ośrodku Myśliwskim w Kulach. Prognozy, prawie jak zwykle nie sprawdziły się i deszczyk popadywał od kilku dni a i w ten weekend miał nie ustawać. Słabo. No ale zapisany nie odpuszczę. Mało tego, postanowiłem nawet przypomnieć sobie nie pływany przeze mnie od trzydziestu lat odcinek przed Zawadami. Udało się wyrwać o czternastej z pracy i dzięki temu, po pokonaniu stu kilometrów jestem w Zawadach, a tutaj korzystając z życzliwości właściciela Ośrodka Wypoczynkowego Krecik, pozostawiam tu swój rower i szybko jadę do Dankowa skąd ruszę tuż po szesnastej na dzisiejszy spływ.

W Dankowie

Zauważam na mapie, że w Dankowie znajdują się ruiny twierdzy bastionowej z XVII wieku, w obrębie której znajdował się nieistniejący obecnie gotycko-renesansowy zamek rycerski. Odwiedzam to miejsce na szybkie spojrzenie i kilka zdjęć, no ale goni mnie czas więc szybko nad rzekę, obiadek i o 16,09 start w stronę Zawad. Mam szczęście bo nie pada, a nawet po raz pierwszy od kilku dni pokazuje się błękit nieba  🙂 . Już po pięciu minutach z daleka dochodzą mnie odgłosy klangoru żurawi. Fajnie. Jeszcze kwadrans i jestem przy starym młynie w Troninach. Mapy szlaku mówią o przenosce, ale obok znaku informującego o sześćdziesięciometrowym obnoszeniu, znajduje się próg wyłożony szerokimi taśmami gumowymi, które przy wyższej wodzie ułatwiają pewnie przemieszczenie kajaków bez wychodzenia z kajaka, ale przy obecnym stanie wody, wręcz utrudniają bo ciężko się na nie się wciągnąć.  Jednak moim krótkim i w miarę lekkim prionem, mogę przeciągnąć się obok taśm po kamieniach. Tak robię i po dwóch minutach jestem za przeszkodą 🙂

Za młynem

Nad głową pojawia się nawet słońce które za niespełna dwie godziny będzie zachodzić, więc nie mogę się zbytnio ociągać, bo przede mną jeszcze jedenaście kilometrów. Nie omieszkam jednak wpłynąć w jakieś starorzecze, które pojawia się po lewej stronie. Niezbyt duże rozlewisko którego opłynięcie zajmuje mi dwie minutki :-). Chwilę później ładne brzegi z piaszczystą „Skarpą Ościa” i dalej drewniany mostek prowadzący do widocznych po lewej Rębielic Szlacheckich. Pięć minut później rozwidlenie rzeki. W prawo woda na której (według znaku), za pięćset metrów pojawi się elektrownia wodna. Szlak prowadzi lewą odnogą tylko należy obnieść próg (jaz), który w czasie gorącego lata, można by spróbować pokonać bez wychodzenia z kajaka, tylko trzeba by trafić w jedno z kilku odpowiednich miejsc. Dziś przenoska piętnaście metrów (według znaku).

Przeniosłem

Dwadzieścia minut wiosłowania podczas którego mijam ładne widoki drzew pokrytych złotymi liśćmi  efektownie podświetlonymi coraz niżej świecącym słonkiem, i jest kładka przy miejscowości Szyszków. Za nią słoneczko kończy dzisiejszy dyżur, przez co dość szybko zaczyna się ściemniać. Przyspieszam podziwiając fajne widoki i zagospodarowanie okolicznych brzegów, by równo po dwóch godzinach od startu minąć most w Zawadach pod którym jutro nastąpi start Darkówki. Do Krecika dopływam dwanaście minut później, prawie już po ciemku. Właściciel ośrodka czeka na mnie, bo zaczynał się już martwić. Zamieniam kajak na rower i ruszam do Dankowa.

W Ośrodku Krecik

Rowerowa podróż, na miejsce pozostawionego transportowca, tam obiadek, powrót po kajak i dojazd do Neptunów do Kul zajmuje mi około 2,5 godziny. O dwudziestej pierwszej jestem wśród znajomych i wchodzę w rytm przywitań, wspominek  itp. itd. I tak nie wiedzieć kiedy robi się już słynna z piosenki Starego Dobrego Małżeństwa – „Czwarta nad ranem”.  Uciekam na szybką nockę do swego transportowca. Krótka nocka i dosyć długi poranek odbija się niezbyt fajnie na moim starcie.

Sporo nas przed startem

Tylu ludzi, tyle wspomnień choćby o minionym wieczorze i nocy i tak wyszło tak, że na wodę zszedłem jako ostatni, tuż przed Romkiem K., któremu przyszło pełnić dzisiaj wyjątkowo trudną funkcję pilota końcowego. Trudną bo ja podczas próby robienia zdjęcia na malutkim bystrzu pięćset metrów za startem, zaliczyłem kabinę po której ciężko było mi się ogarnąć 🙁

Tego typu sytuacja po raz pierwszy od ośmiu lat 🙁

Gdy już się jakoś udało wykonać restart, po przepłynięciu około kilometra gdy chciałem cyknąć kolejne zdjęcie, okazało się że nie mam telefonu. Romek pamiętał, że przecież robiłem powyższe zdjęcie, więc nie straciłem go podczas wywrotki. No to odwrót i machanie pod prąd Liswarty. Szczęśliwie w trawie znajduję telefon, no ale nasz czas jest już bardzo opóźniony w stosunku do wszystkich innych którzy wypłynęli w okolicach południa. My o czternastej trzydzieści jesteśmy dwa i pół kilometra za startem. Pod mostem kolejowym w Strębce. Słabo :-(.

Pod tym mostem

Słabiutkie też to moje tempo, cztery godziny od startu a za nami ledwo pół etapu, niespełna dziewięć kilometrów, no i  na szczęście lub nieszczęście pod wpływem dotychczasowych wrażeń i wilgoci, telefon gaśnie więc już nie będzie mnie kusił i prowokował bym w co ładniejszym miejscu go wyjmował i strzelał fotkę. Ostatnia focia na półmetku i…

…od teraz ostro do mety. Spotykamy po drodze ludzi którzy nie dają rady temu trudnemu;-) odcinkowi, po których za jakiś czas ktoś podjedzie. Ja się nie poddaję wiedząc, że nie będę jednak tym ostatnim. Walczę z uciekającym czasem oglądając się co jakiś czas za asekurującym nie Romkiem, bo on ma trudniej, płynie na króciutkim górskim kajaku na którym nie sposób się rozpędzić. Do mety w Kulach dopływam tuż po osiemnastej, więc prawie o tej samej godzinie co wczoraj ;-). Dziękuję Romkowi za cierpliwość i asekurację. Jutro Kocinka.

A podsumowując, muszę przyznać że strasznie mi wstyd za przebieg tego etapu, bo nie jestem zwolennikiem pływania na promilach. Zbyt się rozluźniłem i skończyło się jak się skończyło. I tylko Romka szkoda. Jeśli można jakoś się usprawiedliwić z tak nie odpowiedzialnego zachowania, to miniony tydzień zaczął się i kończył dobijającymi wiadomościami. W poniedziałek dowiedziałem się o tragicznej śmierci kolegi z którym wywodziliśmy się z jednego klubu kajakowego i spotkaliśmy się po latach około trzech lat temu. Odtąd prawie co tydzień śledziłem Jego poczynania w różnych dyscyplinach sportu i pomocy ludziom. Był Szerpem Nadziei a swoje życie zakończył odpadając od ściany Gerlacha spadając 200 metrów w dół. Brak słów, brak komentarza brak Damiana W. Żegnaj Kolego :-(.

 

A w piątek, podczas wstawiania na facebooka zdjęć z Liswarty, wyświetliło mi się, że pilnie poszukiwana jest krew, dla znajomego kajakarza z którym również trochę popływałem za czasów Polkoloru Piaseczno. Że jest już po sześciu przetoczeniach krwi. Zmroziło mnie.

Krzysztof P. – dużo siły do walki.

ps. na szczęście w czasie weekendu krew udało się zebrać i jest poprawa u Krzyśka. Zdrowiej i do zobaczenia gdzieś na szlaku, tak jak na Bugu w 2007 roku 🙂