Miał być wyjazd weekendowy , ale okoliczności nie pozwoliły i może dobrze, bo w sobotę u nas lało. Za to wyskoczyliśmy z żoną na niedzielny spacerek. Gosia rowerkiem wokół Jeziora Goczałkowickiego, ja kajakiem od zapory tegoż jeziora.
Problemem okazał się dojazd nad zaporę. Drogi dojazdowe rozkopane i remontowane, dojścia do rzeki ogrodzone i rozkopane. Zaryzykowaliśmy wjazd pod zakaz ruchu, a tam szybki rozładunek kajaka, pożegnanie z żoną i marsz w stronę ogólnodostępnej wody.
marsz na start 😉
Po blisko kilometrze maszerowania wzdłuż płotu odgradzającego mnie od Wisły, zauważyłem po mojej lewej stronie kanał którego początek to rura wprowadzająca do niego odpowiednią dla kajaka ilością wody. Pomyślałem: popłynę.
taki kanał
Popłynąłem , ale niestety już za zakrętem rozszerzony kanał wpłynął w taką samą rurę z jakiej wypłynął. Przepłynąłem się niewiele ponad sto metrów i trzeba było przenosić 🙁
koniec kanału – trzeba wyjść
Nie byłem zbyt zadowolony z tego, że tak szybko musiałem wysiadać, na pocieszenie po wygrzebaniu się na groblę, widok zrekompensował mi moje trudy 😉
Zalew Zabrzeszczak na tle Beskidzkich pagórków
Ja na grobli, na lewo woda (większa), na prawo woda (mniejsza), postanowiłem dojść do wody właściwej, do Wisły. To kolejnych blisko pięćset metrów, ale udaje się dojść do „wolnej” (nie ogrodzonej) rzeki. Woduję się i płynę. Odległość od zapory to jakieś osiemset metrów. Woda stojąca i dość mętna, zważywszy na to że osiemset metrów wyżej znajduje się zbiornik wody pitnej dla śląskiej aglomeracji po którym nie wolno pływać kajakami, by jej nie zanieczyszczać to jakieś nieporozumienie 🙁
Jezioro Goczałkowickie widziane z roweru 🙂
Upłynąłem kolejnych sześćset metrów i znowu przenoszenie, na szczęście to już ostatni jaz wymagający obnoszenia na dzisiejszej trasie. Za nim kamienie i płycizny. Nieciekawie. Po dwudziestu minutach rzeka przegrodzona larsenami, ale te na politylenowym kajaku udaje się pokonać bez wysiadania z niego.
larsenowa przeszkoda
Co prawda płynąłem tędy jeden raz, ale trzynaście lat temu i niczego z tego co napotkałem dzisiaj na trasie nie pamietałem 🙁 . Wiedziałem jednak że do znanego miejsca- mostu kolejowego w Goczałkowicach, już całkiem blisko. Czekało mnie jednak jeszcze jedno zaskoczenie. Wisła zielona – takiej jeszcze nie widziałem 😛
Jestem na środku rzeki Wisły 🙂
Nieco dalej po prawej uchodzi Iłownica, a za nią po sześciuset pięćdziesięciu metrach trę po kamieniach pod wspomnianym wyżej mostem. Teraz będzie już łatwiej, bo to najbardziej znany mi odcinek Wisły. Płynie się szybciej mimo niskiego stanu wody, który i tak nie jest najniższym po którym tutaj pływałem. Mijam przepust rurowy który przepływam, niestety za rurami nurt z głębszą wodą wpływa w powalone drzewo i muszę wyjść na kamiennej łasze by móc popłynąć dalej.
Za rurami
Dalej ujście Białej, kilkadziesiąt zakrętów,jeden zator z przeróżnych patyków, dwie sarny przemieszczające się z prawego na lewy brzeg i ukazują mi się zabudowania miejscowości Góra z której płynąłem Wisłą w lutym tego roku. Tu zatem zakończę dzisiejszą dwudziestokilometrową wycieczkę po wodach Królowej Polskich Rzek 🙂 .
moja meta 🙂
Więcej o tej wycieczce tutaj.