Pomyślałem sobie, że po dwóch tygodniach bezruchu wiosłem, a tydzień przed Neptunowym wyścigiem Barbórkowym, powinienem gdzieś się rozruszać. Gdzie – to już wiedziałem, natomiast sobotni ponuro-pochmurny poranek zniechęcił mnie do wyjazdu. Tym bardziej, że prognozy pogody mówiły o tym, że im później, tym będzie gorzej. Pozostałem w domu, obserwując coraz bardziej błękitne niebo, a w południe nawet słoneczne. Ach te prognozy. Postanowiłem, że nazajutrz już bez względu na zaokienną jakość poranka, pojadę do Kędzierzyna Koźla nad Odrę. Niedzielna jakość poranka okazała się jedną z najwyższych (jak na tą porę roku). Słoneczko na prawie bezchmurnym niebie i +1 stopień Celsjusza. Nie ociągam się ani chwili, ładuję kajak na dach i ruszam, by o dziesiątej wystartować za śluzą Koźle.
za tą śluzą popłynę dzisiejszą pętelkę
Pierwsze trzy* kilometry, po spokojnych wodach Odry i zakręt w prawo na wody Gliwickiego Kanału. Nim kolejne trzy* z których trzeci , to głównie łamanie kry, na szczęście nie za grubej, z którą mój „lodołamacz” poradził sobie doskonale.
Lodołamaczem przez kruchy lód 😉
Dopłynąłem do śluzy Kłodnica i postanowiłem ją obejść lewą stroną. Błąd. Najpierw wygramoliłem się na stromy, dosyć wysoki wał, doszedłem do wiaduktu kolejowego (tuż przed śluzą) po którym w tym krótkim czasie zdążyły przejechać już dwa pociągi. Za torami ukazało się zakrzaczone ogrodzenie, którego końca nie dojrzałem, tak więc pozostało mi przedeptać pomiędzy torami na drugą stronę wiaduktu, no a dalej znaną mi już ścieżką wzdłuż ogrodzenia terenów śluzowych do miejsca nadającego się do zejścia na wodę. Razem jakieś 400 metrów deptania. Następne trzy* kilometry kanału już bez żadnych niespodzianek ani przygód i znajduję się nad Kłodnicą przepływającą tak zwanym syfonem pod kanałem. Przenoszę kilka metrów w dół i teraz już tylko „z górki ” płynę ku Odrze.
Po przepłynięciu kolejnych trzech* kilometrów, dopłynąłem do rozwidlenia rzeki dzielącej się na trzy odnogi. W lewo woda płynie do młyna Pogorzelec, w prawo jako Kanał Kłodnicki jakieś trzy-cztery kilometry prosto do Odry, a ja na wprost , tam gdzie koryto jest najszersze po obniesieniu zastawki spiętrzającej wodę na dobre dwa i pół metra.
zastawka a w górze odpływ wody do młyna
Teraz już tylko płynięcie – do mety. Jeszcze trzy* kilometry Kłodnicą do Odry i tą dwa kolejne do miejsca domknięcia pętelki, tam gdzie parkuje mój transportowiec – przed śluzą Koźle. Za mną prawie 18 km. Fajnie 🙂
tak się wyrysowała moja niedzielna wycieczka
(*) wartości kilometrażowe należy odczytywać – plus/minus 😉
więcej fotek z Pętli Kłodnickiej tutaj.